MATCZAK: Naprawić maszynę dochodów publicznych, zanim skończy się unijny smar
Machina dystrybucji dochodów publicznych jest źle skonstruowana, ale dzięki dużej ilości smaru, jakim były środki unijne działała. Smaru jednak będzie coraz mniej.
Piotr Górski: Reforma samorządowa jest postrzegana jako sukces, nie tylko w Polsce, ale także za granicą. Inne państwa, takie jak Ukraina czy Chorwacja, chcą czerpać z naszych doświadczeń. Jak to wygląda z perspektywy osoby, która dzieli się nimi?
Radomir Matczak: Zwłaszcza reforma regionalna z 1998 roku została dostrzeżona w wielu krajach. Nie licząc państw federalnych, tylko w Hiszpanii i we Włoszech regiony odgrywają ważniejszą rolę niż w Polsce. Inne kraje, np. Francją, Szwecja czy Finlandia, dają regionom mniej kompetencji i siły sprawczej niż w Polsce. Rumunii, Bułgarzy, Chorwaci, Czesi czy Gruzini są dość mocno zapatrzeni w nasz model. Ostatnio Rumunia po raz kolejny próbuje wzmocnić regiony, a punktem odniesienia w działaniach reformatorskich jest Polska.
Nie wszystkie regiony w Europie mają demokratycznie wybierane władze, swój budżet, swój majątek czy osobowość prawną. Nie wszystkie dostarczają tak ważne usługi publiczne jak polskie regiony. W Polsce regiony mają szeroki zakres kompetencji, choć jest on teraz przyduszany, co objawia się głównie ograniczaniem ich realnych możliwości finansowych. Patrząc jednak z formalnego punktu widzenia, transport zbiorowy, zdrowie, kultura, wsparcie przedsiębiorczości czy rynek pracy, a więc sprawy fundamentalne dla funkcjonowania każdego regionu, leżą w rękach władz samorządowych.
Czy przynosi to pozytywne skutki?
Nie przez przypadek 13 z 30 najszybciej rozwijających się w ciągu ostatnich 10 lat regionów UE to regiony z Polski.
Kiedy wprowadzano reformę samorządową w 1998 r. mało się o tym mówiło, ale ważnym czynnikiem była Unia Europejska. Chcieliśmy się dostosować przyszłego przystąpienia Polski do UE, w sposób, który będzie najbardziej funkcjonalny. Jak więc wprowadzone wówczas zmiany sprawdziły się z tej perspektywy?
Jest znacznie więcej pozytywów niż negatywów. Choć można spekulować, jaka jest optymalna liczba regionów w Polsce. Mnie wydaje się, że 12 ma większe uzasadnienie niż 16.
Zostawmy dywagacje. Pytam o to, z czym mieliśmy w rzeczywistości do czynienia.
Skuteczność regionów mierzy się głównie tym, ile środków unijnych powierzono im w zarządzanie. Pierwszy okres, lata 2004-2006 to był okres próbny, w którym regiony były częściowo włączone w realizację polityki spójności, czyli wydatkowania funduszy strukturalnych. Jednak nie były one wówczas samodzielne. Ale już od roku 2007 do dziś regiony biorą na siebie bardzo dużą odpowiedzialność za zarządzanie tymi środkami. Do końca obecnej perspektywy będzie to prawie 50 mld Euro. To więcej niż państw takie, jak Estonia, Litwa, Łotwa, Słowenia, Malta, Cypr, Chorwacja. Polskie regiony zarządzają większymi budżetami niż te kraje.
Samorządy poradziły sobie z zarządzaniem tak wielkimi budżetami? Podnoszone są zarzuty, że fundusze europejskie były wydawane nieefektywnie, były marnotrawione, że prowadziły do zadłużania się samorządów, bo władze chciały wydać pieniądze, które się pojawiły na różnego rodzaje inwestycje, niezależnie od tego czy bardzo czy mnie potrzebne. A przecież potrzebny był wkład własny, a później jeszcze konieczność utrzymania.
Zarządzanie programami, to zupełnie co innego niż posiadanie pieniędzy na wkład własny. Beneficjentami programów unijnych są zarówno gminy, powiaty, grupy gmin czy powiatów, administracja rządowa, a także przedsiębiorcy, organizacje pozarządowe czy instytucje kultury. Pojawia się więc kwestia, czy tych, którzy posiadają dobre pomysły na projekty, po prostu na nie stać.
Natomiast, jeśli chodzi samo zarządzanie, czyli transparentność postępowania, partnerską współpracę międzysektorową, kulturę administracyjną, uruchomione procedury, zdolność do wieloletniego programowania czy realizacji zintegrowanych przedsięwzięć wielowątkowych, a także uzasadnianie ich wyboru, to w Polsce poczyniliśmy kolosalny postęp na poziomie regionalnym. Polityka spójności sprawiła, że administracja samorządowa awansowała o kilka poziomów pod względem jakości zarządzania.
Gdyby wszystkie polityki publiczne w Polsce były realizowane w taki sposób, jak polityka spójności, to bylibyśmy znacznie sprawniejszym, efektywniejszym i przyjaźniejszym mieszkańcom, przedsiębiorcom czy inwestorom krajem, w którym zapewniony jest szeroki dostęp do dobrej jakości usług publicznych.
A co z tymi niefortunnymi inwestycjami?
Można znaleźć dziesiątki przykładów nienajlepszych decyzji i nieefektywnych wydatkowanych pieniędzy, które widać, bo polityka spójności je obnaża. Ale jeśli chodzi o nielegalne wydatkowanie środków, to w Polsce mamy je na jednym z najniższych poziomów w Europie. Mamy bardzo dobry, niektórzy twierdzą, że nawet zbyt ciemiężący beneficjentów, mechanizm wykrywania tego typu przypadków.
Dodatkowo, dzięki pieniądzom unijnym jesteśmy mądrzejsi o to, jakie błędy popełnialiśmy. Nie ma bezbłędnej polityki, natomiast najsensowniejsza jest taka, która pozwala zmierzyć się z tymi błędami, dokonywać ewaluacji oraz weryfikacji kierunków działania.
Dotychczas mówiliśmy ogólnie, a jak różnice regionalne się wpływają na zarządzanie środkami unijnymi?
Są regiony, takie jak np. Pomorskie, Wielkopolskie, Opolskie, które radzą sobie lepiej, ale są też takie, które mierzą się z problemami. Trzeba pamiętać, że startowały one z różnego poziomu i były budowane wokół nieco odmiennych kultur organizacyjnych. Jednak postępuje konwergencja między regionami pod względem jakości zarządzania środkami UE. Dobre wzorce się upowszechniają.
Warto jednak podkreślić, że regiony są często rozliczane niestety nie z jakości wydatkowania środków, lecz z jego tempa. UE, wprowadzając często zbyt rygorystyczne zasady, sama do tego doprowadziła. Przykładem jest konieczność ponoszenia wydatków w określonym momencie, by pieniądze nie przepadły. To wywołuje pośpiech, który jest tym większy, im bardziej skomplikowane są procedury polityki spójności. Ten pośpiech trudno powiązać z jakością (trafnością) wydatkowania.
To odwieczne napięcie.
Widoczne nie tylko w Polsce i nie tylko na poziomie regionalnym. Tylko ci, którzy są w stanie zaryzykować i postawić na przedsięwzięcia większe – bardziej kompleksowe, wymagające partnerstwa oraz zorientowane na długofalowe skutki – są w stanie wygrać.
Kończy się kolejny okres wieloletnich ram finansowych. Samorządowcy narzekali właśnie na tą ograniczoną elastyczność. Nabrali też doświadczenia w zarządzaniu budżetami, realizacją projektów. Jak to wpływa na dyskusję wokół nowej perspektywy budżetowej? Czy głos samorządów jest słyszalny?
Ich głos będzie, oczywiście, słyszalny. Ale w dużej mierze będzie to głos jeszcze większego niż dotąd zatroskania. Będzie to wynikać z co najmniej trzech przyczyn.
Po pierwsze, pieniędzy będzie zdecydowanie mniej. Musimy liczyć się z tym, że polski „tort” w ramach polityki spójności UE będzie mniejszy o 1/4 (a może nawet więcej), patrząc na ostatnie propozycje fińskiej prezydencji w UE. Oznacza to, że trudniej będzie w sposób sensowny dystrybuować środki.
Wszystko wskazuje na to – i to będzie drugi powód do troski – że poziom wkładu własnego w realizacji projektów, będzie musiał być wyższy niż dotychczas. Dotyczy to określonych sektorów gospodarki, ale także niektórych regionów. Wiadomo np., że w województwach Mazowieckim, Dolnośląskim, a być może i Wielkopolskim inwestycje publiczne będą obarczone koniecznością wniesienia znacznie większego niż dotąd wkładu własnego.
A jaki będzie trzeci powód do narzekań?
Ukierunkowanie środków. Nie będzie już tak łatwo kierować pieniędzy na nadrabianie zaległości cywilizacyjnych. Na nowe środki trzeba będzie spojrzeć nie jak na „kroplówkę”, ale raczej jak na „dopalacz”.
Co to oznacza?
Pieniądze unijne powinny przestać być „narkotykiem”, od którego się uzależniamy. Powinny być one naszym „wspomaganiem” dla przedsięwzięć nowatorskich, ryzykownych, o wysokiej stopie zwrotu, podnoszących zdolność do konkurowania gospodarek regionalnych w świecie. To więc środki głównie na kwestie badawczo-rozwojowe, gospodarkę cyrkularną, redukcję i prewencję zmian klimatycznych, transformację energetyczną, zarządzanie gospodarką wodną, zeroemisyjny transport, w tym zbiorowy. Zmieni się również podejście do zagadnień społecznych – integracji społecznej, rewitalizacji, sytemu edukacji, kompetencji na rynku pracy, czy zdrowia.
W Polsce wiele z tych tematów budzi gorące dyskusje, a często również opór, przede wszystkim obecnego rządu.
Tak jak mówiłem, narzekania będą, ale większość tych propozycji zmian idzie w dobrą stronę. Ambicją naszych regionów powinno być jak najszybsze wyjście z klubu najsłabszych pod względem poziomu rozwoju społeczno-gospodarczego regionów, w którym wciąż większość z nich tkwi. Propozycja zmian kierunków wydatkowania środków unijnych, jeśli zostanie dobrze odebrana i dobrze zrozumiana przez polskich beneficjentów, przyczyni się do dynamizacji rozwoju kraju.
Co na to samorządy?
Wydaje się, że samorządy będą w mniejszym niż dotąd stopniu beneficjentami polityki spójności UE. Pojawi się o wiele więcej miejsca dla przedsiębiorstw i ich konsorcjów, a także dla jednostek badawczo-rozwojowych, uczelni, a być może także dla organizacji pozarządowych. Będzie więc znacznie więcej miejsca dla podmiotów niepublicznych. Sukces będzie zależał jednak od tego, na ile uda się włączyć te podmioty w realizację polityk publicznych, a zwłaszcza na ile uda się zaangażować kapitał prywatny w realizację przedsięwzięć unijnych.
Może pojawić się jeszcze jedno źródło narzekania, związane z napięciem między władzą centralna a samorządową. Mając mniejsze środki do dyspozycji może pojawić się presja, by z jednej strony zwracać się do centrum o pomoc finansową, co już możemy obserwować, z drugiej strony, chęć utrzymania niezależności, a być może nawet jej rozszerzenie.
Każdy kraj samodzielnie decyduje, w jaki sposób pula wynegocjowanych pieniędzy jest dystrybuowana. W Polsce jeszcze nie zapadła decyzja o tym, jaka część „tortu” funduszy strukturalnych będzie realizowana w ramach programów krajowych, w których instytucją zarządzającą jest minister, a za jaką część odpowiedzialność wezmą poszczególne województwa w ramach ich programów regionalnych. Nie wiadomo też ostatecznie, ile będzie programów krajowych, a ile regionalnych.
Na tym tle mogą pojawić się napięcia. Niektóre propozycje rządu dotyczące programów krajowych mogą być trudne do zaakceptowania na poziomie regionalnym. Jest np. pomysł programu ponadregionalnego, w którym z Warszawy mają być podejmowane decyzje dotyczące realizacji projektów miastach średnich i małych tracących tzw. funkcje społeczno-gospodarcze. W ten sposób tematyka małych i średnich miast jest rugowana z polityki regionalnej. To urzędnicy w Warszawie będą decydować, np. czy Słupski, Koszalin lub Sanok dostaną pieniądze.
Czy konieczność zapewnienia wyższego wkładu własnego, nie będzie popychać jednak władz samorządowych do zwracania się do władz centralnych o środki, a może nawet akceptacji sytuacji, którą przed chwilą opisałeś?
Zdecydowana większość jednostek samorządu terytorialnego jest w sytuacji, w której wygenerowanie większego niż dotychczas wkładu własnego na projekty unijne może okazać się trudne. Rząd ma w tej sytuacji co najmniej dwie możliwości.
Może próbować wesprzeć zbudowanie wkładu własnego. Dotychczas takie działanie było praktykowane, w różnych formach i różnych tematach. Było to określone w tzw. kontraktach terytorialnych, w których rząd deklarował, jakiego typu inwestycje będzie dodatkowo wspierał dofinansowaniem krajowym i w jakim zakresie. Dotyczyło to np. rewitalizacji, odnawialnych źródeł energii czy rynku pracy. Utrzymanie tego mechanizmu lub jego wzmocnienie to pozytywny scenariusz.
A jaki jest pesymistyczny scenariusz?
Rząd, wiedząc, że na własne projekty będzie potrzebował także większego wkładu krajowego, wycofa lub ograniczy wsparcie dla samorządów na ich wkład własny.
Na początku przyszłego roku będzie przyjęta znowelizowana ustawa o zasadach prowadzenia polityki rozwoju i być może w oparciu o nią skonstruowany zostanie jakiś trwały mechanizm w tym zakresie.
Popuśćmy trochę wodzę fantazji. Można wyobrazić sobie jeszcze jeden scenariusz, w którym samorządy będą miały większe dochody własne. Takie są pomysły w projekcie Zdecentralizowanej Rzeczpospolitej. To scenariusz hiperoptymistyczny, możliwy pewnie pod koniec nowych wieloletnich ram finansowych.
Warto spojrzeć na dane dotyczące sytuacji finansowej samorządów, w szczególności sposobu dystrybucji dochodów publicznych. Pieniądze unijne są dobrodziejstwem, jednak przyszły one do nas w takiej ilości i tempie, że przykryły pewne problemy. Machina dystrybucji dochodów publicznych w Polsce jest źle skonstruowana. Ale wprowadzając bardzo dużo smaru, nawet do źle skonstruowanej maszyny, będzie ona i tak działać. Tym smarem są pieniądze z UE. Jeśli jednak tego smaru będzie mniej lub go zabraknie, to wszystkie negatywne konsekwencje złej konstrukcji się uwidocznią. I to już się powoli uwidacznia.
Pieniądze unijne nas uśpiły?
Ich obecność powoduje, że nie widać potrzeby modernizacji tej machiny. Póki są, wszystko się kręci.
Powinniśmy tymczasem zacząć dyskutować o rekonstrukcji systemu dystrybucji dochodów publicznych po to, by być gotowym, gdy zabraknie tego smaru.
Środki unijne ponownie mogą stać się zaczynem kolejnej reformy samorządowej?
Duże pieniądze zewnętrzne, oprócz tego, że są potrzebne, to niestety decydentów wprawiają w pewną senność. Paradoksalnie więc wcale nie muszą one być zaczynem dla reformy samorządu terytorialnego w Polsce.
Nadmiar pieniędzy nie zmusza do myślenia.
Weźmy taki przykład. Wiele regionów inwestuje w tabor kolejowy. To duże wydatki. Póki są środki unijne, więc ten tabor można kupić. Za kilka lat jednak okaże się, jak duże są koszty jego utrzymania i serwisowania. Za stan tego taboru i za przewozy pasażerskie nim wykonywane odpowiadają – a więc płacą – regiony. Są one obecnie nadmiernie obciążone finansowaniem tych przewozów. Budżety regionów nie zwiększają się w sposób radykalny, a wydatki na obsługę transportu kolejowego wciąż rosną. Co z tego, że za pieniądze unijne zostanie kupiony wygodny, szybki i mało awaryjny tabor, jak wkrótce może się okazać, że nie ma wystarczająco dużo środków na to, by utrzymać odpowiednią częstotliwość połączeń. Na tym przykładzie pokazuję, że często samorządy mają zbyt mało dochodów, by pokrywać koszty dobrej jakości usług publicznych.
Pieniądze unijne nie zapewnią finasowania tych usług, one zapewnią inwestycje w infrastrukturę, wyposażenie czy jak w opisanym przykładzie tabor.
Przykład kolejnictwa za sprawą książki Karola Trammera stał się głośny w debacie publicznej. Ale wróćmy do mechanizmu dystrybucji pieniędzy publicznych. W jaki sposób można go zrekonstruować, by w momencie, kiedy będzie mniej smaru, maszyna dalej będzie sprawnie funkcjonowała?
Obecnie ok. 40 proc. wydatków budżetu państwa nie dotyczy przedsięwzięć, za które odpowiada rząd. W budżecie państwa jest o ok. 40 proc. środków więcej niż wynikałoby to z zadań, za realizacje których odpowiada rząd. Jest tak, ponieważ z niego finansujemy dotacje dla Funduszu Ubezpieczeń Społecznych czy NFZ. Przekazujemy także dotacje i subwencje dla jednostek samorządu terytorialnego. W 2017 r. wyniosły one 105 mld zł.
Na drugim biegunie mamy samorządy, które w swoich dochodach ogółem notują coraz mniejszy udział dochodów własnych. Obecnie wynosi on mniej niż 50 proc. Dla przykładu w ciągu ostatnich 12 lat dochody własne samorządów wojewódzkich stanowiły od 30 do 60 proc. ich dochodów ogółem a w samym 2017 roku dochody własne aż 8 regionów nie przekroczył 40 proc ich całkowitych dochodów.
To oznacza, że są na pasku państwa poprzez dotacje i subwencje.
I mają duże problemy w prowadzeniu samodzielnej polityki rozwojowej.
Samorządy narzekają, że mają zbyt mało pieniędzy na zadania ustawowo im przypisane.
Posłużę się tu kolejnym, wcale nieodosobnionym, przykładem. W województwie pomorskim w 2017 r. dochody własne wystarczyły na pokrycie zaledwie 60 proc. kosztów związanych z realizacją zadań własnych. Nie odpowiadają one zatem w żadnej mierze kosztom zadań, które dana jednostka samorządu terytorialnego musi realizować zgodnie z prawem. To genetyczny błąd w systemie dochodów publicznych w Polsce zmuszający wiele samorządów do pseudo-równoważenia budżetu.
Na czym ono polega?
Na obniżaniu standardów wykonywanych zadań, np. w edukacji czy transporcie zbiorowym, a w skrajnych przypadkach – nawet na odstępowaniu od realizacji tych zadań z braku środków.
Czy brak możliwości prowadzenia samodzielnej polityki rozwojowej to jedyna negatywna konsekwencja oparcia się na dotacjach i subwencjach państwowych?
Zbyt niski udział dochodów własnych potrzebnych do pokrycia kosztów zadań własnych samorządów rekompensowany jest dotacjami i subwencjami. O ile subwencje są w miarę przewidywalne i „plastyczne” pod względem kierunków wydatkowania, o tyle dotacje mają charakter sztywny i dużo bardziej uznaniowy – raz można je dostać, innym razem nie, a jeszcze kiedy indziej mogą być one przyznane w niedostatecznej kwocie. Generalnie, nie stanowią one rozwiązania systemowego, bowiem uzależniają samorządy od transferów zewnętrznych oraz ograniczają ich samodzielność poprzez usztywnienie gospodarki finansowej. Niewątpliwie zniechęca to samorządy do podejmowania działań na rzecz zwiększenia dochodów własnych, a mówiąc szerzej – do prowadzenia świadomej prorozwojowej polityki we własnym imieniu i na własną odpowiedzialność.
Adekwatnych działań w odpowiadaniu na potrzeby samorządów nie wykazuje również władza centralna.
Na poziomie budżetu państwa, różne instytucje rządowe, stosując kilkadziesiąt nieskoordynowanych ze sobą algorytmów, dzielą środki na jednostki samorządu terytorialnego. Te algorytmy są ślepe terytorialne, tzn. nie uwzględniają realnej sytuacji dochodowej na danym obszarze. Nie działają więc w większości przypadków wyrównawczo.
Spójrzmy np. na gminę wiejską. Subwencja oświatowa opiera się o kryterium liczby uczniów, a na wsi liczba uczniów nie jest duża. Subwencja nie jest więc nominalnie wysoka, a koszty funkcjonowania ucznia w gminie wiejskiej są jednostkowo wyższe niż w mieście. Dodatkowo prawie zawsze gmina wiejska jest w gorszej sytuacji finansowej. Subwencja tego wszystkiego nie bierze pod uwagę. Lekko tylko koryguje, co nie przekłada się na realną poprawę sytuacji finansowej tej gminy.
To, co opisujesz, brzmi mało optymistycznie. Są jakieś dobre wieści płynące z samorządów?
Mimo tak trudnych dla samorządów, ich udział w publicznych wydatkach inwestycyjnych rośnie. W 2012 r. było to 34 proc. a w 2017 r. 43 proc. O ile wydatki inwestycyjne w całym sektorze publicznym stanowią 9-10 proc. całości, to w samym sektorze samorządowym jest to 12-15 proc. To jest fenomen, pokazujący, że dobrze byłoby, gdyby jak największa część wydatków publicznych była ponoszona na poziomie samorządowym.
To pokazuje również, że bez zaangażowania dostatecznie silnych finansowo jednostek samorządu terytorialnego o wiele trudniej będzie w Polsce przeprowadzić głębokie zmiany strukturalne w gospodarce, a także istotne zmiany w dostępności i jakości usług publicznych.
Samorządy są lepszym wehikułem do tych zadań niż władza centralna?
Co do zasady, pieniądze publiczne bliżej obywatela są lepiej wydatkowane. Poza tym, regiony dysponując większymi środkami własnymi, mogą wziąć realną odpowiedzialność za realizację wielu polityk publicznych, zwłaszcza w takich obszarach, jak: zdrowie, edukacja, rynek pracy, transport zbiorowy, kultura, innowacje, zmiany klimatyczne, zamiany demograficzne czy zarządzanie migracjami.
W tej chwili regiony biorą „wycinkowy” udział w realizacji polityk publicznych, ale za nie w całości nie odpowiadają. Dobrym przykładem jest obszar zdrowia, w których NFZ kontaktuje świadczenia, a region utrzymuje szpitale.
Samorządom są więc outsourcowane pewne zadania publiczne.
Tak. W wielu przypadkach samorządy są ubezwłasnowolnionymi administratorami fragmentów polityk publicznych zamiast być ich aktywnymi kreatorami. Współpracują przy tym w sposób mało przejrzysty i efektywny głównie z administracją rządową.
Zadania publiczne są sztucznie i bezsensownie rozdzielone między różne poziomy, co powoduje, że w pewnych obszarach nikt nie bierze odpowiedzialności za całość ich funkcjonowania. Dlaczego region nie mógłby kontraktować usług zdrowotnych na swoim terytorium? Wtedy sytuacja byłaby przejrzysta. Teraz zaś dostawca usług zdrowotnych (np. szpital wojewódzki) z jednej strony negocjuje pieniądze z NFZ – który nie prowadzi przecież regionalnej polityki zdrowotnej – by móc dostarczać te usługi, a z drugiej strony, negocjuje ze swoim właścicielem (województwo) zasady finansowania infrastruktury, która służy wykonywaniu tych usług. To sytuacja patologiczna.
Jak ją rozwiązać?
Wzmocnić w sposób istotny dochody własne regionów.
Realna władza podatkowa musi zejść na poziom samorządowy, głównie regionalny. W ten sposób powstanie związek przyczynowo-skutkowy między działaniami administracji samorządowej na rzecz wzmocnienia regionalnej gospodarki, a dochodami wynikającymi z tych działań. W tej chwili na poziomie samorządowym podejmuje się inicjatywy sprzyjające rozwojowi gospodarczemu, choć nie zawsze jest możliwość skonsumowania owoców tych inicjatyw, w postaci większych dochodów publicznych na poziomie regionalnym. Obecny system nie wymusza prorozwojowych zachowań. Tymczasem, trzeba powiązać odpowiedzialność za rozwój regionu z realnymi finansowymi możliwościami kreowania i dostarczania usług publicznych o oczekiwanej jakości. Warunkiem minimum jest to, aby większość jednostek samorządu terytorialnego mogła realizować zadania własne, pokrywając ich wszystkie koszty z dochodów własnych. W tej chwili jesteśmy bardzo dalecy od takiej sytuacji.
Radomir Matczak – menadżer sektora publicznego w obszarze polityki regionalnej, wykorzystania funduszy UE i współpracy międzynarodowej. Ostatnie 16 lat spędził w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Pomorskiego, gdzie odpowiadał m.in. za przygotowanie, koordynację i ocenę realizacji Strategii Rozwoju Województwa oraz kierował przygotowaniem, negocjacjami i ewaluacją Regionalnych Programów Operacyjnych na lata 2007-2013 oraz 2014-2020. Przez ponad 10 lat był polskim p rzedstawicielem w komitetach monitorujących unijne programy współpracy bałtyckiej i polsko-rosyjskiej, a także przedstawicielem polskich regionów w Komitecie Monitorującym Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko 2014–2020. Kierował i uczestniczył w realizacji projektów międzynarodowych w obszarze planowania przestrzennego, transeuropejskich sieci transportowych i wspierania rozwoju gospodarczego. W latach 2017-2018 był ekspertem przygotowującym projekty Opinii Europejskiego Komitetu Regionów (m.in. w sprawie Polityki Spójności UE).