Suwerenność informacyjna okiem dziennikarzy
Wzmocnienie mediów lokalnych i odbudowa zaufania do dziennikarzy to klucz do suwerenności informacyjnej. Trudno będzie to dokonać bez poprawy kondycji finansowej mediów informacyjnych
Jak z perspektywy wydawców i dziennikarzy wygląda kwestia suwerenności informacyjnej? W jaki sposób modele biznesowe mediów wpływają na demokrację? Czy wyzwania rzucone mediom przez internet nie przytłacza ich? Z okazji wydania nowego numeru „Res Publiki” poświęconemu suwerenności informacyjnej obywateli postanowiliśmy porozmawiać o tych sprawach z doświadczonymi przedstawicielami rynku medialnego.

W ostatnich dekadach zmienił się on drastycznie. „Jesteśmy w nowej rzeczywistości. Wszystkie biznesy medialne są słabsze. Ma to fundamentalne znaczenie. Pozycja dużych wydawców w Europie jest dziś słabsza względem biznesu, polityków i państwa. Ma to olbrzymie konsekwencje” – zauważył Wojciech Bartkowiak z „Gazety Wyborczej”.
Jak przekłada się to na pejzaż rynku medialnego? „Media opiniotwórcze, które nie chcą być zwykłym biznesem, poszukują modelu biznesowego. Często decydują się na wprowadzenie paywalla, czyli odpłatność za treść w sieci, ponieważ to jedyna ścieżka wzrostu przychodów w ostatnich latach, przy czym nie rekompensuje ona utraty przychodów z reklam, które dawniej sięgały 75 proc. wpływów”. Internet, który przyzwyczaił nas do darmowych treści spowodował, że wprowadzaniu odpłatności za treści informacyjne w sieci musi towarzyszyć zmiana mentalności użytkowników.
Konsekwencją jest też osłabienie redakcji zagranicznych, w momencie, kiedy sytuacja międzynarodowa ma coraz większe znaczenie. Media nie nadarzają za dzisiejszym światem. Jest to spowodowane m.in. zmniejszeniem zasobów nawet przez największe koncerny medialna w Europie. Dawniej zatrudniały znacznie więcej korespondentów rozsianych po różnych miejscach na świecie. „W Brukseli jest obecnie jedna polska korespondentka gazety drukowanej, która jest zatrudniona na stałe” – zauważyła byłą korespondentka TVP w Rosji, Arleta Bojke. Reszta pracuje na tzw. wierszówce.
Działy zagraniczne mediów stały się działami mobilnymi wysyłanymi, gdy coś się dzieje. Nie pozwala to jednak osiągać tak dobrych rezultatów, jak w przypadku posiadania korespondenta na miejscu na stałe.

Media lokalne podstawą suwerenności informacyjnej
„Suwerenność finansowa mediów ma sens, o ile służy suwerenności redakcyjnej. To jest klucz” – stwierdził Wojciech Bartkowiak. To jedno z pól bitew suwerenności informacyjnej. Nie ma dziennikarstwa bez prawdziwych dziennikarzy. 10 lat temu była moda na dziennikarstwo obywatelskie, jednak ono nie jest wystarczające, nie zastępuje klasycznego dziennikarstwa. Prasa, radio czy telewizja mają dziś problem z kształceniem dziennikarzy. Dawniej miejscami kształcenia były redakcje lokalnych oddziałów.
Jak twierdzi Timothy Snyder fundamentem budowania suwerenności informacyjnej są media lokalne. To one budują zaufanie obywatela do informacji, z którym w Polsce jest słabo. „Kryzys w mediach informacyjnych pojawił się wraz z kryzysem mediów lokalnych 20 lat temu” – podkreślił Bartkowiak. Arleta Bojke dodała, że „obecnie wiele mediów lokalnych jest finansowane przez władze samorządowe, którym mają patrzeć na ręce. W moim rodzinnym Darłowie jedyna wydawana lokalnie gazeta jest organem samorządowym”.
Głośnym ostatnio przypadkiem na cały kraj medium lokalnego był Tygodnik Zamojski. Sąd prewencyjnie nałożył na „TZ” zakaz publikowania materiałów na temat Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej w Zamościu. W solidarności z tygodnikiem kilkadziesiąt gazet lokalnych z całej Polski opublikowało artykuły, na które był nałożony prewencyjny zakaz. Właśnie w takich sytuacjach i takich miejscach odbywa się bitwa o suwerenność informacyjną. „Bitwa o suwerenność zaczyna się nie wtedy, gdy Gazecie Wyborczej nie chcą udostępnić informacji o zarobkach w NFZ, a wtedy, gdy nie chcą wpuścić lokalnego dziennikarza na komisję rady miejskiej” – podsumował Bartkowiak.
Odbudować zaufanie do dziennikarstwa
Szczególne miejsce na rynku medialnym stanowią agencje informacyjne, które są kręgosłupem dobrego dziennikarstwa. To za ich pośrednictwem materiały trafiają do milionów odbiorców na całym świecie. Jednak wraz z rozwojem internetu musiały zmienić sposób swojego działania. Choć zawsze miały do czynienia z fake newsami dawniej mogły wyrzucić je do kosza, w ten sposób nie przekazując ich dalej i nie musieć ich tłumaczyć i odkłamywać. Dodatkowo rozprzestrzenianie się informacji znacznie przyspieszyło, często nie ma już czasu na sprawdzanie informacji w trzech źródłach. Te przemiany spowodowały, że rola i status społeczny dziennikarzy spadła.

Jednym z zadań agencji prasowych jest przywrócenie znaczenia dziennikarstwa w społeczeństwie. Robią to poprzez działalność fact-checkingowe i współpracę z platformami społecznościowymi. To model, który przyjęła Agence France-Presse, która otworzyła 30 biur na świecie, w tym w Polsce, zajmujących się wyłącznie sprawdzaniem nieprawdziwych informacji w internecie. „Agencja rozpoczęła współpracę z Facebookiem, który udostępnia nam informacje, które posty są najbardziej rozpowszechniane. Z nich wybieramy te, które następnie sprawdzamy. To jednak dodatkowa praca dla nas” – powiedział dziennikarz AFP Bernard Osser.
Ta działalność wiąże się z większym obciążeniem finansowym dla agencji. Między innymi wynika to z konieczności przygotowaniem specjalistycznym dziennikarzy umiejących korzystać ze specjalistycznych narzędzi. Pocieszeniem może być fakt, że Facebook zaczął płacić za sprawdzanie rozpowszechnianych za jego pomocą informacji.
„Dzięki takim działaniom fact-checkingowym, realizowanym często przez duże podmioty takie jak właśnie AFP, czy zdobywca Grand Press Digital, portal Konkret24 można przywrócić społeczeństwu wiarę, że informacja może być sprawdzona, podana w rzetelny sposób, niezależna, tak by odbiorca mógł samemu podjąć decyzję co o danej sprawie sądzi” – podsumował Bernard Osser.
Rosyjska dezinformacja
Szczególnym wyzwaniem dla mediów i ich odbiorców jest przestrzeń cyfrowa. Warunkuje nasze poruszanie się po niej, co się nam jako użytkownikom wyświetla na ekranach komputerów czy smartfonów, a także umożliwia dzielenia się opiniami i informacjami z innymi. Te mechanizmy są jednak doskonale wykorzystywane przez tych, którzy chcą siać dezinformację. Dla nich to precyzyjne narzędzie, dla pozostałych użytkowników możliwość, z której często nawet nie korzystają. Trudność odnalezienia się użytkownika sieci w potęguje olbrzymia ilość informacji, która jest w obiegu internetowym.
Niezrozumiałe dla Arlety Bojke jest wciąż tak dobre pozycjonowanie mediów upowszechniających fake newsy. „Media takie jak Sputnik – rządowy rosyjski organ, finansowany wprost przez rosyjski rząd – publikuje w kilkunastu językach. Szukając informacji po polsku na jakiś gorący i wzbudzający emocje temat, w wyszukiwarce materiały z tego źródła wyskakują jako jedne z pierwszych wyników”.
Dodatkowym wyzwanie są farmy trolli. „Będąc korespondentką w Rosji i relacjonując wydarzenia na Ukrainie, pod moimi artykułami pojawiało się wiele komentarzy na swój temat – nieprawdziwe, dorabiające mi życiorys. Były one przeklejane w różnych miejscach. Było wiadomo, że jest to systemowo organizowane” – opisała swoje doświadczenia Arleta Bojke.
O rosyjskich dziennikarzach powiedziała, że w przypadku „prawda jest ważna, ale na pierwszym miejscu jest racja stanu, z którą utożsamiają Putina”. Takie myślenie zaczęło się pojawiać również w innych krajach.

Kapitał zagraniczny a suwerenność informacyjna
Tematem, który wiąże się z suwerennością informacyjną jest kwestia kapitału zagranicznego w mediach. Jest ona często wykorzystywana przez tych, którzy chcieliby ograniczyć możliwości funkcjonowania niezależnych mediów.
W Polsce widmo ograniczenia kapitału zagranicznego cały czas wisi nad mediami. Przygotowana jest ustawa, jednak – co podkreślają osoby związane z obozem rządzącym – nie ma woli politycznej by się tematem zająć w Sejmie. Jeśli miałoby być to narzędzie przejmowania mediów czy osłabiania tych nieprzychylnych władzy, to jest to element odbierania suwerenności informacyjnej obywateli. Kapitał zagraniczny nie jest zagrożenie, jeśli pochodzi z krajów sojuszniczych, a może wręcz wzmacniać media umożliwiając lepszy dostęp obywateli do wiadomości z kraju i ze świata. Może być więc jak stacjonowanie wojsk sojuszniczych na terenie kraju. Warto pamiętać, że ograniczenie kapitału zagranicznego funkcjonuje nie tylko w Rosji, ale również chociażby we Francji.
Co robić?
Banalnie brzmiącą, lecz fundamentalną kwestią umożliwiającą poruszać się obywatelom w świecie informacji jest ich edukacja medialna. Dzięki niej i kompetencjom użytkowników sieci ingerencja w internet staje się mniej potrzebna, a przecież właśnie ochrona obywateli jest chętnie wykorzystywana przez władze autorytarne lub mające takie inklinacje jako pretekst do blokowania obiegu niezależnej informacji.
W niektórych krajach już dziś dziennikarze są zapraszani do szkół i uczą uczniów w różnych grupach wiekowych jak rozpoznawać fake newsy. Wszyscy uczestnicy debaty zgodzili się, że jest to konieczne również w Polsce.