Głuchy smartfon
Badania dowodzą jednoznaczenie, że muzyka rozwija zdolność słuchania i dzielenia się pomysłami, zachęca do zrewidowania i polepszenia przygotowanych już raportów i projektów, a nade wszystko – motywuje do pracy na rzecz wspólnego celu. Tymczasem jedynie […]
Badania dowodzą jednoznaczenie, że muzyka rozwija zdolność słuchania i dzielenia się pomysłami, zachęca do zrewidowania i polepszenia przygotowanych już raportów i projektów, a nade wszystko – motywuje do pracy na rzecz wspólnego celu. Tymczasem jedynie 7% dzieci ma regularny kontakt z jakimkolwiek rodzajem muzykowania, 70% matek pracujących w korporacjach nie śpiewa swoim dzieciom na dobranoc, Filharmonia Narodowa to nie centrum edukacji, lecz ponura fortecoświątynia w samym sercu miasta, a politycy zdają się robić wszystko, by ten stan rzeczy jeszcze pogorszyć – likwidują program powszechnej edukacji artystycznej.
Richard Berkeley
Przełożyła Adriana Kovacheva
Artykuł ukazał się w „Res Publice Nowej” 217 – „Przymus Kreatywności”
Jeden z pokoi w warszawskiej siedzibie pewnej międzynarodowej korporacji został urządzony jako szkolny gabinet muzyczny. Na ścianiach namalowano ogromną klawiaturę fortepianu, a meble i podłogi udekorowano nutami i symbolami muzycznymi. To wszystko w surowym otoczeniu biznesowym wygląda nie na miejscu. Może to żłobek do dyspozycji pracujących w korporacji rodziców? Nic z tego – firma po prostu uznała, że muzyka jest wartościowym i przydatnym narzędziem w pracy. Najnowsze badania i doświadczenia pokazują bowiem, że muzykowanie kształtuje kluczowe dla prowadzenia udanego biznesu umiejętności i pobudza kreatywne myślenie. Muzyka rozwija zdolność słuchania i dzielenia się pomysłami, zachęca do zrewidowania i polepszenia przygotowanych już raportów i projektów, a nade wszystko – motywuje do pracy na rzecz wspólnego celu. To rozumienie roli muzyki jest sprzeczne z ogólną praktyką. Wbrew pozorom środowisko muzyczne nie spełnia swojej społecznej funkcji. Najprawdopodobniej jedynie 7% dzieci ma regularny kontakt z jakimkolwiek rodzajem muzykowania, które najczęściej odbywa się pod opieką finansowanych przez państwo szkół muzycznych. Ich cel jednak nie polega na tym, by wzbudzić u dzieci miłość do komponowania czy muzyki w ogóle, lecz na przygotowaniu uczniów do zdania licznych egzaminów.

W dzieciństwie instynktownie reagujemy na opowiadania przekazywane w piosenkach i dopasowujemy ruchy do taktu muzyki. Śpiew jest kluczowy dla rozwoju językowego: podczas śpiewania doskonalą się technika kształtowania wyrazów, artykulacja oraz intonacja. Wraz z wielokrotnym powtarzaniem piosenkowej frazy – coś, co małe dzieci robią bezwiednie – stopniowo przyswaja się jej znaczenie. W ten sposób rozwija się także wyobraźnia. Pomimo tego niedawne nieoficjalne badanie wykazało, że aż 70% matek pracujących w korporacjach nie śpiewa swoim dzieciom. A czy inni rodzice to robią?
W czasach gdy radio zabiło naszą tysiącletnią tradycję opowiadania historii za pomocą piosenek, polskie rządy, zdaje się, zrobiły co tylko w ich mocy, żeby jeszcze to pogorszyć. Wyrzuciły edukację muzyczną ze szkół publicznych i przekształciły ją w elitarne zajęcie dla szczególnie uprzewilejowanych rodziców, którzy błędnie uważają, że umiejętność grania na instrumencie muzycznym oznacza wyższą pozycję społeczną. Podobnie sądzą Chińczycy, którzy posyłają ponad 30 milionów dzieci na lekcje gry na fortepianie. Oczywiście, w pewnym sensie znajomość gry na instrumencie zapewnia wyższą pozycję. Pokolenie powojenne wciąż pamięta, że edukacja dziewcząt z klasy średniej obowiązkowo obejmowała naukę gry na fortepianie. Chłopcy mieli zaś swoje piosenki harcerskie i przyśpiewki sportowe.
W wielu filharmoniach w Polsce odbywają się koncerty dla dzieci: ktoś przedstawia repertuar, orkiestra gra, a dzieci klaszczą. Opera Narodowa w Warszawie właśnie zaczęła organizować niedzielne warsztaty dla dzieci. Widać nie ma pośpiechu. Dla brytyjskiej czy amerykańskiej instytucji w ostatnich dwóch dekadach byłoby nie do pomyślenia ubiegać się o publiczne fundusze z programem, który nie obejmuje działań popularyzatorskich i koncertów odbywających się nie tylko w zaciszu ich sal koncertowych i teatralnych, lecz także w więzieniach, szpitalach, domach spokojnej starości, szkołach i – tak! – nawet w korporacjach i innych miejscach, do których najczęściej muzyka nie dociera. Mimo tego w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Jacek Kasprzyk, świeżo nominowany główny dyrygent Filharmonii Narodowej, dał do zrozumienia, że Mahomet nie wybiera się do góry. To góra musi do niego przyjść, a ponadto – cieszyć się z zaszczytu, że w ogóle została wpuszczona. Doskonałość ma przyciągać sama z siebie. Pytanie, w jaki sposób niepoinformowani i niewtajemniczeni widzowie ją docenią, zostaje bez odpowiedzi.
Fundusze europejskie umożliwiły budowę wielu nowych centrów kultury w Polsce. Warszawa została niemal całkowicie pominięta. Choć w Grochowie, daleko od centrum, powstała nowa mała sala koncertowa, w samej stolicy współczesnego demokratycznego państwa europejskiego, w której tętniąca życiem sala koncertowa jest pilnie potrzebna, nadal nie ma planów jej zbudowania i zagospodarowania. Zrekonstruowana Filharmonia Narodowa została zbudowana dla dziewietnastowiecznej publiczności wywodzącej się ze społecznej elity. Nie jest to konstrukcja na miarę naszych czasów, lecz ponura fortecoświątynia w samym sercu miasta. Jej ciężkie drewniane drzwi za dnia najczęściej są zamknięte, a nawet kiedy zostają otwarte, strzeżone żelazne bramy trzymają publiczność w ryzach aż do nadejścia umówionej godziny spotkania z dostarczycielami sztuki. Całe przedstawienie zastrasza, stwarza dystans i tylko potwierdza nieco tandetne i kosztowne status quo. W większości sal koncertowych publiczność siedzi niżej od wykonawców. Muzycy występują na podwyższonej scenie. W Filharmonii Warszawskiej dzieli ich wąwóz. Widzowie wyciągają szyję, żeby móc ujrzeć bogów. To ustawienie wysyła nieodpowiednie sygnały. Publiczność nie powinna być obiektem, lecz na przekór niesprzyjającej architekturze – uczestniczącym partnerem, kimś równym muzykom. Koncert jest jak każda inna czynność – im więcej widz wie o oglądanej grze, tym bardziej ceni występ. A skąd ma przyjść ta wiedza, jeśli nie ze szkoły? Jak może się rozwijać demokratyzacja sztuki, jeżeli miejsca koncertowe i postawa ich zarządców pozostają elitarne?
Polsce udało się nadgonić w wielu dziedzinach bardziej rozwinięte państwa industrialne poprzez kopiowanie ich modeli. Jednak w edukacji jest potrzebna innowacyjność, nowy typ myślenia, przyspieszenie kroku. Politycy, zdaje się, uważają, że jak rozkażą wprowadzać innowacje i dadzą odrobinę funduszy unijnych, problem zostanie rozwiązany niczym w iluzjonistycznej sztuczce. Płonne nadzieje. Polska odnosi sukcesy głównie w egzaminach z przedmiotów wymagających uczenia się na pamięć; rozpaczliwie brakuje jej innowacyjnych metod nauczania szkolnego. Bez kształcenia artystycznego, z muzyką na czele, kraj nigdy nie rozwinie swojego potencjału. Dobrze zrobiony program kształcenia artystycznego dla szkół państwowych jest pilnie potrzebny! Najlepiej, by czerpał z doświadczeń najbardziej innowacyjnych krajów, a jest kogo gonić (Polska zajmuje 53. miejsce w rankingu innowacyjnych krajów). Biorąc pod uwagę ospałość i bałagan w ministerstwie oraz brak przywództwa w dużych, finansowanych przez państwo instytucjach kultury – jeżeli reforma nie zostanie zlecona osobom trzecim, perspektywy są ponure. Być może nastał czas, by państwo wzięło przykład z korporacji?
Dyskusja o Filharmonii Narodowej
Richard Berkeley | Głuchy smartfon
Wojciech Nowak | Głuchy smartfon – odpowiedź
Richard Berkeley | W odpowiedzi na list Wojciecha Nowaka