Wydyskutować instytucję
Filharmonia w powszechnym odczuciu stanowi synonim instytucji elitarnej i snobistycznej, ale w rzeczywistości nie musi taką być. Może być instytucją otwartą, której wizja, program i model działania wypracowywane są w procesie deliberacji, z udziałem publiczności […]
Filharmonia w powszechnym odczuciu stanowi synonim instytucji elitarnej i snobistycznej, ale w rzeczywistości nie musi taką być. Może być instytucją otwartą, której wizja, program i model działania wypracowywane są w procesie deliberacji, z udziałem publiczności i pracowników. O przemianach w Filharmonii Łódzkiej i doświadczeniu udziału w warsztatach deliberacyjnych pisze Marta Madejska.
Jeden z dni Regionalnego Kongresu Kultury w Łodzi z października ubiegłego roku, który współorganizowałam, odbywał się w budynku Filharmonii Łódzkiej im. Artura Rubinsteina. Stałam na zewnątrz, przy głównych drzwiach, z dwoma profesorami kulturoznawstwa na kulturalnym papierosie (w którym biorą udział zazwyczaj nawet niepalący). Obserwowaliśmy wchodzących i wychodzących ludzi. Drzwi do filharmonii mają specyficzną konstrukcję – od strony wejścia jest tylko mała, niewygodna i trudno zauważalna klamka. Większość osób siłuje się z nią i szarpie przez chwilę, zanim otworzy drzwi. Z kolei z drugiej strony jest bardzo prosty mechanizm otwierania – na potrzeby szybkiej ewakuacji.
– I to jest własnie metafora „kultury wysokiej”! – stwierdziła nagle jedna z mądrych głów. Wyjść można z dużo większą łatwością niż wejść lub wrócić.
Nigdy nie miałam wątpliwości, że łódzki Kongres Kultury był potrzebny. Jednak wszelka rewolucja dokonuje się tutaj w sposób pełzający, mało spektakularny, zalicza wciąż wpadki. Ostatnio częściej zdarzało mi się rozmawiać prywatnie niż służbowo, np. o tym, czy możliwe by było zrobienie w muzeum wystawy skonstruowanej całkowicie przez odbiorców?
Jakby w odpowiedzi na te rozważania pojawiła się informacja, że Filharmonia Łódzka ogłasza warsztaty – deliberację dotyczącą wypracowywania nowej wizji instytucji. Robi to filharmonia – polski synonim instytucji elitarnej, snobistycznej, dostępnej wybranym (nudziarzom). Udało mi się zapisać tylko dzięki temu, że ktoś wcześniej zrezygnował. Chętnych do poświęcenia połowy niedzieli na dyskusję o wizji FŁ było bardzo dużo.
Deliberację poprowadzili doświadczeni pracownicy Katedry Metod i Technik Badań Społecznych Instytutu Socjologii UŁ z pomocą wolontariuszy. Skład grup określano poprzez losowane. W mojej przy stoliku zasiedli muzycy, chórzystka, dyrektorka Departamentu Kultury Urzędu Marszałkowskiego oraz melomani, do których się zaliczałam, choć znacznie zaniżałam wiek i reprezentowałam przy tym rzadką tam kategorię melomanów doraźnych, którzy uczestniczą w tej formie kultury tylko, kiedy w rzeczywistości magicznie zbiegną się określone elementy (czas, zasoby finansowe, aktualny repertuar, tanie bilety, ewentualnie chętna grupa przyjaciół). Pozostali odbiorcy byli „karnetowiczami” pamiętającymi czterech poprzednich dyrektorów Filharmonii Łódzkiej. Zostaliśmy poproszeni o diagnozę, jak jest i prognozę /rekomendację, jak powinno być. Pochylając się nad kategoriami „społeczna”, „artystyczna”, „elitarna”, „powszechna” musieliśmy oczywiście rozprawić się z własnym kulturowym i zawodowym zapleczem i masą stereotypów.
Okazuje się, że nie mamy większego problemu z przedefiniowywaniem pojęć, nie widzimy sprzeczności między utrzymywaniem dobrego poziomu artystycznego a działaniami włączającymi nowe grupy odbiorców. Współpracować, mieszać repertuar, otwierać próby, grać w parkach – proszę bardzo. Chcemy instytucji prezentującej określoną jakość, mającej kontakty międzynarodowe, ale skierowanej przede wszystkim do swojego lokalnego podatnika – a więc regionalnej (regionalna nie musi znaczyć zaściankowa, wydaje się, że jesteśmy już na tyle dojrzali, żeby nie mieć kompleksów i „zadęcia”); edukującej, skupionej na wyłanianiu talentów i ułatwianiu im wejścia i zaistnienia w hermetycznym świecie muzycznym; z naciskiem na autorefleksję i planowanie w rozwoju. Jeżeli miałabym jednym słowem określić, jaka wyłoniła nam się instytucja z tej stolikowej rozmowy, powiedziałabym – ludzka.