Umarła Gigapedia – niech żyje Google Books!

Gigapedia nie umarła śmiercią naturalną - została zamordowana przez przeciwników idei wolnego dostępu. Choć wciąż jesteśmy w okresie żałoby, warto zastanowić się nad konsekwencjami upadku jak dotąd najbardziej egalitarnej i zarazem najbardziej globalnej biblioteki oraz […]


Search It Yourself

Zatem zamiast wystawiać kolejne nekrologi, warto zastanowić się, co czynić po śmierci Gigapedii. Wiemy, że została zamknięta (wystarczy wprowadzić adres), że nie wróci (wystarczy go przez jakiś czas odświeżać), że nie została gdzieś w całości przeniesiona (wystarczy poszukać). Możemy jednak zapytać, co oznacza zamknięcie Gigapedii? I właściwie do czego nam była potrzebna? Odpowiedź na to pytanie wymaga zdecydowanie szerszego komentarza dotyczącego analizy współczesnego stanu kultury a może nawet filozofii, gdyż Gigapedia jest problemem z zakresu filozofii społecznej i politycznej.

Mam wrażenie, że Sieć popadała w kolektywną depresję po zamknięciu Gigapedii. Nie było protestów – jak w przypadku ACTA – ani głębszych analiz, tylko smutek – żałoba przeżywana przed paskiem adresu w przeglądarkach internetowych, na których po wpisaniu library.nu otwiera się wyszukiwarka Google Books. Strata ta boli tym bardziej, że istnienie gigapedii traktowaliśmy jako ideę polityczną, jako realizację cyfrowego dobra wspólnego.  Widzimy, że coś, w co wierzyli internauci wiedzeni obietnicami cybernetycznej kontrkultury, zostało zamknięte. Ograniczony ogląd wybranych książek nie zastąpi z pewnością totalności browsowania – przeglądania zgromadzonych na Gigapedii treści. Szkoda, że Gigapedia nie została wykorzystana do promocji nauki. Z pewnością możliwe byłoby wprowadzenie większości artykułów w trochę bardziej rozszerzonej formie niż poprzez zamieszczenie abstraktu i pierwszej strony, jak to ma miejsce w przynajmniej części komercyjnych wydawnictw.

(CC-BY-2.0) by Paul Lowry

Warto podkreślić konsekwencje zamknięcia Gigapedii. Pierwszą z nich jest spowolnienie prędkości uaktualniania baz danych książek w innych serwisach, które były od niej zależne. Jej znaczenie uwydatnia się w tym, że jej zamknięcie stało się ciosem dla podobnych, ale mniejszych inicjatyw, w których także pojawiały się książki, których nie było na Gigapedii. Teraz zdecydowanie rzadziej umieszczane są w nich kolejne pozycje.

Drugą jest to, że poszukiwane pozycje można pozyskiwać metodą SIY (search it yourself – przeszukaj to sam), która, jak sama nazwa wskazuje, polega na przeszukiwaniu internetu. Ta metoda, odpowiednik DIY (do it yourself – zrób to sam), będzie coraz bardziej powszechna w przypadku rozbijania globalnych baz danych wiedzy jak Gigapedia. Oznacza to, że użytkownik będzie przemierzał kolejne zasoby internetowe po to, żeby trafić na upragniony plik: po drodze czeka go wiele rozczarowań, ponieważ po zamknięciu Gigapedii wiele tytułów zniknęło także z popularnych serwisów hostujących piliki (mediafire, hotfile, uploading). Użytkownik ma wrażenie, że te pliki gdzieś są, ale nie może do nich trafić. Nie chodzi nawet tutaj o „piractwo”, lecz o fakt, że czuje on, że utracił jakąś swoją podstawową wolność. Przyzwyczailiśmy się, że wszystko w internecie jest od razu dostępne, że cyberprzestrzeń nie podlega żadnym prawnym ograniczeniom.

Czy jednak chodzi tylko o lenistwo? Czyżby nie chciało nam się po prostu szukać książek? Opłakujemy Gigapedię, podkreślając, że jej zamknięcie niszczy kariery, uniemożliwia pisanie doktoratów i habilitacji. Może brzmi to trochę na wyrost, ale na portalu Facebook kilka razy spotkałem się z tego typu stwierdzeniami. Żyjemy w wieku dostępu i chcemy tego dostępu, nie zaś świadomości zamknięcia dostępu. To pierwsze wprowadza nas w euforię, drugie zaś zniechęca.

Istnieją także repozytoria tematyczne, którym witalizm zapewnia ciągła dostawa treści niszowych, pochodzących z otwartej kultury, skanowanych przez pasjonatów. Dzięki temu pojawiają się także nowości (czasem zapewne za cichą zgodą autorów). Wciąż jednak nie ma następczyni Gigapedii, mimo co jakiś czas ogłaszanych serwisów kontynuujących jej misję.

Czego brakuje pretendentom do bycia nową Gigapedią? Niczego im nie brakuje – kwestią jest tutaj świadomość użytkowników oraz ich czyny. Czy należy zatem wszystko archiwizować (przecież Library Genesis i podobne serwisy niedługo zamkną), czy też korzystać jedynie z rzeczy najpotrzebniejszych? Nie ma łatwego rozwiązania. Właściwie po śmierci Gigapedii nic się nie stało – wstrząs wywołany jej zamknięciem przerodził się w akceptację nowego porządku internetu. Myślę, że umarło pewne marzenie, które unosiło się nad internetem w postaci marzenia o cyfrowej wersji biblioteki Babel lub realizacji teroetycznego komputera Memex, którego pomysłodawcą był Vannevar Bush. Coś jednak powoduje, że akceptując prawa autorskie i związane z nimi regulacje prawne oraz ich konsekwencje trudno nam powiedzieć: „Umarła Gigapedia, niech żyje Google Books!”. Jako alternatywa pojawiają się w prześwicie – między nekrologami Gigapedii oraz komentarzami użytkowników kolejne linki – odnośniki do baz danych, „dzikich repozytoriów” kontynuujących jej ideę.

Utopia powszechnego dostępu

To wszystko powoduje, że powstaje nowy rodzaj utopijnego impulsu – woli  powszechnego dostępu. Powstają repozytoria, w których publikowane są treści całych książek i artykułów. W wydawnictwach powstają inicjatywy zmierzające do rezygnacji z wersji drukowanej, co wiąże się z oszczędnością, ale i z pragnieniem nieograniczonej dostępności. Ten impuls został rozbudzony nie tyle przez narodziny, co przez śmierć Gigapedii. Ożywia się blogosfera, w której pojawiają się omówienia książek i cytaty, dzięki którym można śledzić nowości z drugiej ręki. Część cyrkulacji zeszła do podziemia i odbywa się tak jak kiedyś: na grupach dyskusyjnych, forach internetowych wymagających rejestracji, w obiegu małych kolektywów naukowych.

W ten sposób idea Gigapedii stworzyła utopijny impuls, który drąży skałę akademickich wydawców. Cyberkultura przypomniała sobie, że nic nie trwa wiecznie i że także serwisy internetowe, zwłaszcza te nie zyskujące poręczenia na rynku, czekać może śmierć. Nie zapominajmy przypadku Napstera, który został zamknięty i z serwisu udostępniającego muzykę, najczęściej popularne pliki mp3, stał się portalem jej komercyjnej dystrybucji. Pamiętajmy, że po Napsterze pojawił się m.in Soulseek. Impuls utopijny zrodzony z ostatnich ruchów społecznych dotyczących prawa autorskiego każe nam zatem wyczekiwać kolejnego wcielenia Gigapedii, tyle że może ono należeć już tylko do mikropolityki.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Jeden komentarz “Umarła Gigapedia – niech żyje Google Books!”

Skomentuj

Res Publica Nowa