Wójcik: Rada Równości i Życzliwości. Czy będzie jak w „Roku 1984”?
Znaczna część obecnego obozu władzy w narastającej radykalizacji języka i ksenofobicznych zachowań upatruje nie zagrożenie, a szansę na zbicie politycznego kapitału
Masz gorączkę? Zbij termometr. Na kilka dni przed 225. rocznicą uchwalenia Konstytucji 3 maja Beata Szydło zlikwidowała Radę do spraw Przeciwdziałania Dyskryminacji Rasowej, Ksenofobii i związanej z nimi Nietolerancji, utworzoną w 2013 roku przez Donalda Tuska. Jej zadaniem było koordynowanie działań administracji publicznej i samorządu w tym zakresie, a także analizowanie i monitorowanie przejawów dyskryminacji, ksenofobii i nietolerancji w różnych sferach życia publicznym.
Tekst pochodzi z najnowszego wydania dziennika „Polska”. Zobacz, co w nowym numerze.
Niczym rządzący w książce George’a Orwella Rok 1984, premier mogłaby w to miejsce powołać co najmniej Radę Równości i Życzliwości. Ale prawdopodobnie nie zrobi nic. Znaczna część obecnego obozu władzy w narastającej radykalizacji języka i ksenofobicznych zachowań upatruje bowiem nie zagrożenie, a szansę na zbicie politycznego kapitału.
Społeczeństwo jest niemiłe. Tę lapidarną diagnozę pisarki Doroty Masłowskiej mógłby podchwycić Jarosław Kaczyński, dodając, „i ma do tego prawo!”. Można w tej konstatacji dopatrywać się realizmu, można też dostrzec nihilizm. W wystąpieniu wygłoszonym w Sejmie 2 maja prezes PiS zapowiedział, że obecny rząd nie będzie wprowadzał ustaw o mowie nienawiści, ponieważ takie prawa ograniczają wolność wypowiedzi – narzucając złowrogą i, w oczach prezesa, z gruntu Polakom obcą polityczną poprawność. Jednocześnie nawoływał do „przestrzegania Konstytucji w całości, szczególnie jej jasnych, jednoznacznych przepisów”. Jednym z tych przepisów jest artykuł 30., który mówi, że źródłem wolności i praw jest przyrodzona i niezbywalna godność człowieka, której poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych.
Sugestia, że wolności wypowiedzi zagraża jakaś widmowa kagańcowa ustawa, jest retoryczną manipulacją. Zarówno środowiska eksperckie zajmujące się prawami człowieka w Polsce, jak i Europejski Trybunał Praw Człowieka (którego wyroki obowiązują Polskę jako sygnatariusza Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności) konsekwentnie stoją na straży wolności wypowiedzi i jednoznacznie odrzucają pomysły wprowadzenia jej ustawowych zakazów.
Od lat wnoszą za to o – o zgrozo! – poprawę istniejących w Polskim kodeksie karnym regulacji. W świetle obecnych przepisów za przestępstwo uznaje się nawoływanie do nienawiści na tle rasowym, etnicznym oraz wyznaniowym, ale nie chroni się w podobny sposób osób atakowanych ze względu na przypisywanie im takich cech jak orientacja seksualna, wiek, czy niepełnosprawność. Niestety, zarówno poprzedni rząd PO, jak i obecny PiS, nie przychylały się do reformy kodeksu karnego w tym zakresie.
To, że rozszerzenie ochrony w tym zakresie jest w Polsce potrzebne, potwierdzają chociażby ostatnie regularne ataki na warszawską siedzibę fundacji Kampania Przeciwko Homofobii – organizację pozarządową zajmującą się między innymi udzielaniem nieodpłatnej pomocy prawnej osobom dotkniętym dyskryminacją. Na gruncie obecnych przepisów fakt, że ktoś regularnie wybija w biurze tej organizacji szyby i zastrasza pracujące tam osoby, jest uznawane po prostu za akt wandalizmu, a nie za wykroczenie motywowane nienawiścią – a motywacja ta zasługuje na szczególne potępienie i surowszą karę.
Wyraźnie odrzucając mieszczańską, liberalną doktrynę ochrony praw człowieka i poszanowania praw mniejszości, PiS jednocześnie proponuje, byśmy z porządku mieszczańskiego czerpali to, co w nim najgorsze: hipokryzję i podwójne standardy. Rządzący boją się porno w teatrze, brzydkich słów na antenie publicznego radia (Roman Kurkiewicz został wyrzucony z RDC za puszczenie nieprawomyślnej piosenki ze słowem na K), jednocześnie nakręcając spiralę nienawiści, dzieląc obywateli na lepszych i gorszych, czy sugerując, że przybysze zza granicy są dla Polaków epidemiologicznym zagrożeniem.
O tempora, o mores, jeśli pełnomocnik rządu do spraw równego traktowania Wojciech Kaczmarczyk uważa, że w imię nieskrępowanej wolności działalności gospodarczej właściciel hotelu może bezkarnie odmówić obsłużenia gości, których kolor skóry mu nie odpowiada. Wypracowywana przez stulecia w Europie tolerancja była w dużej mierze wynikiem racjonalności kupieckiej, zakładającej, że w interesie osoby przedsiębiorczej jest robienie interesów ze wszystkimi. Najwyraźniej Polska jako wyspa wolności i jednocześnie kraina mlekiem i miodem płynąca może sobie pozwolić na porzucenie takiej pragmatycznej perspektywy.
W preambule Konstytucji z 1997 roku, suweren – czyli my wszyscy, naród – zobowiązuje się do nawiązywania do najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczpospolitej i przekazywania przyszłym pokoleniom wszystkiego co najcenniejsze z ponad tysiącletniego dorobku. Niestety nie obejmuje to widocznie tradycji „Otwartej Rzeczpospolitej” – tolerancyjnej i nie bojącej się inności.
W tym szaleństwie jest metoda, jeśli PiS-owi skrycie chodzi o to, żebyśmy ze złości pozagryzali się wzajemnie w klatce na siłę ujednolicanego państwa. Taka destrukcyjna wizja jest w straceńczy sposób pociągająca – i, owszem, zgodna z bogatą, „dionizyjską” tradycją europejskiej kultury politycznej, której fundamentem jest przecież Iliada, czyli pieśń o zaślepiającym głównego bohatera gniewie, a rozdziałami nie do przeoczenia wojny religijne, płonące stosy, pogromy, czystki, mordowanie sąsiadów i ordynowane przez państwowe władze ludobójstwa.
Rzeczowa debata na argumenty jest nudna, to konflikt jest esencją demokracji, jak przekonują filozofie z zarówno prawego, jak i lewego krańca politycznego spektrum. Po co odgrywać komedię i wbijać sobie szpile pod płaszczykiem pięknej mowy, skoro można bez pardonu skakać sobie do gardeł?
W przemówieniu 2 maja prezes zaznaczył, że to symbole – takie jak biało-czerwona flaga – mają budować jakże potrzebną w naszym kraju jedność. Szkoda, że w praktyce do budowanego frontu wykorzystywany jest nie program pozytywny, lecz niechęć i strach. Zarówno w polityce krajowej, jak i na szczeblu zagranicznym, gdzie na przykład Grupa Wyszehradzka zgadza się w zasadzie tylko co do tego, kogo i czego nie chce: uchodźców z unijnego rozdzielnika czy zakręcenia kurka unijnych funduszy.
W obecnej konfiguracji politycznej, w której mowa nienawiści jest przez wierchuszkę głoszona na porządku dziennym, zmiana może przyjść tylko oddolnie. Pytanie, kiedy nastąpi przesilenie i zmęczeni nagonką oraz zalewającym ulice i ekrany komputerów hejtem, zrozumiemy, że propagowanie nienawiści i wolności ekspresji to nie to samo.
flickr.com CC, Banksy Girl and Heart Balloon, autor: Dominic Robinson