MARCISZ: Do złych liberałów
Chaos wynika z zakwestionowania zastanego porządku, a w obaleniu porządku tkwi zalążek przyszłej wolności, którą dotychczasowy porządek tłamsił. Radziłbym ten chaos polubić.
Pod koniec kwietnia Rafał Trzaskowski zakazał antyunijnego marszu nacjonalistów, który miał się odbyć na piętnastolecie akcesji. Jako powód zakazu podał prace budowlane. Przypomniało mi to poprzedni marsz nacjonalistów z okazji święta odzyskania niepodległości. Po tym gdy sąd uchylił wydany przez poprzednią prezydent Warszawy zakaz marszu, spalono podczas marszu flagę Unii Europejskiej. Wywołało to oburzenie, wzywano wręcz do ścigania sprawców lub przynajmniej zakazania ich haniebnych czynów na przyszłość. Jako federalista cieszę się z możliwości palenia flag Unii. Przyjemniej identyfikować się z organizacjami, które nie próbują posyłać swoich przeciwników do więzień.
Zarówno pochwały dla zakazywania marszów nacjonalistów, jak i wzywanie do kultu flagi wywodzą z kręgów, które uważają się za liberalne. Oczywiście liberalizm jest szeroką etykietą mieszczącą różne wizje i rewizje i zawsze może uniknąć krytyki, wskazując na przykłady, które akurat pod definicję liberalizmu nie podpadają. Zwłaszcza w ustach lewicy liberalizm jest obecnie etykietką przyklejaną Platformie Obywatelskiej, która z liberałami ma tyle wspólnego, że mogą ją poprzeć w obawie przed PiS. Do zakazania marszów wzywali ludzie wyznający liberalizm jako walkę o postęp społeczny, często zresztą identyfikujący się z lewicą.
Potrzeba opresji, choć wydawać by się mogła obca liberalizmowi, jest jednak jedną z zasadniczych cech współczesnych liberałów. Jedną z ich ulubionych strategii jest pouczanie. Adam Michnik poucza gejów, że chwilowo nie powinni walczyć o swoje prawa; Agata Bielik-Robson poucza partię Razem, że powinna być niczym „Krytyka Polityczna”; Razem poucza dziennikarzy, że burżuazyjna krytyka partii szkodzi sprawie. Przeczytawszy to wszystko, trudno jest nie pisać paszkwilu. Jako dobry liberał postanowiłem więc pouczyć złych liberałów, jak być dobrym liberałem.
Pouczanie ziomków nie jest wyjątkową specjalnością Polaków. Na przykład liberalne media amerykańskie opanowała monokultura oburzania się Donaldem Trumpem. Bulwersujące zachowania Trumpa mają miejsce kilka razy dziennie, więc na stronie CNN znajdujemy dziesiątki komentarzy do kolejnych tweetów, niesmacznych żartów, przecieków na temat niesmacznych żartów, niestosownych wypowiedzi. Dzięki temu możemy dowiedzieć się, jak nie powinniśmy postępować, kiedy zostaniemy prezydentami USA.
Ciągłe odbywanie męczących powinności zostało opisane już w literaturze. Jan Potkański stwierdził niedawno, że dominującym nurtem polskiego liberalizmu jest masochizm, przejawiający się w postkolonialnej postawie wobec zagranicznych instytucji, takich jak rynki finansowe. Masochizm ten nie wydaje się ograniczać do naszego kraju, ani też w ogóle do prowincji. Masochizm lewicy, która każe intelektualistom kajać się za przynależność do uprzywilejowanych elit, nie różni się wiele od amerykańskiego masochizmu związanego z byciem białym czy byciem mężczyzną. Niezaliczanie się do uciśnionych, których liberalizm zamierza wyzwolić, uchodzi za grzech pierworodny, a przy tym niezmywalny.
Kłamliwy byłby zarzut, że liberałowie nie mają programu pozytywnego. Niestety mają. Program ten to „autorytety i wartości”. Podobnie jak w przypadku pouczania, związek obojga z tradycyjnie rozumianym liberalizmem mógłby wydawać się odległy. Wszyscy pamiętamy, co o autorytetach pisał dziadek Kant (pisał, że są złe, jeśli ktoś nie pamięta), i proponuję zawierzyć w tym względzie autorytetowi Kanta.
Wartości są puste semantycznie. Jedyny powód, dla którego je podzielamy, jest taki, że każdy może je rozumieć tak, jak mu się podoba. Dla jednych prawo do życia zakazuje aborcji, dla innych zakazuje eutanazji, dla jeszcze innych zakazuje kary śmierci. Wolność może polegać na opodatkowaniu liniowym, paleniu marihuany lub godnych zarobkach. Nie dosyć, że liberalne wartości oznaczają wszystko, co ktoś sobie zamarzy, to jeszcze ich pozorna konkluzywność zwalnia nas z myślenia. Kierują nas wprost do platońskiego nieba, jednak każde niebo jest tylko residuum religii w dyskursie, pustym miejscem, którego nie potrafiliśmy wypełnić treścią. Liberalne ideały swobodnej dyskusji, w której decyduje się o ważnych sprawach społecznych, pozostają niespełnione, ponieważ zajęci kultem wartości liberałowie niczego nie dyskutują.
Podszyte to jest wiarą, że wartości mają określoną treść, którą możemy poznać. Znają ją natomiast autorytety, dlatego musimy im wierzyć – wierzyć, że to, co mówią, wynika z wartości, w które wierzymy. Stąd te wszystkie męczące próby ustanawiania i obrony autorytetów, importowania ich z zagranicy, żeby opowiedzieli nam o naszych problemach, bądź też odnajdywania ich na miejscu. Narzekanie, że młodzi nie mają autorytetów, podszyte jest mrocznym pragnieniem zniszczenia myślenia. Autorytety niczemu innemu bowiem nie służą. Odpowiedzialność liberałów tradycyjnie polegała więc na tym, by autorytety kwestionować. Tymczasem niestety pozycja autorytetu podoba się liberałom, ponieważ sami pragną się w niej postawić.
Problem smrodku dydaktycznego autorytetów i liberalnych mediów jest dużo głębszy niż tylko nieskuteczność takiej propagandy. Osoby, które są nią zainteresowane, są przekonane do liberalnego stanowiska i sięgają po prasę tudzież odwiedzają ulubione strony, by zyskać wsparcie dla swoich poglądów. Model, w którym informujemy ludzi, co na dany temat uważać, jest jednak z gruntu antyliberalny. Sprowadza spór liberalizmu z konserwatyzmem do wojny sekt o sprzecznych poglądach, które celebrujemy w swoich kręgach. Jest to zupełnie spójne z zakazywaniem nacjonalistycznych demonstracji, skoro to właśnie demonstracje wrogiej nam sekty głoszącej nienawistne poglądy. Trudno jednak nazwać to liberalizmem.
Właśnie antyliberalizm tej struktury sprawił, że utraciła potencjał emancypacyjny, który historycznie stanowił o sile liberalizmu. W zamian za to szermuje szantażami emocjonalnymi: kto nie jest z nami, czyni źle. Szantaże te mają wspierać cały szereg illiberalnych wymagań, które stawiamy wszystkim naokoło. W ten sposób utraciliśmy znaczną część młodzieży, a bunt zepchnęliśmy w konserwatyzm. Radykalne skrzydło użytkowników „Wykopu” czy „4chan”, którzy w 1848 roku, a nawet w 1968, byliby liberalnymi rewolucjonistami, dziś walczy po stronie prawicy.
Jednocześnie współcześni liberałowie lubią odżegnywać się od wielkich narracji jako tworu, którego opresywność zdemaskował już Lyotard. Sęk w tym, że wielkie narracje właśnie przyniosły liberalizmowi jego historyczne sukcesy. Obecne narzekania więc, że opozycja nie ma kontrnarracji wobec PiS, wpisują się w szerszy problem – przeciwnicy radykalnej prawicy nie potrafią posługiwać się swoją dotychczas najskuteczniejszą bronią. Tam zresztą, gdzie wielkie narracje nadal są w użyciu, pozostają skuteczne – co ostatnio widzieliśmy na przykładzie akcji #metoo, a wcześniej na przykładzie walki o równość małżeńską (poza Polską; Polska podąża za Zachodem jak gentleman za modą – zawsze kilka kroków z tyłu).
Wracając do obrażania liberałów, polska inteligencja behawioralnie bardzo przypomina młode pokolenie, od którego politycznie bardzo się różni. Zajmuje się reprodukcją ogólnie lubianych memów, zwykle stworzonych za granicą, i unikaniem produkcji treści, które – jako nowe – mogłyby wzbudzać sprzeciw czy okazywać się kontrowersyjne w liberalnym światku.
Przemądrzałość, odporność na krytykę i umiejętność niewdawania się w poważne dyskusje z rosnącą w siłę prawicą są wspólne dla całego liberalnego spektrum niezależnie od poglądów politycznych. Zachowuje się ono jak szkolny prymus, któremu wydaje się, że go nie lubią, ponieważ jest taki mądry. W rzeczywistości nie lubią go, gdyż mechanicznie powtarza wykute formułki. Liberalizm kostnieje i przybiera kształt podobny do religii, wymagającej od swoich wyznawców coraz słabiej rozumianych wyrzeczeń, dokonywanych już nie tyle w imię rozsądnych racji, ale po prostu z konieczności rytualnego powtórzenia pewnych poglądów, za którymi kiedyś stały rozsądne racje. Racje te w większej części są aktualne; po prostu stały się mniej ważne niż konkluzje.
Bezmyślna reprodukcja liberalnych dogmatów, która stała się domeną liberalnego dyskursu, jest szkodliwa nawet wtedy, kiedy same te dogmaty są słuszne. Jak napisał poeta, the last temptation is the greatest treason: to do the right deed for the wrong reason („Bo ostatnią pokusą i zdradą straszliwą, to z fałszywych powodów działać sprawiedliwie”, T.S. Eliot, Zabójstwo w katedrze, tłum. Zofia Ilińska – przyp. red.). Reprodukcja dogmatów z jednej strony zabija myślenie jako proces (istotniejszy niż przygodne błędy i odchylenia, które będzie generował), a przy tym służy utrzymaniu przy władzy liberalnych elit jako kapłanów dogmatu.
Widać to również na poziomie mikro, w dyskusjach facebookowych, w których liberałowie, a zwłaszcza politycznie poprawna lewica, korygują swoich oponentów z nadmierną gorliwością: w atakowaniu autorów seksistowskich karykatur i obrazków czy w szczyceniu się odnalezieniem odchyleń od liberalnych norm, które uzasadniałyby agresję wobec sprawców. Złe metody służące obronie dobrej sprawy stają się tym śmieszniejsze, im bardziej liberałowie tracą władzę, która umożliwia im zadawanie przemocy symbolicznej. Liberalizm w tej formie musi się skończyć i musi zostać zastąpiony czymś nowym.
I na tym można by skończyć, gdyby sianie defetyzmu nie uchodziło za zajęcie niskie i niegodne. Jeśli więc miałbym wyjść poza czystą negatywność, radziłbym przyjaciołom i nieprzyjaciołom liberałom polubienie chaosu, w który stoczył się świat. Chaos ten wynika z zakwestionowania zastanego porządku, a w obaleniu porządku tkwi zalążek przyszłej wolności, którą dotychczasowy porządek tłamsił. Zamiast więc utożsamiać się z porządkiem, który mija, można włączyć się w jego zastąpienie. Dziwaczna jest bowiem sytuacja, w której rewolucję przeprowadza radykalna prawica, a emancypacyjne ideały liberalizmu znajdują miejsce wyłącznie w okopach reakcji.
Paweł Marcisz – adiunkt w Katedrze Prawa Europejskiego Wydziału Prawa i Administracji UW.
Ilustracja: Robert Seymour, Mr. Pickwick addresses the Club (1894) (CC0)