Przymus rewidowania

Choć u progu III RP polityczność miała twarz Wałęsy, Kaczyńskiego, Millera czy Kwaśniewskiego, to jednak ona sama była głównym podmiotem przemian. Jej współczesnym, historycznym narzędziem jest tragiczny thriller Roberta Krasowskiego, w którym prawda nagich faktów […]


Choć u progu III RP polityczność miała twarz Wałęsy, Kaczyńskiego, Millera czy Kwaśniewskiego, to jednak ona sama była głównym podmiotem przemian. Jej współczesnym, historycznym narzędziem jest tragiczny thriller Roberta Krasowskiego, w którym prawda nagich faktów podporządkowana jest retorycznej skuteczności opowieści.

Nietzscheański thriller polityczny

Niezwykłą książkę napisał Robert Krasowski. Niezwykłą nie z powodu zawartej tam faktografii – bo z tą można by zapewne polemizować, ale z uwagi na ogólny zamysł, którym jest rekontekstualizacja i reinterpretacja naszych skostniałych w doksy i mitologie sposobów postrzegania epoki rodzenia się III Rzeczpospolitej. Mottem Po południu mogłoby być owo słynne zdanie z Niewczesnych rozważań Fryderyka Nietzschego o prawdzie, która jest tylko „ruchliwą armią metafor, metonimii i antropomorfizmów” – bowiem fakty wedle Krasowskiego nie są tym, czym są, ale tym, jak je opowiedziano.

CC BY 2.) by Sean MAcEntee/flickr

Dałoby się znaleźć jeszcze jedno motto – byłaby nim znana sentencja Alfreda Hitchcocka o tym, czym winna się charakteryzować udana konstrukcja filmowa. Zwraca na to uwagę Bartłomiej Sienkiewicz w swojej recenzji zamieszczonej w „Tygodniku Powszechnym” (nr 9/2012): Krasowskiego czyta się nie jak akademicką syntezę bądź monografię, nawet nie jak esej, lecz jak polityczny thriller, gdzie po  mocnym otwarciu, nicującym założycielski mit o wyjątkowej roli Polski jako suwerennego podmiotu obalania systemu demokracji ludowej, napięcie rośnie.

Dodaję od razu: nie jedno napięcie, lecz co najmniej trzy – i to właśnie one sprawiają, że Po południu jest lekturą tak fascynującą, utrzymującą czytelnika w szczególnego rodzaju najeżeniu, w permanentnym rozchwianiu między chęcią przyklaskiwania a żądzą polemiki. Ze tego lekturowego starcia nikt nie wyjdzie bez obrażeń: bo choć kreślony przez Krasowskiego projekt, mocny i wyrazisty, zdaje się być ewokacją tęsknot bardziej liberalnych, konserwatywnych czy republikańskich, to jednak pisarski temperament autora przesuwa go na lewo – oczywiście przy założeniu, że intelektualną misją lewicy jest uprawianie refleksji sensu largo krytycznej, nastawionej na nieufność wobec zastanych światoobrazów.

Sprawcza funkcja polityczności

Napięcie pierwsze: między politycznym faktem a narracją polityczności. Wedle źródłowych mitologii opisujących narodziny pełni polskiej demokracji na progu ostatniej dekady poprzedniego stulecia, wydarzył nam się cud. Opisujące go klisze i stereotypy można by mnożyć w nieskończoność, a w nich pojawiałyby się – przy różnym cieniowaniu wartości, znaczenia i moralnej wagi – elementy takie jak rola Ronalda Reagana i Jana Pawła II, Solidarność, okrągły stół, wybory czerwcowe… W ślad za tym idą mitologie pochodne, tak białe, jak i czarne; dotyczące zdarzeń (gruba kreska, „Gazeta Wyborcza”, noc teczek, reforma Balcerowicza) i wiążące się z ludźmi (Tadeuszem Mazowieckim, Lechem Wałęsą, Bronisławem Geremekiem, Jarosławem Kaczyńskim). A wszystkim im właściwa jest (oczywiście oprócz tego, że odmieniają one rzeczywistość przez różnorodnie motywowane narracje) jedna cecha wspólna – postrzeganie dziejów pierwszych pięciu lat III Rzeczpospolitej w kategoriach radykalnej immanencji, tak jakby były one efektem planowych  działań w pełni wykształconych, rodzimych podmiotów politycznych.

Tymczasem – powiada Krasowski – głównym rozgrywającym polskiej polityki tamtych czasów nie są partie, koterie, poszczególni politycy, nawet nie gracze zagraniczni (od dogorywającego imperium sowieckiego po świat zachodni z jego trangranicznymi instytucjami militarnymi i ekonomicznymi). Tym graczem pierwszorzędnym jest sama polityczność, rozumiana po części tak, jak przedstawiają ją w swoich Granicach polityczności Paweł Dybel i Szymon Wróbel, a rosnąca w narracji Krasowskiego do roli tyleż nie wyrażonej wprost, co nieusuwalnie obecnej siły fatalnej. Słabością  opowieści o tamtym pięcioleciu – a słabość ta jak najmocniej przekłada się na jakość naszego obecnego życia politycznego, wpływając choćby na kształt pisanych pod dyktando owej resentymentalno-mitomańskiej narracji debaty publicznej, stanowionego prawa, sympatii wyborczych – jest niedostrzeganie właśnie owej roli polityczności, zastępowanej sankcją wyższej racji, przede wszystkim moralnej.

Gracze polskiej polityki sprzed dwudziestu lat – pisze Krasowski – nie byli graczami, albo inaczej: byli graczami nieporadnymi, gdyż nie chcieli się do własnej gry przyznać. Usiłowali dostosować się do ducha aksjologicznej wzniosłości, podczas gdy polityczna skuteczność wymaga odwoływania się raczej do kategorii skuteczności, renegocjacji, rozgrywki, kompromisu, taktyki. Tymczasem polityczność działała – choć w sposób utajniony; i to właśnie na przemieszczaniu pewnych faktów z przestrzeni moralistycznego mitu w obszar polityczności funduje swoją książkę Robert Krasowski: tam to wszystko, co już znamy, będzie znaczyć (w sensie niemal ściśle dekonstrukcjonistycznym) to samo, choć jednocześnie coś zupełnie innego. Nie mają zatem poważniejszego sensu polemiki z Krasowskim podejmowane z płaszczyzny historycznych faktów, czego symptomatycznym przykładem jest choćby recenzja Piotra Semki z „Uważam Rze” (nr 8/2012), bo też raz jeszcze powtarzam, że nie o fakty tu chodzi. We wzmiankowanym artykule Semka nie rozpoznaje tej podstawowej intencji Krasowskiego – i dlatego jego polemika bardzo prędko przeistacza się w ideologiczną połajankę, która obraz polskiej polityki początków suwerenności cofa do poziomu amorfii sztukowanej mitem.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa