Wieżowce kontra zabytki
Brak wizji architektonicznego i urbanistycznego rozwoju Warszawy skutkuje tym, że polska stolica jednocześnie chce być XIX-wiecznym miastem kamienic i pałaców i pełną drapaczy chmur nowoczesną metropolią.
Otwarty uroczyście na Krakowskim Przedmieściu pawilon, „reklamujący” Polską Prezydencję w UE, natychmiast wywołał glosy oburzenia. Z jednej strony słuszne – fakt, że lustra użyte w budowli popękały pierwszego dnia po zamontowaniu jest kompromitujący – ale dużo bardziej przykre są głosy krytykujące samo istnienie pawilonu.
Wyłoniona w międzynarodowym konkursie praca Olafura Eliassona, jednego z bardziej w tej chwili znanych artystów pracujących w przestrzeni publicznej, dzieło wybrane przez profesjonalne jury pod przewodnictwem Mirosława Bałki, początkowo miała stanąć pod Pałacem Kultury, w miejscu, w którym kiedyś (być może) powstanie Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Jako że teraz ta okolica to wielki plac budowy, zastawiony ponadto blaszanymi budkami pracowników i budowniczych metra, pawilon Eliassona przeniesiono na Krakowskie Przedmieście.
Pojawienie się współczesnej, oryginalnej budowli tymczasowej w „salonie Warszawy” (jak zwykła nazywać Krakowskie Przedmieście prasa) wywołało histerię u dziennikarza największej stołecznej gazety (na szczęście jego głos zrównoważono opinią broniącą – choć bez przekonania – instalacji). Jednak nie krytykuje on jakości architektury czy ideowej koncepcji istnienia pawilonu. Płacz i zgrzytanie zębów spowodował sam fakt pojawienia się w „salonie” współczesnego obiektu! Według dziennikarza Krakowskie Przedmieście powinno najwyraźniej pozostać zabytkową oazą z granitowym trotuarem, zabudowanym pałacami skansenem, po którym w niedzielę spaceruje się w odświętnym stroju i którego eleganckiego nastroju nic nie zaburza. Bo model życia (i miasta) rodem z XIX wieku, godny Stanisława Wokulskiego to według niektórych wciąż „jedyny słuszny” ideał, który musimy po wojennych i komunistycznych zniszczeniach odbudować.
To wydarzenie to jeden z wielu przykładów na to, jak bardzo nie wiemy (i my, mieszkańcy, i władze), w jakim kierunku powinna się rozwijać Warszawa, czy ma być tętniącym życiem nowoczesnym miastem, czy żyjącą przeszłością oazą, chwalącą się wciąż tylko odbudową Starego Miasta. Absurdalna krytyka pawilonu Eliassona jest o tyle smutna, że dokonał jej dziennikarz warszawskiej gazety, który nie powinien promować wstecznego, zacofanego myślenia o tym, że Warszawie potrzebny jest na wpół martwy, za to „elegancki” trakt spacerowy. Owszem, prawie każda europejska stolica miała takowy w XIX wieku, ale co najmniej pół wieku temu zamieniła go na wielkomiejską, pełną życia ulicę (podobnie zresztą jak inne polskie miasta, Kraków, Wrocław czy Poznań).
Pseudozabytki i pałacobiurowce
Tę mieszkankę niechęci do łączenia „starego z nowym”, kompleks braku wartościowych zabytków, a zarazem chęć dorównania światowym metropoliom pod względem ilości i wysokości wieżowców widać doskonale w opisywanych ostatnio planach inwestycyjnych, dotyczących zabudowy wolnych działek w centrum. Na Miodowej przy Placu Zamkowym, na pustej działce, pełniącej do tej pory funkcję parkingu, ma powstać nowy gmach (działkę odzyskali spadkobiercy przedwojennych właścicieli, a więc to prywatna inwestycja). Wizja budowli powstała w niemieckim biurze RKW Rhode Kellermann Wawrowsky, które do tej pory w Polsce zaprojektowało m.in. stadion na Euro 2012 PGE Arena w Gdańsku i kilka biurowców. O ile sama idea zabudowy pustej działki w tej lokalizacji jest doskonała, o tyle wizualizacja, którą zaprezentował inwestor, zatrważa. Trzykondygnacyjny budynek ma być pomieszaniem XIX-wiecznej stylistyki z wymogami współczesności – pałacokamienicą ze sztucznie wykreowanym historyzującym detalem oraz nadmiernie podniesionym dachem (jego kształt jest wynikiem potrzeby ulokowania tam jeszcze jednej kondygnacji i zapewne wszelkich urządzeń zaplecza technicznego, jakich wymaga współczesny biurowiec). Ta przedziwna hybryda, która nie jest ani nowoczesnym obiektem, ani nawet pseudozabytkiem – to najgorsze, co może powstać w tej niezwykle atrakcyjnej lokalizacji.
Bo nawet najsurowsze wymogi konserwatorskie nie zamykają drogi do stworzenia ciekawej architektonicznie realizacji. Kilka miesięcy temu na jednej z konferencji poświęconych projektowaniu w zabytkowym otoczeniu prof. Stefan Kuryłowicz wspominał swoje doświadczenia z konserwatorem zabytków w Gdańsku sprzed kilku lat. Pracownia Kuryłowicza, projektując apartamentowiec na Targu Rybnym w samym sercu Gdańska, otrzymała niezwykle szczegółowe i rygorystyczne wytyczne konserwatorskie – narzucono nie tylko wielkość budynku czy kształt dachu, lecz także możliwe do zastosowania materiały i kolory. Mimo to stworzono budowlę, która w żaden sposób nie ukrywa swojego współczesnego rodowodu – powstała świetna architektura, idealnie stapiająca się z zabytkowym sąsiedztwem i szanująca jego charakter, a zarazem na wskroś nowoczesna.
Pracownia RKW Rhode Kellermann Wawrowsky stworzyła ostatnio jeszcze jeden projekt „nowego zabytku” dla Warszawy, czyli propozycję odbudowy Pałacu Karasia na rogu ul. Kopernika i Oboźnej (dziś też jest tu parking). Co ciekawe, XVIII-wieczna budowla projektu Jakuba Fontany nie była ofiarą II wojny światowej, pałac rozebrano w 1912 roku pod budowę nowego obiektu (plany pokrzyżował wybuch I wojny). Jeśli porównać archiwalne zdjęcia pokazujące Pałac i współczesne wizualizacje prezentowane przez architektów, to widać, że najprawdopodobniej nowa budowla będzie tylko powtarzała podziały fasady, za którą ukryta zostanie współczesna bryła (zmieniony ma być np. układ i wielkość okien). Widowiskowy przykład takiej kurtynowej fasady, przypominającej raczej makietę ze styropianu, a nie architekturę, możemy od kilkunastu lat oglądać na Placu Teatralnym. „Odbudowany” tu Pałac Jabłonowskich jest współczesnym pudełkiem, do którego dostawiono historyzującą fasadę tak nieumiejętnie, że nawet bieg stropów wewnątrz budynku nie pokrył się z linią okien. Ponadto budynek zajęły banki, które nie wprowadziły żadnej dynamiki w tę okolicę miasta – plac pozostał tak samo martwy, jak był przed odbudową Pałacu.
Wiele kontrowersji wzbudził w 2005 roku konkurs ogłoszony przez Narodowy Instytut Fryderyka Chopina na gmach Centrum Chopinowskiego na Tamce. Sprzeciw architektów wywołał zapis, aby w ramach nowej budowli „odbudować” też rozebraną kilka lat wcześniej kamienicę Anasińskiego. XIX-wieczna budowla nie miała wartości artystycznej, była najstarszą zachowaną w okolicy kamienicą, ale jej forma była bardzo przeciętna. Prof. Andrzej Kiciński, a za nim kilku innych architektów, zbojkotował konkurs, sprzeciwiając się – jakże słusznie – narzuconej konieczności stworzenia pseudozabytku, pastiszu starej zabudowy. Bolesław Stelmach, który wygrał konkurs, na szczęście podszedł do tego warunku dość twórczo, na elewacjach nowego gmachu odtwarzając „powidok” kamienicy, jakby spopielone ściany, wykonane z betonowych prefabrykatów, a nie kreując pseudostarą elewację.