Bosomtwe: Siewcy zmiany
Manifestacje w obronie demokracji nie nauczą liberalnych elit, że dbanie o interesy uprzywilejowanej mniejszości nigdy nie stanie się remedium na problemy zwykłych Polaków.
Polityczne zamieszanie, którego jesteśmy świadkami zdaje się mieć jedną zaletę – uobywatelniło wielu Polaków. Nagle okazało się, że sporej grupie rodaków jednak nie jest wszystko jedno. W sobotę w kilku miastach w Polsce odbyły się manifestacje zorganizowane przez Komitet Obrony Demokracji (KOD). Demonstrujący sprzeciwili się polityce rządu, skorzystali ze swojego prawa do wolności zgromadzeń i powiedzieli „nie” dla stylu sprawowania władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. Świetnie. Tylko co dalej?
Demonstrację napędza fala uczuć antypisowskich. Strach przed potencjalnymi rządami PiS przerodził się w strach przed tym, co będzie dalej, do czego jeszcze posunie się rząd. To strach i mobilizacja, jak się zdaje, ponad podziałami. Do udziału w demonstracjach zachęcały na równi środowiska liberalne i lewicowe, swoją obecność deklarowali politycy Nowoczesnej, Platformy Obywatelskiej, Zjednoczenia Lewicy, PSL oraz osoby związane Krytyką Polityczną, Gazetą Wyborczą itd. Pojawił się wspólny wróg, więc można maszerować ramię w ramię bez względu na to, co się myśli o podatkach, ale czy na pewno? Znacząca wydaje się nieobecność partii Razem w tej konstelacji. Z perspektywy działań PR-owych to bez wątpienia strzał w kolano, można przypuszczać, że razemowcy jeszcze oberwą za to, że nie stanęli otwarcie po właściwej stronie. Być może jednak absencja Razem powinna dać nam do myślenia i zwrócić uwagę na to, jaką w istocie opozycję funduje sobotnia demonstracja.
Czytaj najnowsze wydania Res Publiki: o władzy pieniądza, napięciach na granicach Europy i miejskiej polityce migracyjnej. Wszystkie dostępne są na stronie naszej księgarni
Marsz miał być apolityczny i jednoczyć rozmaite środowiska pod hasłem obrony demonstracji. Choć podkreślano obywatelski charakter demonstracji, swoją obecność wyraźnie zaznaczyli politycy. Tym samym marsz może być czytany jako wydarzenie fundujące dla nowej opozycji. Jak na razie to opozycja z programem negatywnym, która całą siłę czerpie z bycia przeciwnikiem PiS. Jej komunikat jest prosty: „nie ma zgody na obecną politykę rządu”. Z układu zjednoczonych środowisk jasno wynika, że nie są to grupy, które mogłyby odnaleźć wspólny kompromis. W związku z tym kapitał polityczny, jaki utworzył się przy okazji wzruszającego powstania, może zasilić tylko jednego, najsilniejszego gracza. Tę pozycję bez trudu uzyskał charyzmatyczny Ryszard Petru i jego partia. Już sondaże z początku grudnia wskazywały, że to właśnie Nowoczesna z 20% poparciem stoi na drugim miejscu w rankingu i od rządzących dzieli ją dwanaście punktów procentowych. Tuż za nią czaiło się PO z 19%. Tymczasem najnowszy sondaż przeprowadzony w dniach 11-12 grudnia wskazuje, że poparcie dla ugrupowania Petru wzrosło do 25%, natomiast PO spadło do 15%. Zjednoczenie Lewicy podskoczyło w rankingu nieznacznie z 6 do 7 punktów procentowych. Oczywiście można tłumaczyć zmiany chwilowymi wahaniami nastrojów społecznych w związku z dynamicznymi działaniami rządu, ale bezpośrednim beneficjentem pro-demokratycznych postaw został Ryszard Petru.
To układ paradoksalny, który na siewcę zmiany wskazuje partię żarliwych neoliberałów. Taką politykę do pewnego stopnia sprawowała Platforma. To właśnie jej rządy, w skutek rosnącego niezadowolenia pomijanych grup społecznych, zaprowadziły kraj w autorytarne objęcia PiS. Postrzeganie Nowoczesnej jako wybawiciela niosącego „wolność”, „normalność” i „postęp” jest – jak zauważył Szymon Grela – nie tylko złudne, ale i niebezpieczne. Jeśli rzeczywiście polska polityka będzie dalej układać się w ten sposób to odpowiedzią na proeuropejską „Polskę inwestycji”, będzie populistyczna, autorytarno-narodowa prawica, gorsza od obecnego rządu.
Właśnie takiej alternatywy, takiego PiS 2.0 się boję. Jeśli w następnych wyborach, zwyciężą ludzie, którym obca jest społeczna solidarność z tą większością Polaków, dla których obietnica zasilania comiesięcznego domowego budżetu kwotą 500 lub 1000 złotych robi różnicę, to w następnym rozdaniu władzę zdobędą osoby pokroju narodowców spod ciemnej gwiazdy Roberta Winnickiego.
Sobotnie manifestacje raczej nie wpłyną na poczynania rządu postrzegającego siebie jako wyraziciela woli ludu. Nie wpłyną też na zrozumienie przez liberalne elity, że dbanie o interesy uprzywilejowanej mniejszości nigdy nie stanie się remedium na problemy zwykłych, biednych Polaków. Dopóki pozostaną biedni, będzie rządził populizm. Przypuszczam, że właśnie dlatego Razem nie stawiło się ze swoimi purpurowymi sztandarami na manifestacjach KOD oraz nie agitowało w tej sprawie w mediach. Sobotnie demonstracje nie były zupełnie bezinteresowną obroną demokracji – chcąc, nie chcąc promują dość konkretną alternatywę.
Fot. Piotr Drabik | Flickr