Przymus rewidowania
Choć u progu III RP polityczność miała twarz Wałęsy, Kaczyńskiego, Millera czy Kwaśniewskiego, to jednak ona sama była głównym podmiotem przemian. Jej współczesnym, historycznym narzędziem jest tragiczny thriller Roberta Krasowskiego, w którym prawda nagich faktów […]
Ludzki temperament polityki
Napięcie drugie: między uprzedmiotawiającym a antropomorfizującym opowiadaniem o aktorach naszej politycznej gry. Jakkolwiek mogłoby się to wydawać sprzecznością w stosunku do tego, co napisałem uprzednio, autor Po południu chce w pewien osobliwy sposób przywrócić naszym nieporadnym jak z baśni o uczniu czarnoksiężnika zmaganiom politycznym tamtego czasu ludzką twarz. Aktorzy związkowych, partyjnych, parlamentarnych czy prezydenckich harców są dla niego nie tylko anonimowymi agensami jakiejś strukturalistycznej historiografii – stają się pełnokrwistymi przedstawicielami naszego gatunku, w całej swojej wystudiowanej i często wymuszonej małości, ale też w pełni swej mimowiednej niekiedy wielkości.
Nie da się ukryć, że to najbardziej emocjonujące passusy całej książki: te, w których Krasowski opowiada o konkretnych osobach, zapuszczając się na zakazany dla akademicko zorientowanego historiografa teren psychologizmu czy charakterologii; emocjonujące również dlatego, że tu najłatwiej autorowi przychodzą pod pióro sądy w subiektywizmie swoim krzywdzące. W ogólnym bilansie jednak retoryczny i etyczny efekt takiego zabiegu jest jak najbardziej fortunny: żywioł polityczności okazuje się być domeną działań moderowaną przez taki czy inny, zawsze wszak jednostkowy temperament.
Tutaj już Po południu nie czyta się jak thrillera, lecz niemal jak tragedię: pojedynczy bohater staje w obliczu konieczności zmierzenia się z bezwzględnie go przerastającą, niemożliwą do ogarnięcia żadnym równaniem ilością zmiennych. Agon diadyczny, o którym pisałem powyżej (między służącym za pożywkę mitologii zachowaniem moralnym a obrazoburczym z aksjologicznego punktu widzenia zachowaniem politycznym), przesuwa się w agon triadyczny: między moralnością, polityką a konkretną egzystencją z wszystkimi przyrodzonymi jej wzlotami i upadkami. I nie bez powodu na pobojowisku pierwszego pięciolecia polskiej demokracji najsilniej wyrastają u Krasowskiego figury tych, których rysy charakterologiczne najmocniej predestynowały do przekroczenia moralizatorskiej słabości w stronę siły płynącej ze zrozumienia i zaakceptowania politycznościowej gry: Lecha Wałęsy, Jarosława Kaczyńskiego, Leszka Millera czy Aleksandra Kwaśniewskiego.
Retoryka absolutna
Napięcie trzecie: między subiektywizmem a apodyktycznością. Z punktu widzenia referencjalnej logiki książki Krasowskiego nie jest to być może kwestia najistotniejsza, ale z perspektywy retoryki przyznałbym jej rangę najwyższą. Po południu jest zamocowana na czytelniczo wyjątkowo ekscytującym agonie retorycznym między ostentacyjną subiektywnością skrajnie przeinterpretowanych sądów o pewnych faktach, a równie ostentacyjną apodyktycznością tychże sądów przedstawiania. Tu czytelnik wraca z diapazonu tragicznego do konwencji thrillera: jeśli bowiem gdzieś ów efekt najeżenia, nieufności, o którym pisałem na wstępie, pojawia się najmocniej, to właśnie tu.
Chodzi o fundamentalną sprzeczność dwóch praktyk lekturowych: czytania powieści i rozprawy naukowej. W przestrzeni praktyki pierwszej wiarygodność zewnątrztekstowa wydarzeń liczy się mniej: najważniejsze są umiejętność budowania akcji, napięcia, nastroju, wewnętrzna logika tekstu, nad którą – bywa – autor sprawuje władzę absolutną. Nie chodzi – by użyć kanonicznego rozróżnienia Rolanda Barthesa – o realność, ale o jej efekt; nie o prawdę, lecz o prawdopodobieństwo. Tymczasem tradycyjna rozprawa naukowa wymaga od jej autora zrzeczenia się owej absolutnej władzy na rzecz poświadczonej w źródłach prawdy faktów. Krasowski pisze o faktach – i robi to w sposób obrazoburczy – ale równocześnie zdaje się wchodzić w rolę jakiegoś gnostyckiego hermeneuty, który sugerując pewne mechanizmy kształtujące określoną rzeczywistość, głosi prawdy objawione. Jego głos brzmi mocno – co może irytować. Ale w tej właśnie irytacji tkwi zniewalająca siła Po południu – książki, która nie da się czytać pasywnie, która nie usypia, nie porządkuje, nie uspokaja. Która jest dla czytelnika przymusem – i to w najszerszym tego słowa znaczeniu.