Pakt o nieagresji
Co politycy wiedzą o kulturze? Zabrzmi to okropnie, ale przestałam reagować. Nie wzrusza mnie już kolejny Kongres Obywateli Kultury, nie bardzo obchodzą postulaty Paktu, choć przecież – jako osobę zaangażowaną w to, co się w […]
Co politycy wiedzą o kulturze?
Zabrzmi to okropnie, ale przestałam reagować. Nie wzrusza mnie już kolejny Kongres Obywateli Kultury, nie bardzo obchodzą postulaty Paktu, choć przecież – jako osobę zaangażowaną w to, co się w kulturze dzieje – powinny. Mam jednak poczucie (które można uznać także za przejaw szerszego zmęczenia polityką w ogóle), że podpisanie Paktu niczego nie zmieni. Zostaniemy pogłaskani po głowach przez tych, którzy podejmują decyzję, ktoś coś komuś obieca (w końcu zaraz wybory), a sytuacja będzie taka jak dawniej.
Może to i lepiej, myślę sobie, bo mieszanie się polityków w życie społeczne kończy się zazwyczaj czymś gorszym niż problem, na który reagowali. Nie jest to zapewne zła wola prawodawców, lecz raczej nieznajomość rzeczywistości. Który z posłów pobierających stałą pensję przejmuje się tym, że reżyser nie dostanie honorarium za pół roku pracy, jeśli – nie z jego winy – nie dojdzie do premiery? A który bywa na wernisażach sztuki współczesnej, koncertach muzyki elektronicznej, wystawach designu? Który przyjaźni się z twórcami, którzy nie skończyli czterdziestego roku życia i nie mają kilku nagród na koncie, nie posiadają więc oficjalnego znaku jakości?
Swego czasu ktoś mi opowiadał o programie ukulturalniania posłów – podobno przygotowuje się dla nich specjalne pokazy filmów i dyskusje w sejmie jakoś raz w miesiącu. Nie wiem, ile w tym prawdy, a ile środowiskowego żartu, ale reakcja była taka: i co, przychodzą? Niezależnie od prawdziwości anegdoty, informacja jest jasna: oto, co w środowisku tzw. twórców kultury myśli się o politykach. Zresztą – czemu się dziwić, skoro co chwilę widzimy jakiegoś posła na okładce „Faktu”, jak to sobie grilla robi albo opala się na plaży… Rzadko kiedy pojawia się fotografia polityka w galerii sztuki – no, chyba że trzeba akurat zaprotestować przeciwko obrazie uczuć religijnych. Dopóki będziemy mieć do czynienia z takim budowaniem wizerunku, nikt nie będzie traktował serio tego, co politycy mówią o kulturze współczesnej.
Kultura za friko
Brak mojej reakcji bierze się także ze świadomości, że przecież i tak się dzieje. Kto chce, to tworzy i działa, znajduje – jakimś cudem – pieniądze, środowisko artystyczne, przynajmniej w dużych miastach, funkcjonuje dość sprawnie. Co chwilę jest jakiś wernisaż, pokaz, wystawa, spektakl, koncert. Jedyny problem to taki, że wszystko kosztuje. Nawet jeśli można poczytać książkę w kawiarni, to przecież trzeba zapłacić za kawę… Ale zakładamy przecież, że ci, którzy chcą uczestniczyć w kulturze, mają na to pieniądze – albo znajomości, by dostać wejściówkę lub zostać wpuszczonym tylnym wejściem dla obsługi. Kręci się przecież, więc o co chodzi?
Będę trochę złośliwa. Przeczytałam Pakt dla kultury i – obok przerażenia nowomową, jaką jest on napisany – mam kilka pytań. Co znaczy na przykład powszechny dostęp do kultury? Czy to, że każdy będzie mógł zostać twórcą i liczyć na wsparcie finansowe swojej działalności? A kto będzie te pieniądze przyznawał? Bo przecież nie będzie to demokratyczne rozdawnictwo według talentu… Czy raczej to, że każdy będzie mógł zostać odbiorcą? Czy to znaczy – idąc dalej – darmowe bilety do teatrów, kin i muzeów oraz książki rozdawane za darmo? Wieloletni program na rzecz czytelnictwa może się okazać porażką, jeśli ktoś nie wpadnie na to, że książki nie powinny jednak tyle kosztować, co obecnie. Co znaczy pilna cyfryzacja kultury? Kto będzie decydował o tym, co wchodzi w obszar powszechnie dostępny, a za co nadal trzeba płacić? Kto będzie decydował o tym, kto będzie decydował?
Więcej urzędników, więcej autorytetów!
Co zatem proponuje Pakt? Powołanie Zespołu ds. Paktu na rzecz kultury przy Kancelarii Premiera Rady Ministrów, który rozplanuje budżet na kulturę na kolejne lata (czy to na pewno nie jest zadanie Ministerstwa Kultury?), oraz utworzenie Komitetu społecznego przy MKiDN. Nie jest napisane jednak, ile to będzie osób i kto ich pracę będzie finansował. Bo przecież ktoś będzie, prawda? Kolejne ciała doradcze, kolejne instancje przyznające pieniądze, kolejne funkcje i pozycje… Ciekawe, czy wybór do nich będzie demokratyczny, czyli czy wszyscy, którzy podpisali Pakt, będą mogli zagłosować na kandydata, który powinien ich reprezentować? Czy będą to tylko tytularne posady dla zasłużonych twórców?
Dyktaturę autorytetów dobrze uchwycili w spektaklu Był sobie Andrzej, Andrzej i Andrzej Monika Strzępka i Paweł Demirski. Choć już sami nie należą za bardzo do teatralnego off-u (wręcz przeciwnie), nieźle punktują kulturę, w której liczy się nazwisko, a nie jakość wyprodukowanych dzieł. Czy czeka nas zastosowanie rozpoznań z tego spektaklu na masową skalę? Nic bez podpisu Wielkiego Twórcy, który z wyżyn swej Sztuki raczy czasem spojrzeć na biednych debiutantów? Jesteśmy już na dobrej drodze – już teraz jakikolwiek wniosek o dofinansowanie działalności, projektu, wyjazdu bez poparcia autorytetów niemalże niewarty jest składania. W sporej części przypadków dotyczących indywidualnych dotacji tzw. rekomendacje są jednym z wymogów formalnych, bez nich wniosek nie będzie nawet rozpatrywany.
Budżetowanie i biurokracja
Ciekawa jestem bardzo, na ile te wszystkie piękne hasła („Wydatkowanie środków publicznych musi odbywać się zgodnie z zasadą powszechnego i równego dostępu do kultury”) przełożą się na rzeczywistość. Czy jest to realne, by kultura nie działała w systemie budżetu rocznego, który oznacza, że pieniądze należy wydać i rozliczyć do połowy grudnia, a nowe pojawiają się w marcu. Warto zresztą pod tym kątem przyjrzeć się dynamice wydarzeń kulturalnych – grudzień i styczeń to niemalże martwe miesiące i to nie tylko z powodu świąt. Czy naprawdę uda się dotować cykliczne wydarzenia w perspektywie dłuższej niż rok? Byłoby wspaniale, bo jak organizować festiwal, kiedy niemal do ostatniego momentu nie wiadomo, ile ma się pieniędzy? Kiedy program nie zależy od merytorycznych ambicji realizatorów, lecz od grantów? Skutkuje to potem na przykład serią festiwali o tematyce norwesko-islandzkiej.
Ponadto: jak polskie instytucje kultury mają prowadzić poważne rozmowy z partnerami zagranicznymi, jeśli mają budżety rozplanowane tylko do listopada? Przecież to wyklucza jakąkolwiek długofalową współpracę oraz planowanie sensownego, spójnego programu, który nie jest wypadkową grantów. Kończy się to potem tym, że na palcach jednej ręki jestem w stanie policzyć takie instytucje (zazwyczaj zresztą dość niezależne od dotacji centralnych), które mają plany na dłużej niż kilka miesięcy i które są w stanie na przykład zaplanować cykl festiwali.
Trochę drżę na myśl, co będzie, jak urzędnicy zabiorą się za prawo autorskie… Zaraz się okaże, że niczego nie można skopiować bez zgłoszenia tego do odpowiedniego urzędu. Naprawdę, czasem wolałabym, żeby już nikt niczego nie ruszał. Albo inaczej: żeby były to raczej mikrodziałania zmieniające warunki i możliwości pracy w kulturze po trochu, a nie jeden huragan, który będzie naprawiał wszystko. Bo zaraz się okaże, że będzie tak jak z organizacjami pożytku publicznego, którym nikt nie powiedział, że za brak sprawozdania tracą swój status i nie mogą uzyskać pieniędzy z podatków. Komunikacja w tym kraju rzeczywiście nie ma się najlepiej – zarówno między ministerstwami i instytucjami, jak i między instytucjami i resztą świata. Wyjściem jednak nie są wielostronicowe raporty publikowane on-line. Już widzę, jak poszczególne instytucje, które i tak mają obowiązek regularnego raportowania, publikują na swoich stronach raporty z działalności – ile to godzin produkowania dokumentów, ile stron raportów, pisanych urzędniczą nowomową, z której „szary obywatel” niewiele rozumie… Zapewne trzeba będzie w części przypadków zatrudnić kolejnego urzędnika, który się tym zajmie.
Co to jest kultura, czyli: kto na tym zarobi?
Pakt nie rozwiązuje właściwie kwestii dotowania kultury popularnej czy też komercyjnej. Nie pisze, co znaczy „misja mediów publicznych” – mediów, które stają się coraz bardziej komercyjne i spychają programy kulturalne coraz bardziej w noc. Może to z jednej strony dobrze, bo zostawia przestrzeń na działanie – z drugiej wolałabym jednak wiedzieć, czy 1% budżetu na kulturę nie oznacza dofinansowywania Sylwestra na Placu Konstytucji, który więcej ma wspólnego z rozrywką niż działalnością artystyczną. Albo dotowania komercyjnych filmów, czego przykładem dla mnie był Weekend Cezarego Pazury – naprawdę średniej jakości komedia gangsterska dofinansowana przez przez Polski Instytut Sztuki Filmowej. Ale może jestem staromodna, uważając za kulturę przede wszystkim działania kreatywne, produkujące nowe jakości, a nie powielanie schematów i bazowanie na sprawdzonych nazwiskach. I może przemawiają przeze mnie (romantyczne, modernistyczne?) stereotypy, kiedy myślę, że artysta powinien się jednak trochę pomęczyć, powalczyć z systemem, a nie dostać wszystko na tacy. Jakoś mam wrażenie, że sztuka, za którą stoją duże pieniądze jest mniej interesująca… Może się nie znam i kapitalizm potrzebuje właśnie takich artystów. Kto jednak wtedy zakwestionuje system?
Pakt jest na tyle ogólny i napisany politycznie poprawnym językiem, że wiele z niego nie wynika. Konstytucja 3 maja też założenia miała słuszne – co z tego, skoro nie miała realnej mocy sprawczej? Naprawdę, chciałabym wierzyć i rządowi, że będzie wspierał kulturę, i Obywatelom Kultury, że będą działać w myśl demokratyzacji i równego dostępu do kulturalnego dobra, ale jakoś mi nie wychodzi. Myślę bowiem, że udział obywateli w kulturze wymaga jednak działań oddolnych, a nie odgórnych. Wymaga raczej tłumaczy, edukatorów, nauczycieli, a nie autorytetów. Obym się myliła i oby Pakt przyniósł takie inwestowanie w kulturę, które będzie scalać społeczeństwo, rozwijać kreatywność i pobudzać myślenie (i wszyscy z pieśnią na ustach!), a nie dokładać kolejne rozrywkowe kanały do publicznej telewizji i sterty dokumentów do wyprodukowania i przeczytania. Oby nie był to tylko ukłon wykonany w stronę twórców kultury przed wyborami… Wszak każdy głos się liczy.
Jeden komentarz “Pakt o nieagresji”