Wenecja II: wystawa jako opowieść o kraju

Na poszczególne pawilony narodowe – stałą i chyba nieusuwalną część Biennale Sztuki w Wenecji (i tak bardzo naznaczającą charakter tej imprezy) - można spojrzeć jako na przykłady strategii wystawienniczych, czy też szerzej - myślenia o […]


Na poszczególne pawilony narodowe – stałą i chyba nieusuwalną część Biennale Sztuki w Wenecji (i tak bardzo naznaczającą charakter tej imprezy) – można spojrzeć jako na przykłady strategii wystawienniczych, czy też szerzej – myślenia o autoprezentacji, tego, w jaki sposób poprzez sztukę prezentuje się lub opowiada o swoim kraju. Owszem, samo zawężenie formuły do „narodowej prezentacji” wydaje się dziś, w dobie uniwersalizacji i globalizacji sztuki, dość anachroniczne i często samo Biennale jest uznawane za przeżytek. Jednak być może ta formuła sprawia, że wenecka impreza jest tak różnorodna.

Niektórzy odchodzą od kryterium narodowości. W 2009 roku cały niemiecki pawilon zajął Brytyjczyk Liam Gillick. Przed dwoma laty Polskę reprezentowała Izraelka Yael Bartana, w tym roku w pawilonie gruzińskim znalazł się m.in. ciekawy Japończyk Ei Arakawa (a kuratorem jest Polka Joanna Warsza), zaś w wśród artystów pokazanych przez Rumunów Karolina Breguła. To jednak nadal wyjątki od reguły.

Jednak tegoroczny pawilon brytyjski może zaskakiwać. Jeremy Deller opowiada o „English Magic”. Są tu rozmaite oblicza dzisiejszego Zjednoczonego Królestwa: społeczne wyobrażenia, mity, folklor, kultura i polityczna historia. Artysta splótł ze sobą to, co wysokie z niskim, popularne i znane z nieobecnym, pomijanym lub niedostrzeganym. Jak można przeczytać w tekście towarzyszącym wystawie: „interpretuje poszczególne wydarzenia lub chwile z przeszłości, teraźniejszości i wyimaginowane przyszłości”. Wszystko to składa się na „niemalże psychodeliczny pawilon”.

Jeremy Deller, English Magic (pawilon brytyjski), 2013, fot. Piotr Kosiewski
Jeremy Deller, English Magic (pawilon brytyjski), 2013, fot. Piotr Kosiewski

Dellerowska opowieść o brytyjskości fascynuje, ale też budzi zakłopotanie, a nawet lęk. Poszczególne jej składniki wydają się być wybrane dość arbitralnie. Wchodzących wita namalowany na ścianie błotniak zbożowy (Circus cyaneus), wspaniały drapieżny, rzadki ptak atakujący… Range Rovera. 27 października 2007 roku zaobserwowano zastrzelenie pary samic tego ptaka nad posiadłością Sandringham, rezydencją królewską położoną w hrabstwie Norfolk. Okazało się, że jedynymi polującymi w tym dniu byli książę Harry oraz jego przyjaciel. Sprawę zatuszowano. A tuż obok, na ścianie kolejnego pomieszczenia starszy, brodaty, staroświecko odziany mężczyzna w gniewie unosi, niczym jakiś King Kong, luksusowy, gigantyczny jacht. Owym mężczyzną jest Wiliam Morris, kluczowa postać wiktoriańskiej Anglii, jeden z odnowicieli rzemiosła i zadeklarowany socjalista. Zaś jacht unoszony przez niego w gniewie to Luna, gigantyczna 115 metrów jednostka należąca do Romana Abramowicza, która przed dwoma laty, właśnie podczas Biennale, zasłoniła część panoramy miasta. Był to przykład niebywałej arogancji oligarchy, jednego z tych, którym to Wielka Brytania – mimo ich wątpliwej reputacji – tak chętnie udziela gościny. Utopijny artysta, który pisał w manifeście Sztuka i socjalizm ogłoszonym 1884 roku – jeżeli chcemy mieć sztukę powszechną, „czy w ogóle jakąkolwiek Sztukę, musimy raz na zawsze skończyć ze zbytkiem” i człowiek, który zdobył gigantyczne pieniądze na upadku socjalistycznej utopii przeniesionej w świat realny, czyli ZSRR, i teraz wykorzystuje nawet wielką imprezę artystyczną dla podbudowywania swego prestiżu. Sztuka ma  udzielać alibi wielkim pieniądzom.

W pawilonie przywołano postać Davida Bowiego, który 29 stycznia 1972 roku, jako przybyły z kosmosu Ziggy Stardust, wyruszył w wielkie tournée po kraju i tragiczne wydarzenia 30 stycznia tego samego roku, nazywane później „krwawą niedzielą”, kiedy to w położonym w Irlandii Północnej mieście Londonderry żołnierze brytyjscy otworzyli ogień do pokojowego marszu (zginęło wtedy 13 uczestników, 14. zmarł później w wyniku odniesionych ran). Deller przypomina też samobójczą śmierć dra Davida Kellly’ego, związaną z kontrowersyjną interwencją w Iraku (Kelly był głównym źródłem informacji o irackiej broni biologicznej dla rządu brytyjskiego) i prehistoryczne pozostałości odnajdowane na Wyspach Brytyjskich. Nie zabrakło nawet herbaty z mlekiem, której można się napić w pawilonie.

Jeremy Deller, English Magic (pawilon brytyjski), 2013, fot. Piotr Kosiewski
Jeremy Deller, English Magic (pawilon brytyjski), 2013, fot. Piotr Kosiewski

Pawilon brytyjski intryguje tymi bezpośrednimi odwołaniami do pytań o własny kraj i rozmaite mitologie z nim związane. Nie jest to dzisiaj częste, chociaż – jakże w inny sposób – przed dwoma laty Yael Bartana przypatrywała się w polskim pawilonie naszej (i żydowskiej) mitologii. Ową odrębność podkreśla bezpośrednie sąsiedztwo dwóch innych pawilonów krajów o „trudniej przeszłości”. W tym roku Francja i Niemcy zamieniły się siedzibami. Co więcej, w niemieckim znaleźli się Chińczyk Ai Weiwei, Santu Mofokeng z RPA, Dayanita Singh z Indii oraz urodzony w Wiesbaden, francuski filmowiec Romuald Karmakar. Każdy z nich odnosi się przede wszystkim do doświadczeń własnego kraju (Karmakar nicował niemieckie problemy). Można odnieść wrażenie, że starano się podkreślić niehegemoniczność dzisiejszych Niemiec, pokazać otwartość, ale też trochę „ukryć” siebie. Niestety, całość prezentuje się jak mocno przypadkowa układanka.

Tony Judt w Pensjonacie pamięci przestrzegał: „Tożsamość to niebezpieczne słowo. W dzisiejszych czasach trudno o jego zastosowanie”. Pamiętając o tej przestrodze, i o wszystkich politycznych i intelektualnych manipulacjach związanych z rozmaitymi politykami tożsamości, warto spojrzeć dzieło Dellera jako na zaprojektowaną opowieść o brytyjskości. Ironiczną, chwilami zjadliwą, ale też intelektualnie przenikliwą. Pokazuje on Zjednoczone Królestwo jako nieustający paradoks, w którym otwartości, zgodzie na eksperyment, inności (jak pamiętne wcielenie Bowiego) towarzyszy kunktatorstwo, polityczne wyrachowanie, arogancja władzy (książę Harry) czy nawet zbrodnicze czyny. To wszystko składa się na brytyjską tożsamość, a może raczej brytyjskie tożsamości.

Najlepszym podsumowaniem opowieści Dellera jest pokazywany w jednej z sal film Ooh-oo-hoo ah-ha ha yeah. Artysta sceny z jakiejś wojskowej parady zastawił z ujęciami dzieci radośnie bawiącymi się na gigantycznej, nadmuchanej wersji Stonehenge, jednej z ikon Anglii. Oficjalne rytuały miesza z zabawą. Wszystko to odbywa się do muzyki wykonywanej przez wieloetniczną Melodians Steel Orchestra z południowego Londynu (nagrania dokonano w słynnym Studio 2 Abbey Road). To dzisiejsze Zjednoczone Królestwo w pigułce. Odwołujące się wprost do własnej przeszłości. Deller jednak proponuje jakże inną opowieść, niż to, co można było zobaczyć podczas pamiętnego otwarcia Olimpiady w 2012 roku w Londynie. Przegotowany z tej okazji przez Danny’ego Boyle’a spektakl Isles of Wonder, chociaż nie pomijając trudnych kwestii, kreślił wizję wielkiego, dumnego ze swej przeszłości państwa.

Polityka wciąż pozostaje jednym z kontekstów powstającej sztuki. Ta zaś bywa przez państwa wykorzystana. Tylko, jak zwróciła uwagę Charlotte Higgins pisząc o tegorocznym biennale na łamach „The Guardian”, sztuka może posłużyć do opowiadania o kultowej tożsamości. Jednak „artyści są niepewnymi nośnikami politycznie uświęconych scenariuszy i jak w przypadku pawilonu brytyjskiego Dellera, ich prezentacje mogą odbiegać daleko od ‘oficjalnej’ narracji”. To ryzyko może się jednak opłacać. Bywa bowiem bardziej wiarygodne. Czasami.

***

Jeremy Deller, English Magic, 55 Biennale Sztuki w Wenecji, pawilon brytyjski, 01.06-24.11.2013, kurator: Emma Gifford-Mead

 

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa