Ekonomia prezydencji

Polska prezydencja niemal uniwersalnie spotkała się z pozytywnym przyjęciem. Pomimo kampanii wyborczej, niestabilnej sytuacji na świecie oraz kiepskich doświadczeń z prezydencjami Czech i Węgier, polski rząd stanął na wysokości zadania. Projekty i obrady przeprowadzono sprawnie. […]


Znaleźć się w pierwszej prędkości

W tej trudnej sytuacji dość naturalnym są próby rozwiązywania problemów w jak najmniejszej skali. Każdy kraj ma specyficzne interesy, ambicje i własny kalendarz wyborczy, więc poszukiwanie wspólnych rozwiązań jest trudne. Stąd powstawanie Europy dwóch, trzech czy nawet czterech prędkości jest tendencją spodziewaną. W naszym zaś głównym interesie jest doprowadzenie do tego, by znaleźć się w jednej prędkości z potęgami UE, a nie na peryferiach.

Skupienie się polskiej prezydencji na tym, by decyzje gospodarcze nie zapadały wyłącznie w grupie państw Strefy Euro, było nie tylko wołaniem o jedność Unii, ale przede wszystkim zapewnieniem sobie możliwości brania udziału w najważniejszych decyzjach dotyczących przyszłości. Nie było i nie jest to zadanie łatwe, gdyż szereg krajów Eurolandu, na czele z Francją, woli prać swoje brudy we własnym gronie. Twierdzą one, że jeśli chce się brać udział w decyzjach dotyczących euro, trzeba najpierw wspólną walutę przyjąć. Zapominają jednak, że kraje zobowiązane przystąpić do Strefy Euro będą poddane rygorom i zasadom ustalonym dziś – więc same powinny mieć w tej kwestii coś do powiedzenia. Ten pogląd słabo się jak dotąd przebija na polityczne salony i powinien był być bardziej akcentowany przez naszych reprezentantów. Przyjęta alternatywna taktyka, czyli ustawienie się Polski w pozycji wiarygodnego partnera gotowego do konstruktywnych posunięć i poświęceń ze swojej strony, też przyniesie jednak w najbliższym czasie rezultaty. Pozycja Francji – następnego kraju, który dotkniętego obniżkami ratingów – znacząco się osłabi i nawet tam Polska dostrzeżona będzie jako sojusznik, a nie natręt próbujący wściubiać nos w nie swoje sprawy.

Być może największym sukcesem naszej prezydencji, właśnie w kontekście dzielenia Europy nie na kraje Euro i bez Euro, ale konstruktywnie euroentuzjastyczne i skoncentrowane wyłącznie na własnym interesie, okazał się ostatni z cyklu szczytów ostatniej szansy. Same jego ustalenia nie są niczym przełomowym – przełomowy jest sposób ich zastosowania. Europa sparaliżowana biurokracją oraz traktatowymi nakazami jednomyślności nie jest w stanie reagować na zmieniającą się dynamicznie sytuację. Niedawno przyjęty Traktat Lizboński był przestarzały i niewystarczający już w momencie jego uchwalania.

Równość czy marazm?

Tymczasem nowe ustalenia poczynione zostały na zasadzie umów międzyrządowych i ich zawarcie nie jest blokowane ani przez weto Brytyjczyków, ani niezdecydowanie kilku innych państw. Dziś nie wiadomo, jak taki tryb postępowania wpisuje się w porządek prawny Unii, ale być może warto sprawić, by na stałe w nim zagościł. Można sobie zatem wyobrazić nowy system prawny UE składający się z dwóch części: trzonu traktatowych ustaleń wspólnych dla wszystkich członków i koniecznych do zaakceptowania przez kandydatów oraz zbiór porozumień wielostronnych obowiązujących tylko sygnatariuszy. Z czasem skuteczne i potrzebne rozwiązania z drugiej grupy zostałyby zaakceptowane przez wszystkich i stawały się elementami fundamentalnymi. Inne pozostawałyby opcjonalne w długim okresie. Zresztą sama Strefa Euro i Strefa Schengen są tu świetnymi przykładami zastosowania takiego rozwiązania dziś dotyczącego niektórych państw, a mającego docelowo objąć wszystkich. Zresztą inne wyłączenia jak Karta Praw Podstawowych nieobowiązująca w przypadku niektórych państw także mają podobny charakter – dlaczego zatem nie stosować ich szerzej?

Model taki jest oczywiście zagrożeniem dla jednolitości Unii. Trudno tu będzie mówić o dwóch prędkościach integracji, bo prędkości będzie tyle, ile państw w Unii. Powstanie jednak trzon krajów gotowych na szybką i głęboką integrację, zaś jej sukces będzie zachętą do przyłączenia się (choćby tylko w pewnym zakresie) dla outsiderów. Rozwiązanie takie dałoby też elastyczność niezbędną do tego, by dostosować poziom integracji do potrzeb państw, której dziś brakuje, tym samym wytrącając z ręki argumenty eurosceptykom. Pozwoli też na znacznie szybsze reakcje, zwłaszcza w obliczu kryzysów i zawirowań, co jest jedną z głównych słabości UE. Politycznie takie zmiany mogą spotkać się z zarzutami godzenia w podstawowe wartości Unii, przede wszystkim równość państw członkowskich, jednak alternatywą jest jedynie popadanie w co raz większy marazm. Wygląda na to, że równość musi ustąpić miejsca wolności, to znaczy, że brak zgody pewnych państw nie będzie blokował chęci innych do działania – powstająca nierówność wynikałaby z autonomicznych decyzji wykluczonych.

 

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa