WYGNAŃSKI: Z czym przychodzi nam się mierzyć?

Nie jesteśmy dobrze przygotowani do tego, żeby dawać sobie radę w trudnych sytuacjach, opierać się groźnym falom. Musimy kształcić osoby odpowiadające na zachodzące procesy.


Kiedy myślimy o działaniach społecznych jedną z kluczowych kwestii, o której jednak często zapominamy, jest czas. Pewnych rzeczy nie da się wygenerować syntetycznie, muszą powstać organiczne, a może trwać to nawet wiele lat. Mam jednak wrażenie, że czas nie pracuje na naszą korzyść.


Wystąpienie Jakuba Wygnańskiego wygłoszone podczas spotkania „Nowe trendy, nowi liderzy. Kierunki rozwoju społeczności lokalnych”, które zorganizowaliśmy 28.05.2019 r. wspólnie z Fundacją Szkoła Liderów w ramach programu Liderzy Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności.


Słabość bezsilnych

Spędziliśmy 20-30 lat na meblowaniu społeczeństwa obywatelskiego, na próbach różnych syntetycznych form jego reprodukcji, co było potrzebne, ale okazało się to niewystarczające. Widzimy to, gdy potrzebne jest podjęcie wspólnych działań. To przypomina historię opowiedzianą przez wojaka Szwejka, że w Pardubicach była hrabina Havrankova, co miała trzy nocniki: w salonie na parterze złoty, w kuchni w suterynie srebrny, na drugim piętrze w toalecie porcelanowy. A jak przyszło co do czego, to zesrała się na schodach.

Aktywiści społeczni pracują bardzo dużo od wielu lat, przechodzą mnóstwo szkoleń, ale jak przychodzi do przeprowadzenia elementarnej akcji, to często brakuje osób, które ją podejmą. Wydaje się, że musimy stanąć w prawdzie. Nie jesteśmy dobrze przygotowani do tego, żeby dawać sobie radę w trudnych sytuacjach, opierać się groźnym falom.

Potrzeba przewartościowania?

Naszą mentalność zaczęła przenikać niewiara w to, że wystarczą jeszcze dwa pokolenia i powoli doczołgamy się do jakiegoś miejsca zrównującego nas z innymi, a co było naszym dotychczasowym aksjomatem. Historia w kategoriach asymptotycznych skończyła się, jako pewien pomysł. Rzeczy stały się nieprzewidywalne. Martwi nas, że historia może się powtarzać, że nie jest linearna, lecz bardziej może przypominać sinusoidę. Mam nadzieję, że da się jakoś uniknąć „pedagogiki potopu”, która opiera się na założeniu, że ludzie uczą się dopiero z katastrof. Kto wie, może Europa musi mieć wojnę, co 70 lat, żeby rozumieć, jaką wartością jest pokój? Może ludzie muszą stracić wolność po to, żeby zrozumieć, jaka była jej wartość?

Czytaj numer 3/2019

Moje pokolenie, ale również późniejsze dużo rzeczy dostało w prezencie. Stawia to przed nami pytanie, czy da się przerwać fundamentalnie trudną logikę, w której rzeczy mają wartość tylko wtedy, gdy ich zdobycie wiąże się z poniesieniem pewnych kosztów. Skoro, więc my kosztu nie ponieśliśmy, to może po prostu te rzeczy nie mają one dla nas takiej wartości?

Im więcej wiem, tym bardziej staję się agnostykiem (chodzi o wiedzę nie o wiarę). Działając w dobrych intencjach umeblowaliśmy świat, który powoli zmierza do katastrofy. Dotychczas opieraliśmy się na przeświadczeniu, że znamy rozwiązanie, że są eksperci, osoby z doświadczeniem, którzy wiedzą co robić i wystarczy, żeby pozostali ich posłuchali. Ta koncepcja okazuje się zawodna. Powinniśmy ogłosić jakiegoś rodzaju intelektualną abdykację i powiedzieć, że ci, którzy przychodzą po nas muszą liczyć przede wszystkim na siebie.

Problemy, z którymi będziemy w najbliższym czasie się mierzyć, mają zupełnie nową ontologię; są problemami splątanymi. Dotychczasowe pokolenia takich nie widziało. Obecnie większość rzeczy nie ma optymalnych rozwiązań, są raczej procesami niż „wynikami”, opierają się na umowach społecznych.

Demokracja wymaga wysiłku

Polska jest częścią znacznie większej całości. Nie ma metody, żeby zostać z boku, być zakątkiem, bezpieczną prowincją. Nawet jak odgrodzi się ją płotem, to będzie musiała się z globalnymi problemami zmierzyć, nie ucieknie przed nimi. Wszyscy – zarówno na poziomie państwowym, lokalnym, jak i indywidualnym – odkrywamy nieuchronność tych problemów. Możemy zaprzeczać ekologii, istnieniu efektu cieplarnianego, ale jego skutki i tak nas dopadną. Ludzie to czują (zgoła dosłownie).

Wyzwaniem, paradoksalnie, są kategorie związane z demokratycznym sposobem rządzenia. Demokracja jest zarówno rozwiązaniem jak i problemem. Trzeba jej jednocześnie bronić i obawiać się jej. W demokracjach zawsze zaszyte są cechy autodestrukcyjne, samobójcze zgoła. Demokracje „bezwysiłkowe”, czysto „emocjonalne”, oparte na festiwalu roszczeń są groźne. Jakaś forma wysiłku jest potrzebna. Może wiązać się on ze zdolnością do niepoleganiu w całości na emocjach, zdolności do wyrobienie sobie własnego poglądu, komunikowaniu się pomimo różnic, gotowości do ponoszenia wspólnych ciężarów.

Żyjemy w świecie, w którym ludzie nie wierzą w rzeczy większe niż oni sami, W rzeczywistości, w której kłamstwo jest wszechobecne, pojawił się kult autentyczności. Tylko emocjom możemy zawierzyć, bo one nie kłamią. Nie trzeba już się z nimi mitygować, tym bardziej, że nawet światowi liderzy pokazują, że nie ma w tym nic niestosownego. Dawniej bardziej wyraźne było rozgraniczenie dobrze opisane w powszechnej spowiedzi, w której wyznawane są kolejne rodzaje winy „myślą, mową, uczynkiem” – różne rzeczy można było myśleć, ale nie wszystko należało mówić, a jeszcze mniej robić. W tej chwili pomiędzy tym, co pomyślę, a tym, co zaraz zrobię, jest bardzo cienka granica. Na tym polegać ma szczególny rodzaj autentyczności. To groźne.

Nakłada się na to życie w sklonowanych miastach, w których obowiązkowo znajduje się „Biedronka”, ale prócz niej nic innego nie ma – żadnych idiomów, żadnej tożsamości, niczego, z czego moglibyśmy być dumni. Brakuje symboli, że to jest nasze miejsce, czasami piękne, czasami nie, ale właśnie nasze. Żyć w takim świecie będziemy musieli się uczyć.

Innym wyzwaniem, przed którym obecnie stoimy są technologie oraz to, w jaki sposób one nas przechwyciły. Nie pomoże dziś nawet wieloletnia abstynencja od ich rozwijania, w szczególności sztucznej inteligencji. Brakuje nam jeszcze aksjologii i roztropności w jej użyciu. Zresztą nasze „wyrzeczenia” na niewiele się zdadzą, ponieważ nawet, jeśli w Europie sprzeciwimy się klonowaniu ludzi, to Chiny się nie zgodzą i zaczną to robić. Żyjemy, więc w świecie, który gwałtownie przyspieszył. Historia się nie skończyła, ale ogrania nas obawa, że żyjemy u „końca czasów”.

Godność ponad pokoleniami

W tej chwili coraz częściej mówi się, o ludziach zbędnych, które stają się problemem. Patrząc na mapę Polski, musimy włączyć radar, który pozwoli nam dostrzec poważne wykluczenia terytorialne. Są obszary, w których poziom wykluczenia jest tak wysoki, że nikt nie podejmuje żadnej aktywności, nikt nie daje sobie nawet szansy.

Spędziłem ostatnio trochę czasu na Podlasiu, próbowaliśmy pomóc hospicjum domowemu dla starszych osób. Widziałem wieś za wsią, w których jest po pięć zamieszkałych chałup, reszta stoi pusta. W jednej z takich wsi najmłodszy mieszkaniec ma 70 lat. Nie ma tam poczty, nawet sklep obwoźny nie przyjeżdża, bo się to nie opłaca. Starzy ludzie umierają w samotności, w bólu i beznadziei. Ma to miejsce tylko 20 km od Białegostoku.

To są tereny misyjne, nie trzeba jechać do Kongo, żeby wykonać ten rodzaj pracy. Musimy spojrzeć na Polskę z punktu widzenia spójności terytorialnej i namawiam do postawy aktywnej osoby gotowe pełnić rolę „misjonarzy”. Musimy zmierzyć się z wyzwaniem, które nazywam modernizacją instytucji sieciowych. Potrzeba do nich dotrzeć i je zaangażować
Główny problem Europy zaczyna dotyczyć nie kwestii politycznych, tylko po prostu godnościowych. Najpoważniejszym jest godność umierania, z którym wiążą się zasadnicze pytania: kto będzie się opiekował osobami starszymi, jakie rozwiązania zostaną wprowadzone? Faktu, że w Nigerii za 20 lat będzie 400 mln osób, a Bułgaria wyludni się niemal o połowę, możemy nie brać pod uwagę, ale w ten sposób zostawiamy dzieciom w spadku wojnę.

Dotychczas żyliśmy na koszt przyszłych pokoleń; dziś to się już nie udaje. Piramida demograficzna w Polsce i w Europie wygląda źle. Prawdopodobnie młode pokolenie wypowie kontrakt międzypokoleniowy i nie będzie chciało nas utrzymywać i opiekować się nami. Choć młodzi na razie nie mogą wygrać wyborów, to znajdą ku temu stosowną metodę i będziemy musieli się z tym zmierzyć.

Z tych wszystkich powodów, musimy inaczej myśleć o przywództwie. Ukułem pojęcie „uberyzacji” działań społecznych. Musimy nie tyle kształcić liderów, ile osoby odpowiadające na zachodzące procesy. Potrzebujemy uczyć się od siebie. Jeśli wierzymy w taką Polskę, która nie modernizuje się „od góry” poprzez regulacje. Jeśli nie chcemy takiej Polski, musimy się uczyć od siebie – horyzontalnie.

Fot. 1Day Review via Flickr (CC BY 2.0)

Jakub Wygnański – socjolog, aktywista, prezes zarządu Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa