Kto chce muzeum?
9 maja 2012 przez niektórych zostanie zapamiętany jako dzień rozczarowania, złości, żalu, irytacji – wśród części warszawiaków informacja o tym, że władze Warszawy ostatecznie zerwały umowę z Christianem Kerezem wywołała różne uczucia. Gmach Muzeum Sztuki […]
9 maja 2012 przez niektórych zostanie zapamiętany jako dzień rozczarowania, złości, żalu, irytacji – wśród części warszawiaków informacja o tym, że władze Warszawy ostatecznie zerwały umowę z Christianem Kerezem wywołała różne uczucia. Gmach Muzeum Sztuki Nowoczesnej nie powstanie ani w wyłonionym w konkursie kształcie, ani w planowanym czasie, ani w wyznaczonej lokalizacji.
Spuszczając litościwą zasłonę milczenia na słowne przepychanki, groźby i wzajemne oskarżenia pomiędzy szwajcarskim architektem a ratuszem, jakimi od środy raczą nas gazety i portale internetowe, to wydarzenie trzeba uznać za kompromitację władz stolicy, dowód na jej katastrofalną nieudolność, wstyd i dyskwalifikację dla urzędników (mimo że taki właśnie obrót sprawy był do przewidzenia już co najmniej od roku).
Nie od dziś wiadomo, że dla władz Warszawy szeroko rozumiana kultura nie ma właściwie żadnego znaczenia. Widać to po poziomie „artystycznym” miejskich imprez, po braku odpowiedniego wsparcia dla placówek kultury, wreszcie po tym, co działo się przy okazji starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury oraz jaki program „atrakcji” zapewnia miasto na czas mistrzostw piłkarskich Euro 2012 (pieniądze z budżetu na kulturę przeznaczono na strefę kibica, w czerwcu nie będzie czynna większość teatrów i nikogo w urzędzie miasta to nie niepokoi itd.). Wypowiedź p.o. dyrektora Biura Kultury stołecznego Ratusza, Marka Kraszewskiego, sprzed kilku tygodni o tym, że Teatr Dramatyczny powinien grać repertuar podobny jak Teatr Komedia, bo wówczas nie borykałby się z kłopotami finansowymi, w cywilizowanym świecie powinna poskutkować natychmiastowym zwolnieniem ze stanowiska (co oczywiście nie nastąpiło). Przykłady na niechęć ekipy Hanny Gronkiewicz – Waltz do przedsięwzięć kulturalnych można mnożyć.
Brak wśród włodarzy miasta tzw. woli politycznej w kwestii budowy MSN był widoczny prawie od początku (konkurs architektoniczny rozstrzygnięto w 2007 roku). Chętnie opisywane przez media trudności w komunikacji na linii ratusz – architekt (w jakimś zakresie na pewno prawdziwe) były na rękę urzędnikom, bo ułatwiały obarczenie winą rzekomo eskalującego żądania finansowe Szwajcara. Nierozwiązana kwestia własności gruntów, na których miało powstać muzeum, bałagan z dokumentacją techniczną budowy metra (który komplikował tworzenie projektu budynku), brak wizji nie tylko zagospodarowania tego fragmentu Placu Defilad, ale i funkcji, jakie miały się znaleźć w gmachu Kereza, to po części wyraz niemocy urzędników, ale i ewidentnej niechęci do realizacji tego projektu. Nie tylko mnożyły się przeszkody i bariery, które w połączeniu z niełatwym w negocjacjach architektem przyniosły znany nam dziś skutek. Od dawna wokół budowy MSN tworzyła się (w znacznym stopniu stymulowana przez urzędników) zła atmosfera, wpływająca na zmniejszanie się poparcia społecznego dla tej realizacji.
Duży wpływ na przebieg wypadków miało też zsynchronizowanie się tej inwestycji z wydatkami, związanymi z Euro 2012. Zwolennikom budowy muzeum łatwo dziś szafować demagogicznymi argumentami o tym, ile kosztował Stadion Narodowy (i po co on miastu), ile strefa kibica, faktem jest jednak, że w przypadku budowy stadionu wspominana wola polityczna była gigantyczna: ogromny obiekt powstał w rekordowo krótkim czasie, choć pojawiały się przy jego budowie podobne problemy (m.in. roszczenia do gruntów). Tu urzędnicy robili wszystko, by go zbudować – tak jak w przypadku MSN robili wiele (m.in. nie robiąc nic), by inwestycję zatrzymać. Stadion jest miastu potrzebny tak samo jak muzeum – i metropolia w środku Europy powinna mieć oba tego typu obiekty. Warszawa na razie zostanie tylko z areną sportową.