Dobrze jest, psiakrew!

Ostatnim impulsem, który rozgrzał do białości i zmobilizował młodych Polaków, był protest przeciw porozumieniu ACTA. Ponad dwa lata temu, w głośnym tekście My, dzieci sieci Piotr Czerski podjął się wytłumaczenia „analogowym” intencji protestujących. Dziś wyjaśnia, […]


Ostatnim impulsem, który rozgrzał do białości i zmobilizował młodych Polaków, był protest przeciw porozumieniu ACTA. Ponad dwa lata temu, w głośnym tekście My, dzieci sieci Piotr Czerski podjął się wytłumaczenia „analogowym” intencji protestujących. Dziś wyjaśnia, czemu nie mamy powodów do zmartwień, mimo że większość formułowanych wtedy postulatów pozostaje aktualna.

Piotr Czerski
Piotr Czerski, archiwum prywatne

Maciej Kuziemski: Poruszyły cię wydarzenia związane z Golgota Picnic?

Piotr Czerski: Nie, staram się nie śledzić tej historii, jest dosyć absurdalna, od początku po kres w postaci fali odczytów słabego – w zgodnej ocenie samych widzów – tekstu. Walka idzie oczywiście o najwyższe wartości, po obu stronach, ale właśnie kontrast tych wartości z przedmiotem sporu tworzy efekt bez mała slapstickowy. Ktoś może dojrzeć w masowości i temperaturze tych akcji i kontrakcji zapowiedź energicznych ruchów politycznych w nieodległej przyszłości, ale można w nich widzieć także rodzaj społecznego tańca na temat abstrakcyjnych pojęć. Bardziej chyba nawet estetycznego niż ideologicznego, bo na płaszczyźnie twardej polityki to są kwestie estetyczne po prostu. Mówi nam to coś o dobrobycie i dlaczego tu nie będzie rewolucji.

Naprawdę tak uważasz? Jest tak dobrze, że nie ma przeciwko czemu protestować?

Naprawdę. Jeżeli brzmi jak przekora – to tylko wobec odwiecznego marzenia lewicy o masowym zrywie. Nic takiego nie nastąpi. Marks mówił, że rewolucje wybuchają, kiedy bieda staje się nie do zniesienia – tymczasem żyjemy w kraju nieustannego cudu gospodarczego, oczywiście przy uwzględnieniu kontekstu. Każde nowe pokolenie żyje namacalnie lepiej od swoich rodziców i to jest per saldo zdecydowanie bardziej znaczące niż stratyfikacja: świat podsuwa nam, przy wszystkich trudnościach, więcej możliwości i atrakcji niż mogliśmy sobie wymarzyć w dzieciństwie. Nawet jeżeli te możliwości są często złudne, a atrakcje wykonane ze styropianu – coś się dzieje i angażuje energię. Tocqueville mówił dla odmiany, że bunt wybucha, kiedy piękne perspektywy zaczynają się gwałtownie oddalać – i to może nam się oczywiście jeszcze przydarzyć, ale nie wiadomo kiedy. Tym bardziej, że wciąż mamy olbrzymi zapas mocy – w stosunku do wydajności pracy zarabiamy bardzo niewiele, to znaczy, że w dłuższej perspektywie pensje będą rosły, a wraz z nimi możliwości konsumpcyjne oferowane przez rozpędzony turbokapitalizm. Przy wszystkich problemach poszczególnych grup nie widać tu miejsca na pojawienie się rewolucyjnych nastrojów bez jakiejś gwałtownej zapaści politycznej.

 

Podobną opinię równie dobrze mógłby wygłosić Igor Ostachowicz jako rationale dla względnej bierności rządu.

Tym lepiej dla nich. Mają okazję do zbierania oklasków za korzystną sytuację, nawet jeżeli z konkretnej polityki rządu wynika ona tylko w stosunkowo niewielkim stopniu. W skali makro, powtórzę, doświadczamy nieprzerwanego cudu gospodarczego.

 

Może tylko „z daleka widok jest piękny”? Czy w „Polsce B” też usłyszymy taki hurraoptymizm?

Indywidualne historie na pewno wymykałyby się z ram tej opowieści, ale nie wynika z nich żadna większa narracja. Zresztą: czy „Polska B” sama w sobie nie wynika właśnie z przyjęcia perspektywy dużego miasta? To koncept horyzontalny, porównujący różne miejsca w jednym czasie – a on płynie, „Polska B” też się rozwija i bogaci. Idzie tylko o to, żeby zmniejszyć odległość i wyrównać tempo.

Byłem niedawno na festiwalu organizowanym na Kaszubach przez Nasiono Records. Nie mam samochodu, więc różne trasy kaszubskie przejeżdżam PKS-em w niekiedy kilkuletnich odstępach – i po tej ostatniej wycieczce, na głębokie Kaszuby, dobrych kilkadziesiąt kilometrów od najbliższego miasteczka, jestem wciąż zaskoczony tym, jak widoczne są zmiany na wsi, która wyraźnie obkupiła się, pobudowała, wyremontowała, wysprzątała. I żyje. To jest zupełnie inna wieś niż piętnaście lat temu. I w każdym miejscu Polski to jest inna wieś, i na pewno żyje się w niej lepiej niż piętnaście lat temu. Pytanie o to, jak dobrze mogłoby się żyć, pozostaje oczywiście otwarte, ale jest po prostu drugorzędne.

 

No dobrze, wieś jest czysta i dostatnia, ale też pogrodzona i pozamykana. Co nas tak naprawdę łączy? Co jest dla ciebie tą nicią porozumienia z zamożnym Kaszubem?

Wspólny język, reprezentacja narodowa i poczucie względnego bezpieczeństwa. To już jest bardzo dużo, bo jak się spotyka dwóch sytych, to prędzej zrobią razem jakiś interes albo pogawędzą niż skoczą sobie do gardeł. Nawet jeżeli różnią ich poglądy na temat krzyża w Sejmie albo granic wolności wypowiedzi artystycznej. Ale chciałbym więcej: chciałbym, żeby łączył nas nowy patriotyzm, ze zwrotem wymierzonym w przyszłość, bez romantycznych wyziewów szaleństwa zmierzającego do odgrywania tragicznej historii wciąż na nowo, choć nie wykastrowany z pamięci. To nie jest tylko marzenie, to jest konieczność; nam nie wolno zmarnować ani tego momentu, ani tej energii, korzeniami tkwiącej zresztą w najtrudniejszych czasach. Na pytanie, jaka powinna być Polska, pierwszą odpowiedzią musi być: „bogata”. Przez pięćset lat byliśmy jako naród biedni i głupi: głupi, bo biedni, a biedni, bo głupi – i teraz nadszedł czas, w którym naszym pierwszym obowiązkiem jest być jako naród bogatym i mądrym. Musimy stać się niekwestionowanym regionalnym mocarstwem, bo tylko to zapewnia bezpieczeństwo w tym ciekawym miejscu na mapie Europy.

 

A co nas łączy z regionem? Jak na jego tle wypadamy?

Na co dzień więcej nas dzieli, ale na tym polega skuteczna inicjatywność, żeby niezależnie od różnic skutecznie konstruować wspólnoty interesów. A w długiej perspektywie wspólne interesy ma całe Międzymorze, przy czym Polska z racji położenia, zasobów i tempa rozwoju nie tylko powinna, ale musi być w tym regionie liderem. I powoli zaczyna być.

 

Czyli pozostaje nam wierne kopiowanie funkcjonujących modeli? Naszą ambicją muszą być priorytety, które Zachód stawiał sobie kilkadziesiąt lat temu?

Po pierwsze – priorytetów nie formułuje się w próżni, a my nie jesteśmy Zachodem, tylko Środkiem. Po drugie – nie mówię o pławieniu się w indywidualnym, konsumpcyjnym rozpasaniu, mówię o bogactwie mądrze wykorzystywanym, dobrze inwestowanym, służącym wspólnocie. Myślę też o sferze idei i życiowej energii, dynamice, która powinna promieniować także na inne kraje regionu.

 

Nowa Res Publica!
Nowa Res Publica!

No dobrze, a co z funkcjonującym w Polsce mitem, że sukces wynika z niedostatku?

Uważam, że to absolutna nieprawda, neoliberalne fotostory o pojedynczych ludziach sukcesu. W skali makro nie odnosi się sukcesów z nożem na gardle, prawdziwy sukces można odnieść wtedy, kiedy już się nie musi. Bo wtedy można zacząć rozsądnie gospodarować zasobami i wybierać najlepsze warianty.

 

I to dlatego millenialsi nie oganizują się politycznie? Bo nie muszą?

Nikt nie ma obowiązku kanalizowania swojej energii w aktywności w ścisłym sensie politycznej, a szczególnie młode pokolenie. Więcej: uważam, że aktywność polityczna młodego pokolenia ma znowu charakter głównie estetyczny – logo Polski Walczącej na koszulce, albo hipsterskie debaty o interwencjach w tkankę miejską – to oczywiście są sprawy ważne, ale nawet nie stały obok śmiertelnie poważnych. One mogą być punktem wyjścia do formułowania w przyszłości jakichś szerszych postulatów, ale w skali ogólnokrajowej to jest raczej margines rzeczywistości. Nic dziwnego, że większość jest zajęta głównie wykorzystywaniem nadarzających się możliwości ustawienia sobie życia, i bardzo dobrze. Myślenie wspólnotowe pojawia się zwykle dopiero w późniejszym wieku; a mi się marzy, żeby mieli świadomość, że pracując dla siebie pracują także dla Polski, bo to ułatwi zajęcie się nią, kiedy trochę odetchną.

Swoją drogą, to ciekawy wątek poboczny: ileśmy się nateoretyzowali nad rewolucyjnym potencjałem internetu, rozumianym dosłownie, jako potencjał wyjścia ludzi na ulicę w oczywiście słusznym proteście przeciwko oczywistej nieprawości tej czy innej władzy – tymczasem okazało się, że dobrze osadzoną władzę demokratyczno-liberalną internet wspaniale konserwuje. W piątek wybucha afera taśmowa, przez weekend dziennikarze na Twitterze ustalają narracje, punkty widzenia i co powinien powiedzieć premier, a w poniedziałek po południu premier wychodzi i mówi dokładnie to. Wspaniała symbioza.

 

W tekście My, dzieci sieci pisałeś o fundamentalnej potrzebie, by system był transparentny i sprawny w działaniu. Czy te oczekiwania zostały spełnione?

Nie na tyle, żebyśmy mieli poczucie spełnienia, ale wystarczająco, żeby można było – nawet utyskując – nieźle funkcjonować w kraju, w którym obywatele przywykli do radzenia sobie z administracyjnymi trudnościami…

 

Seth Godin mówi, że sieci wychodzi lepiej mówienie „stop” niż „go”, raczej blokowanie działań niż ich inicjowanie.

Jest to oczywista prawda, chociaż wprowadziłbym tu wyraźne rozróżnienie skal. Im bliżej lokalności, tym większa rola pozytywna: na poziomie dzielnic czy miast już teraz internetowe dyskusje czy inicjatywy znajdują przełożenie na praktyczne rozwiązania. I tworzy się przy tym społeczny kapitał, który coraz częściej – choć młyny historii mielą powoli – będzie się przekładał na sprawy ponadlokalne.

 

Ale co zrobić, żeby ten proces przyspieszyć?

Marzy mi się jakieś przedsięwzięcie, kongres, duże spotkanie – zorganizowane nie przez rząd ani partię polityczną, lecz wynikające z inicjatywy obywatelskiej – które zgromadziłoby aktywnych ludzi z całego kraju i zaprosiło ich do przyjęcia perspektywicznej optyki, wykraczającej poza polityczną codzienność. Do poszukania konkretnej odpowiedzi na pytanie „co z tą Polską”: co jest dla nas najważniejsze w perspektywie nie czterech lat, ale następnego ćwierćwiecza. W takiej skali odpowiedzi muszą być podobne, i to podobieństwo odpowiedzi mogłoby się stać punktem wyjścia do zauważenia, że przecież więcej nas jednak łączy niż dzieli. I że niezależnie od płaszczyzn spornych istnieją też takie, w których wszyscy mamy takie same interesy. Choćby w sprawności funkcjonowania administracji państwowej, relacjach obywatela i władzy, zakresie wolności, długofalowym bezpieczeństwie socjalnym. Istnieje mnóstwo kwestii przemilczanych w szerokim dyskursie albo celowo uwikłanych w doraźne ideologie, których przynajmniej częściowe odsłonięcie mogłoby zrobić wyłom w zabetonowanej trzeciorzędnymi sporami rzeczywistości politycznej. I już dziś jest wystarczająco wielu ludzi, którzy chcieliby taki wyłom zrobić.

 

Piotr Czerski (1981) – pisarz, informatyk, współkieruje studiami dyplomowymi z user experience i psychologii projektowania w sopockiej SWPS, autor głośnego tekstu My, dzieci sieci, współtworzy kolektyw wydawniczy Nasiono Records. Fotografuje morze.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa