Czym ma być Kongres Ruchów Miejskich?

Zbliża się II Kongres Ruchów Miejskich. O wyzwania, które stoją przed jego uczestnikami, Artur Celiński pyta jednego z ojców-założycieli – Lecha Merglera. Przed nami II Kongres Ruchów Miejskich. Jesteś jednym z ojców-założycieli najbardziej aktywnych ruchów […]


Zbliża się II Kongres Ruchów Miejskich. O wyzwania, które stoją przed jego uczestnikami, Artur Celiński pyta jednego z ojców-założycieli – Lecha Merglera.

Przed nami II Kongres Ruchów Miejskich. Jesteś jednym z ojców-założycieli najbardziej aktywnych ruchów zrzeszających miejskich aktywistów. Co się zmieniło od czasu, gdy fenomen miejskości i walka o lepsze miasta dopiero się zaczynała?

Temat, a raczej problematyka, zrobiła się dość popularna, może nawet, nieco ryzykując, „modna”… W kategoriach obserwowalnych oznacza to większe zainteresowanie mediów, najpierw elitarnych, niszowych, a z czasem i względnie masowych. Następnie – wzrost zainteresowania polityką – tu można chyba dostrzec skok aktywności. Na przykład kategoria „polityki miejskiej” awansowała jeśli nie do pierwszej ligi kategorii politycznych, to tej zaraz pod nią, pomijając jak jest przez polityków rozumiana i do czego służy. To wszystko razem chyba jakoś podnosi autorytet „aktywności miejskiej”, działaczy miejskich i powoduje wzrost zainteresowania miastem, jego problemami, działaniem na rzecz miasta wśród coraz większej liczby ludzi. To jest fajne także z tego powodu, że oznacza rozwój aktywności publicznej, de facto politycznej, która nie ma nic wspólnego z partyjnością i cyrkiem „walki politycznej” fundowanym nam wszystkim na co dzień przez główny nurt polityki.

Łódź (CC 2.0 by boutmuet/Flickr.com)

Po kilku latach promowania udziału mieszkańców, partycypacji, konsultacji i prawa do miasta odnoszę wrażenie, że władze miast nauczyły się mówić tym samym językiem, choć niekoniecznie o tym samym, na czym nam zależy. Jak sobie z tym poradzić?

W wymiarze symbolicznym, a przynajmniej retorycznym – ruchy miejskie odniosły sukces, „wygrały”, bo wygląda, że władze dały się przekonać i uznały nasze idee, dążenia za słuszne i pod nimi się podpisują. Tak przynajmniej deklarują publicznie, odmieniając na różne sposoby takie choćby słowa jak partycypacja, konsultacje społeczne, budżet obywatelski, społeczeństwo obywatelskie, itd. Niestety, jest jak w starym dowcipie: kiedy władza mówi, że nie – to nie, a kiedy mówi, że tak – to tylko mówi…

Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, bo nie da się stwierdzić, że władze tylko udają, iż zostały przekonane do wizji zrównoważonego rozwoju miast. Myślę, że w sytuacjach kiedy faktyczna aplikacja partycypacyjnej retoryki nie zagraża interesom, z którymi władze się identyfikują i zbyt dużo nie kosztuje – władze mogą ją wdrożyć. I na odwrót. Czyni to naszą sytuację bardziej wymagającą, wymaga inteligencji, żeby trafnie definiować sytuacje, kiedy skuteczna partycypacja jest w zasięgu ręki, a kiedy przyjdzie zmierzyć się z dużym oporem, bo naruszyłaby ona istotne interesy miłe władzy – jak choćby w sprawach zamykania szkół albo komercjalizacji służby zdrowia.

Czy ruchy miejskie rzeczywiście wiedzą lepiej?

Ruchy miejskie to nie jest fenomen jednolity, warto odnotować rozróżnienie na ruchy/organizacje działające „w mieście” i ruchy/organizacje immanentnie „miejskie”, których tożsamość poza kontekstem miejskim jest zbiorem pustym. W refleksji o polityce nie jest mądrze abstrahować od interesów, którym ma ona służyć. W tym kontekście warto zadać pytanie: kto, jaka grupa „użytkowników” miasta ma interes w trwałym i harmonijnym jego rozwoju? Kto jest beneficjentem rozwoju, a jednocześnie traci nieodwołalnie, kiedy miasto popada w problemy, brnie w kryzys? Biznes się wyprowadzi, politycy dostaną od partii dobre posady gdzie indziej. My, mieszkańcy, zostaniemy, na ogół.

Dobrze oczywiście dostrzegać możliwe sprzeczności interesów reprezentowane, przynajmniej potencjalnie, przez rozmaite ruchy miejskie, jak również możliwe napięcia na osi interes partykularny versus uniwersalny. Jednak doświadczenie i obserwacja pokazały, że władze miejskie wcale nie reprezentują lepiej interesu bardziej uniwersalnego, np. ogólnomiejskiego, niż ruchy miejskie. Władze dysponują natomiast lepiej opanowaną retoryką maskowania interesu partykularnego (np. deweloperów) za pomocą retoryki interesu „ogólnospołecznego”, interesu całego miasta („miasto nasze potrzebuje rozwoju budownictwa mieszkaniowego, więc ten teren pod park musi być zabudowany”).

Mam wrażenie, że większość naszych postulatów kierujemy do władz. Widać to zwłaszcza po tych osobach, które chcą odzyskiwać miasto i przejmować nad nim symboliczną władzę. Czy aby nie zapominamy trochę o mieszkańcach i przekonywaniu ich do tego, że warto się nad miastem zastanowić?

Nasze dotychczasowe doświadczenia pokazywały, że podstawowa oś konfliktów w mieście to kierunek władza i reprezentowany przez nią wielki (zwykle) biznes versus mieszkańcy. I to jest powód, dla którego „natarcie” ruchów i organizacji miejskich skierowane jest w stronę władz. I pewnie tak będzie jeszcze długo, zwłaszcza w warunkach narastającego kryzysu ekonomicznego.

Natomiast były, są i będą, w warunkach funkcjonowania demokratycznych standardów tym bardziej, konflikty „poziome” pomiędzy grupami/środowiskami mieszkańców, ze względu na ich sprzeczne interesy, potrzeby, dążenia. Jedni chcą na wolnym terenie parkingu czy supermarketu, inni skweru, placu zabaw i drogi rowerowej. To wyzwanie w dużym stopniu stoi przed nami. Ale bez ciągłej debaty o tym, jakiego miasta chcemy, będzie trudniej sobie z nim radzić. Bo nie każdy pomysł mieszkańców jest akceptowalny w odniesieniu do kategorii rozwoju zrównoważonego.

Ruchy miejskie to również myślenie o odpowiedzialności za miasto. Jak mógłbyś zdefiniować naszą odpowiedzialność za miasto?

Im jesteśmy silniejsi i im więcej osiągamy, tym bardziej jesteśmy odpowiedzialni, zachowując oczywiście stosowne proporcje – bo jednak nigdy nie decydujemy, co najwyżej mniej lub bardziej skutecznie wywieramy presję na taki albo inny kształt decyzji władz o sprawach miejskich. Nasze poznańskie doświadczenie jest takie, że udało nam się dość skutecznie oddziałać środkami prawno-politycznymi na pewną liczbę decyzji, głównie w zakresie zagospodarowania przestrzeni miejskiej – w kierunku uspołecznienia tych decyzji. Jeśli nie pozwoliliśmy deweloperowi zabetonować terenu pod park lub zieleń, jednego, drugiego i trzeciego, to stajemy się jakoś odpowiedzialni za przyszłość tych miejsc, nie możemy pozostać na pozycjach wyłącznej kontestacji. I nie możemy, na przykład, nie rozmawiać z deweloperami o zagospodarowaniu tych terenów. Bo jeśli przez dwadzieścia lat taki teren pozostanie zaśmieconym nieużytkiem, to w jakimś stopniu, przy naszej bierności, byłaby to także nasza odpowiedzialność.

Podczas II Kongresu będziemy zajmować się m. in. przygotowywanymi przez rząd założeniami dla krajowej polityki miejskiej. Czy Twoim zdaniem jest w ogóle szansa na to, że nasze miasta będą wyglądały inaczej? Na czym my powinniśmy się skoncentrować? 

Jestem raczej ostrożny i sceptyczny w ocenach dotyczących projektów tzw. polityki miejskiej, gotowanych w kuchniach rządowej biurokracji. Już fakt, że rozmaite aspekty polityki miejskiej znajdują się pod zarządem aż trzech ministerstw (MRR, MAiC, MTGMiB), a nie jednego, wskazuje na zasadnicze niezrozumienie przez władze „kwestii miejskiej”. Powszechnie wiadomo, że chodzi im o „wyciskanie brukselki”, ale podporządkowanie struktury zarządzającej strategiami rozwoju polskich miast zadaniu w istocie doraźnemu raczej nie wróży dobrze ich przyszłości. Bowiem wyklucza możliwość spójnej polityki wobec miast, służącej planowaniu zintegrowanego rozwoju. Myślę, że program minimum to propagowanie Karty Lipskiej na szczeblu rządowym i sejmowym oraz w swoich miastach. Więcej, to jest to, co robić próbujemy – wchodzić w dialog z ministerialnymi urzędnikami, posłami i przekonywać ich do naszych racji.

Coraz trudniej uciec od pytania o zaangażowanie polityczne. My-Poznaniacy wystartowali w poprzednich wyborach samorządowych, czy będziecie także uczestniczyć w kolejnych? Co radziłbyś innym, podobnym organizacjom? 

Trudno sobie wyobrazić, żebyśmy mieli nie startować, przede wszystkim zawiedlibyśmy wyborców, którzy w poprzednich wyborach tak licznie nas poparli (ok. 9,5% głosów), ale z powodu zapisów ordynacji te głosy nie przełożyły się na mandaty. Obiecaliśmy po wyborach, że nie składamy broni, żeby ta „inwestycja” wyborców przyniosła owoce w następnych wyborach. Jednak ostateczna decyzja operacyjna musi być podjęta w oparciu o rozmaite kalkulacje a nie tylko odruch serca i gniew z powodu kryzysu. I jest przed nami. Nie jestem doradcą wyborczym, mogę co najwyżej podzielić się naszym lokalnym doświadczeniem. Każde miasto jest inne i splot miejscowych okoliczności determinuje strategie i szanse wyborcze.

Wydaje się, że wszędzie potrzebne jest jednoczenie się, skupianie a nie rozpraszanie sił, ludzi, talentów, potencjałów. Jako podmioty społeczne nie dysponujemy takimi zasobami jak partie polityczne, władza, kościół czy biznes. Stąd tylko skupienie tego, co mamy najlepsze w różnych organizacjach, daje większe szanse. Nie jest to nasza narodowa mocna strona, przeciwnie. Po drugie, skuteczne uczestnictwo w wyborach oznacza konieczność zdobycia poparcia szerszych grup mieszkańców. Jest to możliwe, jeśli przekonamy ich, iż to właśnie my mamy wiarygodne pomysły na rozwiązanie istotnych DLA NICH problemów, które oni mają – a nie tych, które nam się wydają, że „powinny” być istotne. I jeśli głosimy, że przynosimy programową, a nie tylko personalną alternatywę dla status quo, to musimy być przygotowani na konieczność dość konkretnego i komunikatywnego ujawnienia jej. Nie chodzi tylko o to, żeby mieć „jakiś” program, ale żeby być w stanie wskazać konkretne, a nie tylko hasłowe (slogany) i realne, a nie np. fantastyczne (choćby finansowo) alternatywy dla działań dotychczasowych władz, przynajmniej punktach dla wyborców istotnych.

Czego się spodziewasz po II KRM? Co uznasz za sukces, a co Twoim zdaniem może okazać się porażką?

Start jest łatwiejszy niż kontynuacja, stąd wielkość wyzwania jakie przynosi II Kongres. Spodziewam się, że II KRM ujawni znacznie szerszy zasięg uczestnictwa niż było to rok temu – czyli, że w Łodzi zjawią się przedstawiciele-mieszkańcy wszystkich dużych miast i mniejszych też. I że siłą rzeczy poznamy nowe liczne ruchy i organizacje miejskie, które się włączą w nasz ruch, wzbogacą go, rozwiną.

Bardzo ważnym zadaniem jest wypracowanie konceptów w poszczególnych zespołach roboczych, bo potrzeby w tym zakresie są ogromne, i z każdej strony słychać wołanie: zróbcie coś z tym, i z tym, i z tym, i jeszcze z tym i z tamtym… Chyba jednak nie mniej ważne jest zdefiniowanie podstaw tożsamości KRM, nie ideowej, bo ta jest, ale bardziej wymiernej, bezpośrednio służącej praktycznym działaniom. Nie chodzi tylko o organizację ale np. o określenie, czym KRM ma być w polskiej polityce, jaką pełnić funkcję, jakie rodzaju zadania podejmować. Myślę, że nie bardzo mamy gotowe na to odpowiedzi, bo mieć nie możemy, podjęliśmy się zadana nowatorskiego. Przecież „miejskość” w naszej historii była marginalnym wymiarem rzeczywistości…

O porażce nie mówię, bo jej nie będzie.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa