Umarła Gigapedia – niech żyje Google Books!

Gigapedia nie umarła śmiercią naturalną - została zamordowana przez przeciwników idei wolnego dostępu. Choć wciąż jesteśmy w okresie żałoby, warto zastanowić się nad konsekwencjami upadku jak dotąd najbardziej egalitarnej i zarazem najbardziej globalnej biblioteki oraz […]


Gigapedia nie umarła śmiercią naturalną – została zamordowana przez przeciwników idei wolnego dostępu. Choć wciąż jesteśmy w okresie żałoby, warto zastanowić się nad konsekwencjami upadku jak dotąd najbardziej egalitarnej i zarazem najbardziej globalnej biblioteki oraz nad szansami przetrwania utopijnego impulsu drążącego skałę komercyjnej nauki.

(CC-BY-2.0) by MacKinnon Photography

Śmierć Gigapedii

Śmierć Gigapedii (serwisu będącego wyszukiwarką książek zawierającą linki do ich zewnętrznych, najczęściej nielegalnych kopii) pociągnęła za sobą poważne konsekwencje – zarówno w sferze materialnej (nie można ściągnąć plików), jak i świadomościowej (skończyła się pewna epoka dystrybucji książek). Nie zamierzam umieszczać słowa śmierć w cudzysłowie, bowiem zamknięcie tego serwisu odczytuję jako śmierć, jako przypomnienie o skończoności, która, jak się okazuje, dotyczy także fenomenów internetu.

Istnienie Gigapedii umożliwiało zapoznanie się ogromną ilością literatury – książek, czasopism, albumów zgromadzonych w popularnych formatach cyfrowych. W ostatniej odsłonie została ona przemianowana na library.nu, ale będę posługiwał się terminem Gigapedia, ponieważ w tej postaci zapisała się ona w pamięci użytkowników internetu. Wiąże się to także z przyzwyczajeniem do pewnej idei – jakkolwiek dziwnie to może brzmieć, gdy łączymy idee z bazą danych – z którą zżyła się część środowiska akademickiego. Wbrew pozorom nie jest to ani idea otwartości, ani powszechnej dostępności, ani żadna inna należąca do awangardowych idei internetu (wolności, zniesienia terytorialnych ograniczeń, anonimowości). Dlaczego zatem strata Gigapedii tak dotkliwie boli akademików-browserów – przeglądaczy internetowych treści? Gigapedia była sensacją, która uświadomiła nam, jak bardzo zamknięty jest obieg informacji w nauce. Idea dobra wspólnego okazała się ideą czysto rynkową – podporządkowaną wydawnictwom naukowym. W tym sensie zamknięty obieg skazuje bardzo wiele publikacji na śmierć – na skończoność rozumianą jako zamknięcie w komercyjnej bazie danych.

Wirtualny podmiot mikropolityczny

Dochodzimy tutaj do istotnej kwestii – kto był użytkownikiem/czytelnikiem Gigapedii? Intuicyjną odpowiedzią jest wskazanie na naukowców, którzy czerpali z niej wiedzę, poszerzali horyzonty, przeglądali źródła, wykorzystywali książki do pisania artykułów. Trudno mówić o jakimś jednym i zwartym środowisku, gdyż było to raczej środowisko rozproszone. Czy czytelnicy Gigapedii stanowili bądź stanowią podmiot polityczny? Z pewnością nie w klasycznym rozumieniu tego słowa. Byli raczej schizoidalną wielością podmiotów mikropolitycznych. Co to oznacza?

Przede wszystkim to, że po śmierci Gigapedii tworzą się nowe sieci obiegu informacji, a adresy do nowych baz książek przesyłane są poza oficjalnym obiegiem, to znaczy poza bezpośrednią widocznością w wyszukiwarkach. Wielości podmiotów odpowiada wielość decyzji, które jednak łączą się w decyzyjne wzorce, skutkując wyłonieniem się określonej politycznej atmosfery. Widać to także podczas opłakiwania Gigapedii – z jednej strony są to pojedynczy użytkownicy, z drugiej – społeczny Nikt: bezosobowy lament unoszący się w infosferze, którego praca żałoby nie przeradza się w decyzję polityczną. Przeradza się jednak w decyzje mikropolityczne. Można publikować artykuły tam, gdzie będą one od razu dostępne w internecie, prowadzić lokalną politykę otwartości przeciw wydawnictwom zamykającym zasoby. Takie decyzje mikropolityczne rozgrywają się w informacyjnym krwiobiegu Sieci.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Jeden komentarz “Umarła Gigapedia – niech żyje Google Books!”

Skomentuj

Res Publica Nowa