Źle urodzone piosenki spod kandelabra
W niedzielę na warszawskim Placu Konstytucji rozbrzmiewała muzyka. 60 lat temu podczas budowy MDM w radiowęźle słychać było przedwojenne walczyki, ale także melodie zachęcające do wytężonej pracy. A jak śpiewano o samej dzielnicy? Warto posłuchać. […]
W niedzielę na warszawskim Placu Konstytucji rozbrzmiewała muzyka. 60 lat temu podczas budowy MDM w radiowęźle słychać było przedwojenne walczyki, ale także melodie zachęcające do wytężonej pracy. A jak śpiewano o samej dzielnicy? Warto posłuchać.
Parafrazując tytuł najnowszej książki reportera i fotografa Filipa Spingera, można by zaryzykować nazwanie piosenek, które powstały w okresie socrealizmu, „źle urodzonymi”. W przypadku projektu zle-urodzone.pl, którego pokłosiem jest ta wydana w 2012 roku książka prezentująca powojenną architekturę modernistyczną, odium owego nieodpowiedniego rodowodu wiążę się z okresem PRL-u i jego ambiwalentną oceną. Budynki, które różnią się tylko nieznacznie od swoich przedwojennych poprzedników, przez wiele lat były niczym niechciany członek rodziny, którego nie można się co prawda pozbyć, ale nie należy się też nim specjalnie chwalić przed obcymi.
Obecnie, dzięki podobnym projektom, ale także staraniom historyków sztuki, architektów i pasjonatów minionej epoki, „źle urodzone” modernistyczne budynki otrzymały swoiste „życie po życiu”, powróciły do łask, ponieważ dostrzeżono ich oczywiste walory architektoniczne, których nie przysłania już polityczna otoczka. Wątpliwym jest, aby analogiczną drogę przeszły również piosenki socrealistyczne. Czy dzieje się tak ze względu na ideologiczny kontekst ich powstania, czy też decydująca w tym przypadku jest kwestia wartości artystycznej utworów, które wybrzmiewały w radiu i na masówkach, a może po prostu piosenki te nie przetrwały próby czasu i pozbawione kontekstu powstania utraciły cały swój czar?
Zapomniani bohaterowie
W swojej pasjonującej książce o zapomnianych bohaterach, czyli postaciach występujących w filmach zaliczanych do nurtu polskiego socrealizmu, Piotr Zwierzchowski próbuje odpowiedzieć na pytanie, dlaczego właściwie warto zajmować się ekranizacjami, które niejednokrotnie miały bardzo mizerny poziom artystyczny, zdecydowany wydźwięk ideologiczny i zarówno ich bohaterowie, jak i reżyserzy nie zagościli zbyt długo w masowej wyobraźni Polaków. Autor zwraca uwagę, że poprzez analizę właśnie takich produkcji filmowych najlepiej można dostrzec zasady, jakie rządziły światem socrealizmu, na czym polegała postulowana idealna wizja człowieka i otaczającej go rzeczywistości.
Równocześnie Zwierzchowski analizując przykłady filmów zrealizowanych w latach 1949 – 1955 zwraca uwagę, że filmy te stanowiły pewien rodzaj przemocy symbolicznej, a równocześnie – jak cały socrealizm – były specyficzną mieszanką ideologii i kultury popularnej, co z jednej strony zwiększało ich popularność, ale z drugiej strony okazało się ich wadą – próbując stworzyć filmy dla mas zapomniano bowiem o tym, że kultura popularna również rządzi się swoimi prawami, które w tym przypadku zostały zlekceważone. Zabrakło fajerwerków, a sama ideologia okazała się mało kuszącą propozycją.
I ten właśnie, nie do końca szczęśliwy splot kultury popularnej i ideologii wydał mi się ciekawym punktem wyjścia do analizy piosenek, które święciły triumfy w okresie socrealizmu, natomiast dzisiaj można je usłyszeć jedynie w kronikach filmowych lub na archiwalnych nagraniach wydawanych przez Polskie Radio.
W analizie piosenek socrealistycznych chciałabym się skoncentrować na bardzo małym wycinku tego typu muzyki, a mianowicie trzech powstałych w 1953 roku najpopularniejszych piosenkach opowiadających o Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej. Wybór ten nie jest przypadkowy. To właśnie architektura, a zwłaszcza budownictwo mieszkaniowe, były ulubionym tematem świata przedstawionego socrealizmu. Budowa była przestrzenią znaczącą, w której rodził się „nowy człowiek”. Zarówno członkowie brygad robotniczych, jak i mieszkańcy powstających budynków, a nawet postaci wyrzeźbione na odcinku tak zwanej wąskiej Marszałkowskiej (od Placu Zbawiciela do Placu Konstytucji) byli podręcznikowymi (przynajmniej w oficjalnej propagandzie i np. na łamach warszawskiej „Stolicy”) przykładami tego, jak powinien wyglądać i zachowywać się prawdziwy „socjalistyczny człowiek”.
Odpowiedni akompaniament
Nowa, imponująca dzielnica, która wyrosła w centrum miasta, stanowiła idealną scenografię do odgrywania ról rozdysponowanych przez władzę społecznym aktorom – uczestnikom pochodów, bywalcom kawiarni i sklepów, przechodniom. Architektura, choć imponująca – chociażby dlatego, że w przypadku MDM I* zastosowano monumentalną skalę budynków, będącą rzadkością w przedwojennej i powojennej Warszawie oraz iście imponującą szerokość ulicy – pozostała jednak sztuką milczącą. Konieczna była pewna dodatkowa narracja, która spowodowałaby, że marmury, piaskowce i granity zwożone do Warszawy z kamieniołomów z całego kraju, przemówiłyby. To właśnie wówczas, w momencie, kiedy położono pierwsze fundamenty pod nową dzielnicę – w styczniu 1950 roku ruszyła również specjalna rubryka w czasopiśmie „Stolica”, w której na bieżąco można było śledzić postępy na budowie.
Cała Warszawa, chcąc nie chcąc, uczestniczyła w tym wielkim akcie zagarniania przestrzeni miejskiej i kreowaniu jej wedle własnych potrzeb. A muzyka przystępna w stylu i narodowa w treści, pełna utworów melodyjnych, a do tego ideologicznie poprawnych w warstwie tekstowej stanowiła idealne uzupełnienie tego monumentalnego przedsięwzięcia.
Bez literatury propagandowej, artykułów prasowych, filmów i piosenek opiewających MDM, dzielnica nie zaistniałaby w tak wyrazisty sposób w zbiorowych wyobrażeniach Polaków tego okresu. Nie tylko warszawiacy przychodzili na niedzielne spacery na błyszczące jeszcze bielą kamienne posadzki Placu Konstytucji. W połowie lat 50. to właśnie nowo zbudowany plac był ulubioną przestrzenią mieszkańców stolicy, ale także przyjezdnych, którzy podziwiali prawdziwie wielkomiejski charakter przestrzeni, a do tego mogli zaopatrzyć się w sklepach na terenie MDM w produkty, które gdzie indziej pojawiały się z rzadka.
Początek Odwilży, który spotęgował krytykę architektury monumentalnej, a także późniejsze odbudowanie Zamku Królewskiego, a co za tym idzie odtworzenie Traktu Królewskiego, zmieniło trasy niedzielnych spacerów mieszkańców Warszawy i MDM powoli znikał z oficjalnego dyskursu. Zanim jednak zamienił się w wielką miejską pustynię, po której tylko gdzieniegdzie przemykali się pojedynczy przechodnie, a w centrum królował parking, był rok 1953 i można było zanucić: Na niebie błysnęły już gwiazdy/ Wieczór pachnie czeremchą i bzem/ Przyjdź dziewczyno pod kandelabry/ Na nasz plac, nowy Plac MDM.