Kultura – a co to za biznes?
Poznań wobec ESK Kultura w Poznaniu nie jest pojmowana jako stan ducha czy umysłu, ale jako stan materii lub sytuacji społeczna. Dlatego też nie stawia się pytań o diagnozę potrzeb i możliwości uczestnictwa mieszkańców w […]
Poznań wobec ESK
Planowanie czegokolwiek musi zakładać pewne wyobrażenie o tym, czym jest dziedzina, której to planowanie dotyczy. Zgodnie z tą myślą działania na rzecz uzyskania tytułu ESK też odzwierciedlają jakąś praktyczną koncepcję kultury, którą, choćby i niezapisaną, kierują się podmioty tych działań. Dotyczy to również Poznania.
Podstawową cegiełką kultury jest osobowość człowieka. Nie chodzi tu o filozoficzne albo teoretyczne rozważania, ale o kwestie praktyczne. Jeśli przyjąć, że dla kultury najważniejsze jest to, co ludzie mają w głowach i sercach, to przy tworzeniu projektów kulturalnych w centrum uwagi postawimy właśnie człowieka: jego myśli, uczucia, zmysły, wiedzę, wrażliwość i kompetencję, wyobraźnię, nawyki i obyczaje, potrzeby i wartości, źródła/powody wzruszeń i zachwyceń.
Można sobie wyobrazić myślenie kładące praktyczny nacisk na liczbę sal koncertowych, teatralnych, kinowych, wystawowych, w których mają miejsce głośne, prestiżowe i medialne koncerty, spektakle, wystawy, projekcje itp. Ale już publikę trzeba tam prawdopodobnie ściągnąć „sposobem”, a jakość uczestnictwa, odbioru, zrozumienia i zachwytów będzie nieznana. I na odwrót – przy dużym potencjale ludzi można wykreować istotne jakości kulturalne bez względu na skromne możliwości materialne.
Kultura w Poznaniu nie jest pojmowana jako stan ducha czy umysłu, dyspozycja albo potencjał osobowy itd., tylko pewien stan materii lub sytuacja społeczna. Dlatego też nie stawia się pytań o diagnozę w zakresie subiektywnych i obiektywnych potrzeb i możliwości uczestnictwa mieszkańców w kulturze.
Nie widać różnicy między podejściem władz do starań o tytuł ESK, a podejściem do piłkarskich mistrzostw lub ewentualnych „szczytów” unijnych podczas polskiej prezydencji UE, czy też starań o olimpiadę młodzieżową. Nacisk kładzie się na planowane inwestycje, w tym też budowlane, oraz na organizację imprez masowych, jak najbardziej prestiżowych i głośnych. To zadanie biznesowe, organizacyjne, logistyczne, nie zaś idea, która ma zmienić, podnieść na wyższy poziom aspiracje i kompetencje kulturalne mieszkańców oraz zwiększyć możliwości ich zaspokojenia, a także rozwinąć tożsamość społeczności miejskiej i miasta jako takiego. Mieszkaniec Poznania i jego kulturalne aspiracje, nie są tematem w lokalnym dyskursie o tytule ESK, chyba że mówimy o nim w kategoriach konsumenta, który ma kupić bilety na imprezy. W Poznaniu myśli się o „biznesach” do zrobienia na tytule ESK.
Według mnie takie podejście to instrumentalizacja kultury. Ma być ona wehikułem „miejskiego biznesu”, a jej podstawowa, osobotwórcza funkcja nie jest w ogóle obecna w przygotowaniach, bo jedynie inwestycje lub imprezy pozwolą się „sprzedać” marketingowo, promocyjnie i przyniosą korzyści sponsorom.
Samo diagnozowanie obecności kultury w życiu miasta i poznaniaków, rozumianej właśnie jako potencjał, dyspozycje, stan ducha i umysłu w zakresie potrzeb kulturalnych, mogłoby być elementem mentalnych przygotowań do starań o tytuł ESK, jako część debaty publicznej nad wzorcami i standardami uczestnictwa poznaniaków w kulturze, zbiorową samoświadomością w kwestii realnego miejsca kultury w życiu, w hierarchii wartości egzystencjalnych itd. Ale tego nie ma.
Zamiast tego, z różnych źródeł docierają fragmentaryczne informacje o tym, że poznaniacy niewiele wydają na dobra i usługi niematerialne, jak np. edukacja, kultura, prasa, Internet, zaś najwięcej na trwałe, rzeczowe dobra materialne, jak wyposażenie mieszkań, samochody, urządzenia gospodarstwa domowego. Wywołująca zachwyt „rewolucja edukacyjna” (w Poznaniu uczy się 140 tys. studentów), nie przekłada się na awans kulturalny jego mieszkańców, ich uczestnictwo w kulturze, czytelnictwo książek i czasopism, czy udział w debacie publicznej na wysokim poziomie. Zamiast tego okazuje się, że poznaniacy czytają głównie tabloidy i mają skromne aspiracje edukacyjne.
Najgorzej stoimy z kulturą słowa pisanego (mam tu na myśli czytelnictwo książek, prasy i treści w Internecie). Czytanie jest czynnością samotną i intymną, nie pasuje, jako wehikuł promocji, marketingu. Jednak alfabetyzacja jest wciąż podstawą edukacji przysposabiającej do życia. I choć wiemy, że nie ma kultury i rozwoju cywilizacji bez obiegu istotnych, nawet trudnych treści w książkach, prasie i obecnie w Internecie, to w naszym mieście od lat bez mała kilkunastu wydaje się postępować proces osłabiania kultury słowa pisanego. Przy okazji dyskursu dotyczącego starań o tytuł ESK, ten wymiar kultury w ogóle nie jest w Poznaniu obecny, a ludzie z tą sferą kultury związani – pisarze, poeci, krytycy, dziennikarze i publicyści, uczeni, wydawcy, księgarze, bibliotekarze, organizatorzy życia literackiego – są kompletnie pomijani jako ewentualni uczestnicy działań i debat, jakby ich to nie dotyczyło.
Konkrety: dziś w Poznaniu wydawane jest półtora dziennika (było pięć w latach 90.) i jeden tygodnik – arcybiskupi „Przewodnik Katolicki”. Szereg tytułów zostało przeniesionych do stolicy (m.in. tygodnik „Wprost”, miesięcznik „Art and Business”) lub zamkniętych („Nowy Nurt”, „Megaron”, Kurier Czytelniczy”, „Poznaniak”). Znikają także pisarze, wydawnictwa, nagrody literackie (im. Iłłakowiczówny). I tak poezja Wisławy Szymborskiej, noblistki z 1996 r. była wydawana w Poznaniu przez wydawnictwo a5 Krystyny i Ryszarda Krynickich, ale rok po Noblu przeniosło się ono do Krakowa. Najbardziej znana i bardzo poznańska pisarka Małgorzata Musierowicz (albo i jedyna znana w Polsce pisarka – mieszkanka Poznania), autorka wielotomowej sagi o rodzinie Borejków z poznańskich Jeżyc – nie wydaje książek w Poznaniu i jest zupełnie nieobecna w życiu miasta. Podobnie jak historia Borejków. Na konkurs literacki dla dzieci, odbywający się podczas organizowanych w Poznaniu ogólnopolskich Targów Książki dla Dzieci i Młodzieży, najmniej prac spływa właśnie z naszego miasta. Poznańskie wydawnictwa są silne rynkowo (przykładem niech będzie wydawany u nas Harry Potter), ale żadna tutejsza książka nie otrzymała ważnej ogólnopolskiej nagrody literackiej. Poznań jest w ogonie dużych miast, jeśli chodzi o powszechny, bezpłatny dostęp do Internetu. A na apele o ustanowienie nagrody literackiej Miasta Poznania władze w ogóle nie odpowiadają.
W Poznaniu wciąż można mówić o potencjale społecznym, dzięki któremu kultura żywa istnieje i może się rozwijać. Od 2003 r. organizowany jest w mieście festiwal Poznań Poetów, jeden z największych w Polsce. To prawdziwy paradoks, że tak biznesowo nastawione miasto posiada tak silne środowisko poetyckie, gromadzące wielu znamienitych twórców. To w Poznaniu odbywa się coroczny konwent czytelników fantastyki – dwa tysiące ludzi dyskutuje, słucha wykładów, rozmawia z autorami. Nadal fenomenem jest biblioteka Raczyńskich oraz ogólnopolskie, coroczne Targi Książki dla Dzieci i Młodzieży istniejące wyłącznie dzięki determinacji kilku osób z Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek.
W jaki sposób Poznań miałby spełnić wymóg szerokiego społecznego zaangażowania się mieszkańców w działania na rzecz ESK, skoro władze naszego „biznesowego” miasta ignorują lub wręcz blokują oddolne inicjatywy i dokonania? Najgłośniejszy tego przykładem jest skłot Rozbrat – centrum kultury niezależnej, alternatywnej, zagrożone likwidacją. Inny przykład to zupełnie nieobecny w perspektywie przygotowań i dyskusji na temat ESK, 40-letni Młodzieżowy Ruch Miłośników Muzyki „Pro Sinfonika”, z kilkoma tysiącami członków, młodych melomanów. Młodzi artyści z galerii Inner Spaces zostali wyeksmitowani na rzecz zwykłej, działającej komercyjnie knajpy, co uważam za zwykłe niszczenie oddolnego zaangażowania w tworzenie kultury. Wreszcie, jesteśmy w Poznaniu świadkami zamykania kin studyjnych (Amarant, Malta, Wilda), oddawania lokali służących instytucjom kultury (szkoła muzyczna, baletowa), czy likwidacji księgarń, w tym „Kapitałki”, będącej ważną instytucją kultury. Jest za to poważne wsparcie (10 mln na rok) z budżetu miasta dla operetki, która chyba mogłaby na siebie sama zarobić?
Reasumując – widać, że władze Poznania nie są pewne, na czym polega i czemu służy kultura, oraz że nie składa się na nią tylko księgowość imprez czy inwestycji. Dla nich tytuł ESK ma być kolejnym miejskim biznesem. I nie wiadomo co, poza kasą i sławą, mamy dzięki niemu osiągnąć my, mieszkańcy, wraz z naszym miastem.