BEAUVAIS: Facebook i Instagram to dla mnie styl myślenia o świecie
Gdy dorośli narzekają, że przez moje pisanie dzieci będą sobie bardziej dokuczać, odpowiadam: „Nie potrzebują mojej pomocy, same świetnie sobie z tym radzą!".
Ewa Cecuda: Twoja powieść Pasztety, do boju! jest szalenie zabawna, ale porusza przecież bardzo poważne kwestie dotyczące dorastania – brak samoakceptacji, dręczenie, problemy rodzinne. To rodzaj tragikomedii. Czy taki był Twój pomysł od początku?
Clémentine Beauvais: Zdecydowanie! To ciekawe spojrzeć na tę książkę jak na tragikomedię, ale aspekt dramatyczny jest raczej łagodny. Na pewno zależało mi na humorystycznym ujęciu tych wielkich i poważnych tematów. Na pomysł powieści wpadłam po przeczytaniu wiadomości o młodych dziewczynach straumatyzowanych sposobem, w jaki traktowane są w mediach społecznościowych. To były przykre historie o samobójstwach i samookaleczaniu. Bardzo chciałam poruszyć ten temat, ale bez epatowania ciemną stroną. Pomyślałam, że mogę o tych młodych dziewczynach opowiedzieć w dowcipny, zabawny sposób, co będzie bardziej interesujące dla czytelnika. I tak wpadłam na kolejny pomysł, czyli szkolny konkurs na największego paszteta, który wygrywają moje bohaterki: Złoty Pasztet, czyli Astrid, Srebrny Pasztet, Hakima, i Brązowy Pasztet, a zarazem główna bohaterka książki, Mireille.
Dziewczyny nie chcą siedzieć w kącie i płakać, więc wymyślają sposób, jak sobie z tym poradzić, i zawiązuje się główna akcja.
Skoro książka opowiada o grupie pasztetów, to nie trzeba umysłu naukowca, żeby zauważyć kolejny motyw książki, a więc problem związany z wyglądem. Nastolatki zawsze przeżywają swój wygląd, od aparycji i modnej stylówki zależy ich pozycja w grupie oraz samopoczucie. Coś się zmieniło?
Wszyscy przeżywamy swój wygląd, to niezależne od naszego wieku! (śmiech)
No tak, ale kiedy ja chodziłam do podstawówki, nosiłyśmy długie, luźne swetry, nie przejmowałyśmy się specjalnie włosami, makijaż to było coś z kosmosu. Teraz to dowód wielkiej odwagi nie wyglądać atrakcyjnie, czyli seksownie, bo to jest teraz słowo klucz.
To wszystko jest spowodowane kulturą robienia selfie. Kiedyś nie znajdowałyśmy się nieustannie pod ostrzałem aparatów, kamer. A teraz nosimy ze sobą aparat w torebce przez cały czas! Jest w naszych telefonach. Gdyby 12-letniej mnie ktoś powiedział, że za kilkanaście lat będziemy wszyscy nosić przy sobie aparaty fotograficzne, to wydawałoby mi się to strasznie dziwne i nieprawdopodobne. Przecież wtedy to były wielkie i ciężkie akcesoria, zdjęcia się wywoływało i trzeba było na nie czekać. Raz do roku mogliśmy przynieść aparat do szkoły i robić sobie pamiątkowe zdjęcia, to było wielkie wydarzenie!
Dziś rano słuchałam podcastu z francuskiej stacji radiowej o Snapchacie i jedna z 12-letnich snapchaterek objaśniała, na czym to polega. Okazało się, że funkcjonuje specjalne określenie na osoby, które zawsze używają filtrów w swoich zdjęciach, to tzw. scam girls, „This girl is a scam!” (scam to po angielsku przekręt, oszustwo – przyp. red.). Więc nie dość, że trzeba nieustająco świetnie wyglądać, to jeszcze nie wolno sobie przy tym pomagać. Wyobrażasz sobie? Żadnego wyjścia z tego piekiełka!
Do tego wszystkiego dziewczynki dodają sobie lat makijażem i ciuchami, wyglądają jak 30-latki. Czy dzisiejsza popkultura nie okrada ich przypadkiem z ich własnej młodości?
No nie wiem, żadna 30-latka chyba nie chciałaby tak wyglądać! (śmiech) Wydaje mi się, że chcą wykreować wyidealizowaną wersję nastoletniej siebie, jakiś superwzorzec superseksownej nastolatki do kwadratu, doświadczonej życiowo w sposób, którego nie mogą jeszcze same doświadczyć, choćby z tego względu, że za krótko jeszcze żyją. To rzeczywiście dziwne. Filtry instagramowe jeszcze to podkreślają, więc dostajemy bardzo dorosły wizerunek osoby o dziecinnych jeszcze rysach twarzy. Sama się cieszę, że nie musiałam dorastać w takich groteskowych czasach, mogę za to je wyśmiać, i tu znowu kłania się humor pojawiający się w powieści. Zamiast lamentować „O Boże, czemu nie wyglądam tak i tak”, mogę się zaśmiać „Przecież to idiotyczne, czemu to robimy”.
Twój humor jest autoironiczny, miejscami nawet dość okrutny, ale przecież takim humorem posługują się młodzi ludzie.
To prawda, choć młodzi potrafią być na co dzień jeszcze bardziej okrutni. Jest to także humor czuły, to również istotne. Zależało mi na tym, żeby nie przesadzić, żeby nie był to humor zbyt dosadny, chamski. Czasami dorośli narzekają na mnie, pytają: „Jak możesz pisać w ten sposób do dzieci, będą sobie jeszcze bardziej dokuczać”, a ja im na to: „Nie potrzebują mojej pomocy, same świetnie sobie z tym radzą!”.
Humor jest szalenie potrzebny, żeby wprowadzić dystans do przeżywanych przez bohaterów wydarzeń. Dorastanie wiąże się z konfrontacją z dość okrutnym na wiele sposobów światem, nastolatkowie obarczeni są też tym, co inni ludzie – rodzice, nauczyciele, znajomi, społeczeństwo – na nich rzutują. Te wszystkie zakazy, nakazy, presje różnego typu. Dzieci są losowo przydzielane do klas, więc nie mają wpływu na to, z jakimi koleżankami i kolegami przyjdzie im się mierzyć. Do tego dochodzi zmieniająca się drastycznie w pewnym wieku fizyczność, każdy musi siebie na nowo określić. Dlatego typ humoru dystansującego wobec całej tej rzeczywistości jest bardzo ważny, pomaga odsunąć od siebie negatywne zdarzenia i spojrzeć na nie z innej perspektywy. Hej, to nie jest przecież koniec świata! Wszystko się jakoś ułoży.
Popkultura była wielokrotnie obwiniana za różne negatywne zachowania i tendencje wśród młodych, zgadzasz się z takim punktem widzenia?
Nie bardzo. Kultura zawsze była w jakimś stopniu seksistowska, opresyjna, a dzisiejsza presja na dobry wygląd i wmawianie, że można wykupić sobie pewien styl życia, jest okropna.
Zawsze łatwo powiedzieć, że dzisiejsza młodzież jest gorsza od poprzednich pokoleń. Prawda jest taka, że ma teraz o wiele większy wybór, zarówno w życiu, jak i pomiędzy różnymi rodzajami narracji, jakich dostarczają współczesne media, Internet, co wprowadza niezły zamęt. Jest też o wiele bardziej kochana i chroniona niż kiedykolwiek wcześniej. Dlatego trudno ryzykować stwierdzenie, że dzieci mają gorsze warunki do dorastania niż choćby 30 lat temu, choć na pewno mają większe trudności z utrzymaniem koncentracji i są cały czas wystawione na widok publiczny z powodu publikowanych w Internecie filmików, zdjęć.
Co z problemem wzrastającej liczby samobójstw wśród nastolatków? Mówi się, że obecne pokolenia mają najsłabszą kondycję psychiczną.
Nie znam statystyk na ten temat, ale w Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkam, problem dotyczący zdrowia mentalnego wśród młodych jest rzeczywiście spory. Można wręcz powiedzieć, że mamy kryzys. Nie umiem powiedzieć, czy to kwestia tego, że więcej robimy badań na ten temat, czy młodzież rzeczywiście ma teraz więcej problemów psychicznych, ale to bardzo dobrze, że przykładamy do tego coraz większą uwagę. W Pasztetach jedna z bohaterek, Hakima, ma umówioną wizytę u psychologa z powodu dręczącej jej nieśmiałości. Nawet we Francji zabieranie dziecka do psychologa nie jest standardem, a powinno być to traktowane normalnie, bez wielkiego dramatyzmu.
Przenosisz do literatury styl internetowej komunikacji, który dopełnia charakterystykę współczesnej powieści młodzieżowej, ale dla starszych generacji jest czymś nie do końca zrozumiałym.
Ah, te młodzieżowe sekrety! (śmiech) Na spotkania ze mną o Pasztetach… przychodzą trzy generacje – dziecko, mama i babcia – i wszystkim się to podoba. Ale w innych swoich powieściach wykorzystuję ten styl w o wiele większym stopniu i one faktycznie mogą być niezrozumiałe dla starszych pokoleń. Facebook jeszcze rozumieją, ale Snapchat… „Co to takiego!” mogliby zakrzyknąć, gdybym wrzuciła coś takiego do książki. Pasztety… są bardziej zrozumiałe, np. pojawia się tam parę hasztagów w takich momentach, że każdy je zrozumie. Dla mnie to nie jest zwykła sztuczka, jakiś tani chwyt, żeby się przypodobać. Codziennie jestem na Instagramie i Facebooku, dla mnie to styl myślenia o świecie, czułabym się dziwnie, pisząc współczesną książkę, w której nie ma nowoczesnego stylu komunikacji. To byłoby nienaturalne.
Mówiłaś, że lubisz spotkania z dziećmi. Jeden z naszych autorów żartuje, że rozmowy z dziećmi to pole minowe i to, co wydaje się niewinnym pytaniem, może zakończyć się kompromitacją dla autora. Zdarzają Ci się pytania w stylu: „Czy śmierdzą Ci skarpetki?” lub „Czy byłaś kiedyś ładna?”?
Oczywiście! (śmiech) Bardzo lubię takie pytania, są urocze. Naprawdę kłopotliwe pytania są raczej rzadkością, ale te w stylu śmierdzących skarpetek są częste i są domeną młodszych dzieci. Pytają mnie o długość włosów, czy mam kota albo dzieci, a kiedy mówię, że nie, to pytają, czemu ich nie mam. (śmiech)
Najbardziej kłopotliwe są jednak kontakty z nastolatkami. Dostaję od nich nie tylko dużo miłych wiadomości, ciepłych słów, ale też próbki literackie, często o silnym zabarwieniu erotycznym albo nasycone przemocą, i nie wiem, jak powinnam na to zareagować. Zdarzają się też obraźliwe listy, teksty w stylu „Chętnie bym Cię zerżnął”, którymi raczą mnie 14-latkowie, którzy widzieli mnie raz na spotkaniu w szkole. Ostatnio zaobserwowałam, że nastolatkowie, którzy kontaktują się ze mną na Facebooku lub Instagramie, stają się bardzo natarczywi i niecierpliwi. Jeśli nie odpowiem im w ciągu 10 minut, zalewają mnie skargami. Dziś rano jakiś nastolatek napisał mi, że w takim razie on nie będzie zainteresowany moją nową książką!
Masz jakieś przemyślenia, czym to może być spowodowane?
Oni uważają, że skoro korzystasz z mediów społecznościowych, to jesteś cały czas do dyspozycji. Jeśli odczytujesz wiadomość, to powinnaś odpowiedzieć natychmiast. Takie podejście sprawia, że postrzeganie uprzejmości ulega zmianie. Nieudzielenie natychmiastowej odpowiedzi jest odbierane jako brak szacunku i zainteresowania. Więc z ich punktu widzenia to ja jestem nieuprzejma. Mam ochotę im powiedzieć: „Masz 14 lat, nie powinieneś zwracać się do mnie w ten sposób, to niedorzeczne”. Czasami kontakt z czytelnikami owocuje ciekawymi odkryciami socjologicznymi. (śmiech)
Czy doktorat z literatury dziecięcej pomaga w pisaniu książek dla dzieci?
Różnie. (śmiech) Zyskałam pogłębioną refleksję w stosunku do tego, co i jak tworzę, jestem bardziej świadomą pisarką dzięki temu. Choć moment, kiedy poznaję swoje techniki narracyjne od teoretycznej strony, jest stresujący.
Sama przetłumaczyłaś swoją powieść na angielski. Zdaje się, że tytuł przysporzył Ci paru problemów.
Tak. Wersja francuska polskiego paszteta, boudinettes, jest bardzo zabawna, to określenie jednocześnie wredne, złe i okropnie śmieszne – na takim efekcie bardzo mi zależało (franc. boudiné – w kształcie serdelka lub obciśle ubrany). W angielskim nie mogłam znaleźć takiego słowa, które odnosiłoby się zarówno do nieatrakcyjnej osoby, jak i do jedzenia. To bardzo ważne, bo musi to być taki rodzaj jedzenia, który można obwoźnie sprzedawać. Oczywiście jest pudding, ale to było zbyt słodkie słowo, niewystarczająco wredne. Wymyśliłam więc połączenie prosiaczka i brzydkiej dziewczyny – piglettes. W wersji angielskiej dziewczyny w ramach swojej akcji sprzedawały kiełbaski, więc pasowało idealnie (w polskiej sprzedają paszteciki – przyp. red.). To się świetnie złożyło również w wersji niemieckiej, gdzie pasztety przetłumaczono na kiełbasy (wurst), bo książka spotkała się z dużym sukcesem. Czekam jeszcze na wersję włoską, tytuł przełożono jako Le reginette, małe królowe, czyli podobnie jak w tytule francuskim (Les petites reines), ale nie jestem pewna, jak będzie wyglądało odniesienie do potrawy (reginette to rodzaj włoskiego makaronu, nazwanego na cześć księżniczki Mafaldy di Savoia – przyp. red.).
To zawsze ekscytujące poznawać takie niuanse, aż nie mogę się doczekać wersji słoweńskiej, czeskiej i ormiańskiej. Nie mam pojęcia, czego się spodziewać. (śmiech)
To ciekawe, że wredne wyzwiska na brzydką osobę są tak często powiązane z jedzeniem!
Tak, we Francji mamy zresztą mnóstwo określeń odnoszących się do jedzenia. Na przykład kapusta to miłe nawiązanie, jeśli ktoś powie do ciebie „moja mała kapustko”, to mniej więcej tak samo, jakby powiedział „mój słodki aniołku”.
Clémentine Beauvais – pisarka, wschodząca gwiazda francuskiej literatury młodzieżowej. Autorka kilkunastu książek dla młodych czytelników. Od ponad 10 lat mieszka w Wielkiej Brytanii, gdzie ukończyła studia i obroniła doktorat poświęcony literaturze dziecięcej. Wykłada angielski i pedagogikę na uniwersytecie w Yorku.