Polityczność i postdemokracja
Prawdziwa demokracja istnieje tylko tam, gdzie istnieje lud, naród – niewidzialna całość łącząca części w jedno, pomimo występującego pomiędzy nimi konfliktu, suwerenność konstytuująca prawa wspólnoty i zawieszająca je w sytuacjach skrajnych oraz oddzielająca tę wspólnotę […]
Prawdziwa demokracja istnieje tylko tam, gdzie istnieje lud, naród – niewidzialna całość łącząca części w jedno, pomimo występującego pomiędzy nimi konfliktu, suwerenność konstytuująca prawa wspólnoty i zawieszająca je w sytuacjach skrajnych oraz oddzielająca tę wspólnotę od innych. Tymczasem nowym komunistom, znajdującym swoich odbiorców i miłośników nad Wisłą, pomimo pozornej wiary w konstytutywną wartość polityczności, nie w głowie bunt wobec rządzącego dzisiejszą Europą postpolitycznego establishmentu, którego w istocie są częścią.
Zwycięstwo demokracji nad totalitaryzmem
Rok 1989 uznany został za rok zwycięstwa demokracji nad totalitaryzmem, który zresztą dopiero u swego schyłku został zidentyfikowany przez oświeconą, „zachodnią” opinię publiczną jako totalitaryzm. Samuel Huntington pisał o trzeciej fali demokratyzacji, która rozpoczęła się przemianami w Portugalii w latach siedemdziesiątych i osiągnęła apogeum w czasach upadku komunizmu. W rezultacie upadku totalitaryzmu demokracja pozbyła się swych wątpliwości i zyskała legitymizację jako jedyna godna zalecenia forma polityczna.
Od razu ostrzegano jednak, że demokracja rzadko przynosi ze sobą poczucie spełnienia oczekiwań z okresu walki o nią. Co istotne, tym razem zalecaną drogą do demokracji nie miała być już rewolucja, obalenie autorytarnego reżimu siłą, ostry przełom, lecz porozumienie się elit. Rewolucyjna tradycja, jak przekonywał François Furet, wyczerpała się. Nastąpił „prawdziwy koniec francuskiej rewolucji”.
Opinia Huntingtona, że koszty polityczne karnego ścigania funkcjonariuszy reżimu autorytarnego za łamanie praw człowieka mogą być o wiele wyższe niż potencjalne korzyści, była powszechnie podzielana, a próby rozliczeń w Europie Środkowo-Wschodniej uznawano za zagrożenie dla demokracji. Innym zagrożeniem było znaczne zaangażowanie państwa w gospodarkę. Głównym, a nawet jedynym złem grożącym nowym demokracjom była możliwość regresu do komunizmu, ustanowienie rządów autorytarnych, ale także odrzucenie „liberalizmu”. Zagrożenie to uznawano za płynące z samej demokracji, z faktu, że władza „demosu” może stać się nieograniczona, że może on ustanowić „nieliberalną demokrację”, w której nie są przestrzegane reguły konstytucyjne i nie są zagwarantowane prawa mniejszości i swobody jednostki.
Zadaniem najważniejszym wydawała się ochrona sfery gospodarczej przed polityką, ograniczenie zasięgu państwa, jego interwencji w samoregulujący się, doskonale racjonalny mechanizm rynku oraz rozbrojenie konfliktów społecznych i politycznych, mogących zdestabilizować demokratyczny system i zagrozić porozumieniu elit. Miejsce totalitaryzmu lub autorytaryzmu zajął jako negatywny punkt odniesienia populizm.
Nacisk został położony na konsens – albo elit, albo (w wariancie bardziej lewicowym) obywateli. Zalecanym modelem była albo deliberatywna demokracja, albo – bardziej pragmatyczna – demokracja proceduralna, zgodnie z hasłem „szare jest piękne” . „Ludowi” zamiast polityki proponowano budowę społeczeństwa obywatelskiego, które było teraz rozumiane jako sfera pozapolityczna, stanowiąca wprawdzie podłoże demokracji, ale sama nie będąca sferą walki o władzę. Najogólniej mówiąc, niebezpieczna wydawała się sama polityka, jej eruptywny, nieobliczalny charakter, szczególnie polityka w rękach „ludu” czy społeczeństwa. W Polsce odnajdziemy ten motyw w myśli dwóch ojców założycieli III RP – Leszka Balcerowicza i Adama Michnika.