Romowie, pamięć, tradycja

Małgorzata Mostek: Wobec kultury romskiej nie używamy zazwyczaj kategorii postępu cywilizacyjnego – może między innymi dlatego, że kultura ta zbudowana jest na innym paradygmacie, opiera się o odmienne wartości: o przekaz ustny, silne tradycje rodu, […]


Małgorzata Mostek: Wobec kultury romskiej nie używamy zazwyczaj kategorii postępu cywilizacyjnego – może między innymi dlatego, że kultura ta zbudowana jest na innym paradygmacie, opiera się o odmienne wartości: o przekaz ustny, silne tradycje rodu, mocne więzi pomiędzy poszczególnymi członkami i wyprowadzone z tego hierarchie społeczne, które są prawie w ogóle nieprzekładalne na świat zewnętrzny. To, w uproszczeniu, zachowania, których współczesna kultura nie promuje i nie nagradza.

Lidia Ostałowska: Mam wrażenie, że o Romach mówimy trochę tak, jakby byli oni całkiem zapisani i opisani, jakby byli obiektem, któremu możemy się przyglądać ze wszystkich stron. A jest to, mówię o Romach europejskich, dziesięcio- czy dwunastomilionowa społeczność, którą łączy nie tylko wykluczenie, przeganianie i dyskryminacja. Poza tym, że mają swoją kulturę czy też raczej wiele kultur, mają również coś, co ich wszystkich łączy, co jest wspólną sprawą, zadaniem na przyszłość i wyzwaniem. To zagłada Romów, tak zwany zapomniany holokaust. Romowie upomnieli się o to stosunkowo późno, najpierw niemieccy Sinti pod koniec lat 60. i później. W 1980 r. odbyła się głodówka w Dachau, w której brali udział m.in. byli romscy więźniowie tego obozu. Chodziło wtedy o prawa obywatelskie i o odszkodowania za cierpienia wojenne. Ten ruch szukał sojuszników wśród nie Romów, odbyły się duże demonstracje. W naszej części Europy milczano o tym aż do roku 1989, kiedy zaczęły powstawać pierwsze romskie stowarzyszenia.

Małgorzata Mostek: Lata 70. to czas, kiedy zawiązują się międzynarodowe organizacje romskie, zaczyna się budowanie ponadnarodowej tożsamości.

Lidia Ostałowska: Tak, zaczynają się też próby budowania wspólnego języka… Po roku 90. dołączyli do tego Romowie z naszej części Europy. Doświadczenie zagłady przez starą romską kulturę było nie tyle zapomniane, co z całą pewnością nieopisane. Wynika to z faktu, że Romowie, mówię tu o ich duchowości, nie bardzo mogą bratać się z umarłymi. Nawet w czasach wędrówek, kiedy chowali zmarłych, starali się zrobić to w takich miejscach, żeby jakiś tabor przypadkiem nie rozbił tam obozowiska, bo to nie jest dobre. W tej chwili społeczność ta, decydując się na odgrzebywanie pamięci, na przypominanie światu o rasizmie, którego była ofiarą, poświęca część swojej kultury i duchowości. Jest to działanie polityczne. Oni są nie tylko obiektem, oni tworzą swoją historię i właściwie to nie jest zręczne, że między nami nie ma nikogo z Romów. Oni są w stanie mówić za siebie.

Jacek Drozda: To chyba efekt tego, że pomimo przekonań o wielkiej empatyczności, która tkwi w nas, tak czy inaczej jesteśmy skazani na myślenie o tego typu grupie jak o przedmiocie, który można opisywać z wielu punktów widzenia, co więcej używając do tego języka nienacechowanego rasistowsko, niezawierającego pejoratywnych odniesień.

Małgorzata Mostek: Ale każdą grupę społeczną próbujemy w ten sposób opisywać.

Jacek Drozda: Tylko że przypadek romski jest o tyle ciekawy, ale też przejmujący, że grupa ta zyskuje medialną podmiotowość wtedy, kiedy albo jest obiektem ataków, albo bierze udział w jakichś zadymach. Albo kiedy dzieje się to, co teraz we Francji, co skądinąd jest warte protestu i rozważenia. Można było przypuszczać, że po II wojnie światowej nie będziemy już mieli do czynienia z tego typu otwartą próbą legalizacji i legitymizacji prawnej polityki czystki etnicznej. Można było mieć nadzieję, że to się nie stanie. Ostatnio „Le Monde” podało informację, że francuska żandarmeria pracująca wraz ze specjalną agendą przez wiele, wiele lat prowadziła genealogiczny rejestr rozmaitych niebezpiecznych mniejszości.

Lidia Ostałowska: Głównie Romów.

Jacek Drozda: Wszystko po to, żeby możliwie najlepiej prześwietlić rodzinne powiązania. Niby wszystko skończyło się trzy lata temu, teraz nikt nic nie wie, wszyscy siedzą cicho i nie wiadomo, o co chodzi. Cóż, analogie nasuwają się same. Rejestry etniczne mają ciekawą historię… W pewnym malowniczym bawarskim mieście ogłoszono w 1935 ustawy, które podobne rejestry legalizowały, a właściwie czyniły z nich podstawowe dokumenty prawne.

(…)

Magdalena Malińska: Chciałam podpytać jeszcze o sytuację kobiet w kulturze romskiej. Dla porównania przywołam mój ulubiony przykład o pomocy udzielanej Afryce. Otóż postawiono studnię w odpowiednim z punktu widzenia Polaków miejscu, nie przeprowadziwszy wcześniej badań etnicznych. Po wyjeździe ekipy budującej rozpoczęła się wojna pomiędzy plemionami, kto ma większe prawo do jej użytkowania. W efekcie nikt ze studni nie skorzystał, została zniszczona. Podobnie chyba rzecz ma się z edukowaniem kobiet w kulturze romskiej, choć prawdopodobnie nie we wszystkich szczepach. Słyszałam historie kobiet i dziewcząt, które uczyły się z rówieśnikami w szkole i wykazywały wybitne zdolności intelektualne, mogły iść na studia, zostać lekarzami albo kimś innym równie “przydatnym społecznie”… Ale stanęły przed wyborem: czy oderwą się od swojej rodziny, czy wrócą do niej i zaprzepaszczą szansę na edukację? Czy faktycznie nie da się znaleźć konsensusu? Gdzie są granice, których Romki nie przekroczą? Jaki jest margines negocjacji, którym możemy operować?

Lidia Ostałowska: W odpowiedzi przytoczę historię, którą opowiedział mi prof. Lech Mróz, kiedy go zapytałam o kobiety i edukację. Wydarzyło się to w czasie jego badań dotyczących rynku pracy przeprowadzanych na Śląsku wśród rodzin romskich. Kiedy w jednym z domów rozmawiał z głową rodziny, ze szkoły wróciła dziewczyna. Nie przywitała się, była w spodniach. Profesor był zszokowany, przecież dziewczyna romska tak nie postępuje, a dziadek zachowywał się tak jakby była ona powietrzem. Po chwili, kiedy weszła ponownie do pokoju, miała rozpuszczone włosy, spódnicę, pięknie się przywitała z dziadkiem i z gościem. Okazało się, że rodzina chciała, żeby zdolna córka i wnuczka się uczyła. Ale gdyby chodziła do szkoły ubrana jak Cyganka, to by się z niej naśmiewali, więc zakładała spodnie, czego kultura romska zakazuje. W ramach negocjacji wymyślili więc coś takiego, że dla rodziny jest niewidzialna, dopóki w domu nie przebierze się w spódnicę.

Xawery Stańczyk: To jest dramatyczne, bo tworzy konieczność wykształcenia podwójnej tożsamości – na zewnątrz i wewnątrz swojej grupy czy rodziny. Wydaje się, że jest to bardzo trudne do powiązania ze sobą, nie ma tutaj sensownych recept. Poznałem jakiś czas temu doktorantkę na Uniwersytecie Jagiellońskim, która była pochodzenia romskiego i w swojej pracy zajmowała się sytuacją społeczności romskiej w Małopolsce, więc jest to możliwe, da się to połączyć, chociaż wymaga rzeczywiście opracowania jakiejś taktyki, oscylowania między nakazami własnej kultury a tym, co jest normą w kulturze dominującej.

Tekst jest skróconym zapisem dyskusji “Języki mniejszości w teatrze: Romowie”, która była wydarzeniem towarzyszącym Migracjom. Międzynarodowemu Festiwalowi Teatralnemu Warszawa Centralna 2010. Spotkanie odbyło się 17 października w Cafe Kulturalna.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa