Garland: Dizajn w służbie społeczeństwu

- Zanim przejdzie się do projektowania opakowań pasty do zębów, warto wiedzieć, jakimi założeniami chcemy się w ogóle kierować - w 50. rocznicę ogłoszenia manifestu "Najpierw rzeczy pierwsze" Ken Garland mówi o społecznej odpowiedzialności projektowania. […]


– Zanim przejdzie się do projektowania opakowań pasty do zębów, warto wiedzieć, jakimi założeniami chcemy się w ogóle kierować – w 50. rocznicę ogłoszenia manifestu „Najpierw rzeczy pierwsze” Ken Garland mówi o społecznej odpowiedzialności projektowania.

Ken Garland

Rozmawia Marcin Czardybon

fot. Patryk Wiśniewski
fot. Patryk Wiśniewski

Tytułem wstępu – 50 lat temu w Londynie Ken Garland opublikował manifest „Najpierw rzeczy pierwsze”, tekst przełomowy dla środowiska społecznie zaangażowanych projektantów.

„My, niżej podpisani, jesteśmy projektantami, grafikami, fotografami i studentami, wychowanymi w świecie, w którym metody i narzędzia reklamy uporczywie przedstawiane są nam jako najbardziej intratny, efektywny i pożądany sposób wykorzystania naszych talentów. Jesteśmy bombardowani przez publikacje promujące to przekonanie, wychwalające pracę tych, którzy oddali swoje umiejętności i wyobraźnię, by sprzedawać rzeczy, takie jak: jedzenie dla kotów, leki na problemy żołądkowe, detergenty, środki na porost włosów, wielokolorową pastę do zębów, krem przed goleniem, krem po goleniu, diety odchudzające, diety na przybranie wagi, dezodoranty, napoje gazowane, papierosy, kapy, kanapy, kanapki. (…) Uważamy, że są istotniejsze kwestie, którymi możemy poświęcić swój talent. Oznakowanie ulic i budynków, książki i periodyki, katalogi, instrukcje obsługi, pomoce naukowe, filmy, specjalistyczne publikacje, przez które możemy promować nasz handel, naszą edukację, naszą kulturę i szerszą wiedzę o świecie. (…) Nie jesteśmy rzecznikami zniesienia agresywnej reklamy konsumenckiej: nie jest to wykonalne. Nie chcemy też pozbawiać życia frajdy. Postulujemy, by odwrócić nasze priorytety na rzecz bardziej użytecznych i trwałych form komunikacji”.

Pod postulatami podpisała się znaczna część istotnych postaci z branży, w tym Edward Wright, Geoffrey White czy Robert Chapman. Głos autora stanowił ewenement w ogarniętej szałem konsumpcji Wielkiej Brytanii. Wzywał środowisko dizajnerów do powrotu do naczelnego zadania profesji – projektowania ku poprawie codziennego życia. Tekst przedrukowały wyoskonakładowe dzienniki, a sam Garland prezentował swe tezy w publicznej telewizji. Co ciekawe, po niemal 40 latach od upublicznienia manifestu, autor wystąpił z kolejnym, o identycznym tytule i powtarzającym w niemal niezmienionej wersji podstawowe postulaty i założenia poprzedniego.

Ken Garland, niczym głos rozsądku przypomina, że zarówno w Londynie w 1964 roku, jak i w Warszawie pięćdziesiąt lat później (gdzie z okazji jubileuszu powstania tekstu odbył się z udziałem jego autora “Manifest Fest” – debata ekspertów od zaangażowanej praktyki projektanckiej), istnieje inne pole i sposób działania w sferze dizajnu: służba na rzecz poprawy życia “zwykłego” człowieka.

Oczywiście, sam manifest i akademicka dyskusja nad jego treścią oraz postulatami niczego nie zmienią. Nieodzowne jest rzeczywiste działanie, przejście od słów do czynów. Warto jednak docenić rolę teorii, która może pozwolić na ominięcie pułapek, gdy przystąpi się już do konkretnego działania. Przykład Kena Garlanda dowodzi, że w każdej aktywności zawodowej, nawet jeśli jesteśmy zorientowani głównie na sukces komercyjny, najpierw należy postawić sobie pytanie o fundamenty, o tytułowe rzeczy pierwsze, które pomogą nam wytyczyć kierunki, w których warto dalej podążać.

Ken Garland / fot. Patryk Wiśniewski
Ken Garland / fot. Patryk Wiśniewski

Marcin Czardybon: Jest Pan w Polsce nie po raz pierwszy…

Ken Garland: Moja żona jest Polką. Bywałem często w Polsce. Po raz pierwszy przyjechałem do was w 1989 roku. Widziałem zmierzch socjalistycznego reżimu i tryumf Solidarności. Odwiedziłem Kraków, Warszawę i Gdańsk. Strasznie okaleczony kraj. Jedynym miejscem, w którym dało się coś zjeść, były bary mleczne. Zniszczone państwo. Widziałem wielką energię w waszym proteście przeciwko reżimowi, wieś miała się nieźle, co było dobre, ale w miastach… Miasta zionęły depresją. Były biedne. W Warszawie jedynymi okazami imponującej architektury były gmachy, które zostały odbudowane po wojnie. Te budynki są świetne i podobały mi się. No i oczywiście ten paskudny Pałac Kultury, na który ludzie musieli patrzeć ze swoich ponurych bloków, chodząc brudnymi ulicami. Teraz wszystko wygląda inaczej.

Co Pan sądzi o pomyśle zorganizowania obchodów 50. rocznicy Pańskiego manifestu w Pałacu Kultury i Nauki?

Muszę być z Panem szczery. Moją pierwszą reakcją na tę inicjatywę było: „Nie, dziękuję”. Rozmawiam o moim manifeście, o jego idei i sensie od niemal 50 lat. Chciałbym już zacząć mówić o czymś innym, na przykład o relacjach sztuki i dizajnu. Wydaje mi się po prostu, że powiedziałem już to, co miałem do powiedzenia na temat manifestu, choć jednocześnie uważam, że szacunek do przeszłości, i ciągłe odnoszenie się do niej jest, paradoksalnie, wpisane w działania awangardowe. Rok 1964 z dzisiejszej perspektywy to odległa, zamierzchła epoka. Ja sam pewnie wyglądam jak muzealny eksponat. Nie podoba mi się to. Jednak, kiedy jest tutaj, w Warszawie, czuję się nader ożywiony i sądzę, że możemy porozmawiać o rzeczach, które mnie inspiruję. Cieszę się więc z tego wydarzenia.

Co to znaczy „rzeczy pierwsze”?

Dlaczego powiedziałem: „najpierw rzeczy pierwsze?” Pomyślałem, że my, graficy dizajnu i innego rodzaju projektanci, zafiksowaliśmy się na sprawach, które nie miały nic wspólnego z czymś, co można nazwać „dobrym życiem”. Skoncentrowaliśmy się na tych aspektach kultury konsumenckiej, które były dodatkami, czasami zbędnymi, i zaniedbaliśmy obszary życia, na których najbardziej powinniśmy byli się skupić. Zanim przejdzie się do projektowania opakowań pasty do zębów, warto wiedzieć, jakimi założeniami chcemy się w ogóle kierować.

W jaki sposób nowe media wpłynęły na światem projektowania zaangażowanego w sprawy społeczne?

Od sześćdziesięciu lat, od kiedy jestem dizajnerem, zostało wprowadzonych wiele rozwiązań i wynalazków w zakresie mediów. Nie widzę żadnej różnicy między zasadami i działalnością projektancką od momentu, kiedy zacząłem, aż do dzisiaj. Nie przyjmuję do wiadomości, że istnieją jakieś istotne kwestie, wynikające z wprowadzenia nowych rozwiązań technologicznych, które w sposób znaczący wpływają na podstawowe zasady naszej działalności. Nie widzę żadnej różnicy.

Biorąc pod uwagę, że społecznie zaangażowany dizajn działa często na tych samych polach, co aktywność lewicowych partii politycznych – jak zapatruje się Pan na kwestie wzajemnego oddziaływania na siebie politycznej praktyki i społecznie zaangażowanego projektowania?

W Wielkiej Brytanii podejście lewicowych polityków do zagadnień społecznie zaangażowanego dizajnu jest trywialne. Niestety obawiam się, że podobna sytuacja jest też w Stanach Zjednoczonych, czy w innych krajach. To smutne, bo lewica, tak jak ja ją rozuiem, powinna troszczyć się o warunki życia ludzkich mas. Dlatego powinna zwracać uwagę na zagadnienia bezpośrednio dotyczące tej materii, począwszy od samochodów dla zwykłych ludzi, do żywności dla zwykłych ludzi, do projektowania budynków dla zwykłych ludzi. Niestety, w Londynie myśl architektoniczna skupia się na tworzenie budynków dla bardzo bogatych ludzi, na biura dla korporacji, których działania są niekiedy etycznie wątpliwe… Jestem zdziwiony i zaskoczony tym, że żadna partia polityczna nie angażuje się w coś, co dotyka tak ważnej publicznej kwestii – styku praktyki projektanckiej i społeczeństwa. Myślę, że się pogubiliśmy.

Taka diagnoza nasuwa natrętne pytanie o przyszłość projektowania…

Nie! Przepraszam, ale nie! Nie jestem prorokiem. Wolę to zostawić młodszym, którzy – jak sądzę – sami powiedzą, co chcą osiągnąć w ich własnym życiu, w ich własnym świecie. Ja jestem już u kresu swojej drogi i nie sądzę, by takie wyrokowanie było moim powołaniem.

Wywiad przeprowadzono dzięki uprzejmości organizatorów Manifest Fest.

Polecamy:

Magdalena Chrzczonowicz | Kabaret wraca w wielkim stylu

Kamila Radecka-Mikulicz | Nostalgia za czymś, czego nie znali

Marcin Czardybon | Margines historii

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa