WENCEL: Francuski bestiariusz prezydencki

Francuska polityka pozostaje rozdrobniona, a Le Pen jest na razie postacią najskuteczniej konsolidującą poparcie


Zbliżające się wybory prezydenckie we Francji z pewnością będą pierwszymi takimi w całej historii V Republiki. Po raz pierwszy walka o Pałac Elizejski może rozegrać się całkowicie poza obowiązującymi partyjnymi podziałami, pomiędzy kandydatami spoza bieżącego porządku politycznego. Bez względu na wynik najważniejszą postacią tych wyborów pozostaje Marine Le Pen, kontrowersyjna liderka antyimigranckiego Frontu Narodowego. Przeciwko niej opowiada się właściwie cały establishment polityczny, od prawa do lewa. Paradoksalnie pozostaje on podzielony jak nigdy dotąd. Największe szanse na zmierzenie się w drugiej turze z prowadzącą w sondażach Le Pen mają kandydat prawicy i były premier François Fillon, były minister gospodarki, przemysłu i cyfryzacji startujący niezależnie i przy wsparciu samodzielnie sformowanego komitetu Emmanuel Macron, kandydat Partii Socjalistycznej Benoît Hamon oraz skrajny lewicowiec i antyestablishmentowiec Jean-Luc Mélenchon.

Artykuł pochodzi z najnowszego numeru Res Publiki, którego premiera odbędzie się już w przyszłym tygodniu.

Od 27 kwietnia do nabycia w naszej księgarni

Hamon: lewicowiec nowego typu

Kandydata Partii Socjalistycznej wyłoniły burzliwe prawybory. Stały się one koniecznością, gdy urzędujący prezydent François Hollande po wyjątkowo nieudanej politycznie i wizerunkowo prezydenturze zdecydował, że nie będzie ubiegał się o reelekcję. Ten nieoczekiwany ruch – urzędujący prezydent zwyczajowo uzyskuje poparcie swojej partii w staraniach o drugą kadencję – dowodził nie tylko tego, że Hollande utracił właściwie cały kapitał polityczny z początku prezydentury, ale ukazał też skrajne rozczarowanie opinii publicznej rządzącym establishmentem. Najlepiej oddawały to sondaże: kojarzony ze skandalami i wewnątrzkrajowymi kryzysami polityk kończy kadencję z rekordowo niskim, zaledwie 4-procentowym poparciem.

Dość nieoczekiwanie Hollande’a zastąpił 49-letni były minister edukacji reprezentujący „młode”, progresywne skrzydło partii, pokonując swojego byłego przełożonego i byłego premiera, Manuela Vallsa. Valls uznawany był za polityka konsensusu, osobę, która utrzymałaby umiarkowaną linię Partii Socjalistycznej. Ze względu na jego partyjną przeszłość trudno byłoby go jednak uznać za poważnego konkurenta dla płomiennych antysystemowców w rodzaju Le Pen i Macrona. Hamon to bez wątpienia kandydat, który ma szansę przesunąć Partię Socjalistyczną na lewo, i to przy pomocy propozycji gromadzących być może najbardziej „atrakcyjne” dziś dla wielkomiejskiej, wykształconej lewicy pomysły – jak wprowadzenie dochodu gwarantowanego, legalizacja marihuany czy opodatkowanie robotyzacji miejsc pracy. Daleko mu do tradycji francuskiej twardej tożsamościowo lewicy, ale daleko również do konwencjonalności ugodowej, „salonowej” socjaldemokracji. Nie jest tak otwarcie antyestablishmentowym kandydatem jak wprost antyunijny Jean-Luc Mélenchon i trudno nazwać go też partyjnym outsiderem – przez lata był europosłem, a do niedawna ministrem w rządzie Manuela Vallsa. Choć sam Hamon twierdzi, że inspiruje go Bernie Sanders, to jednak trudno go nazwać francuskim Jeremym Corbynem. To lewicowiec nowego typu, nieprzywiązany w takim stopniu do modelu silnego, opartego na redystrybucji państwa i kłanianiu się klasie pracowniczej, gotowy szukać raczej nowych rozwiązań, retorycznie bliższych ideom i potrzebom współczesnego, sprekaryzowanego i wielokulturowego francuskiego mieszczaństwa.

Hamon może wpaść w dość specyficzną i śmiercionośną nie tylko dla niego, ale też dla całej francuskiej centrolewicy pułapkę. Jest po prostu zbyt lewicowy dla centrystów i zbyt mało antyestablishmentowy, żeby zmobilizować swoich wyborców i „podkraść” elektorat Mélenchona (najbardziej lewicowego kandydata, niemłodego już i bardzo doświadczonego komunisty), Macrona czy nawet Le Pen (podobnie jak Donald Trump kandydatka Frontu Narodowego z powodzeniem przyciąga niekoniecznie prawicowych wyborców, zawiedzionych globalizacją i neoliberalizmem). Kandydatura Hamona wydaje się zwiększać szanse przede wszystkim Macrona, który coraz skuteczniej rozgrywa antysystemowe nastroje. Potwierdzają to zresztą ostatnie przedwyborcze sondaże, w których poparcie dla Hamona nie przekracza dziesięciu punktów procentowych. To kandydat o tyle ciekawy, co kompletnie nieprzystający do obecnych nastrojów politycznych.

Macron: postpolityk w epoce końca postpolityki

Macron pozostaje w tych wyborach wielką niewiadomą – a jego sukces politologiczną i socjologiczną zagadką. To kandydat równie bezpieczny, co niemal przezroczysty. Swoją świetnie prowadzoną kampanię rozgrywa na emocjach skierowanych przeciwko elitom politycznym choć jego postulaty polityczne są wybitnie establishmentowe – jest globalistą i wolnorynkowcem, w dodatku artykułującym silne przywiązanie do Unii Europejskiej i kulturowego liberalizmu. To postpolityk w epoce końca postpolityki – co ciekawe, niezwykle sprawnie się w niej odnajdujący. Pomimo młodego wieku (nie ma nawet 40 lat) i względnie niewielkiego doświadczenia, to Macron wydaje się dzisiaj osobą, która powalczy z Marine Le Pen o Pałac Elizejski. Jest również być może jedynym z nieprawicowych kandydatów, który może dokonać ponadpartyjnej mobilizacji elektoratu w stopniu, który zapewni mu komfortowe zwycięstwo. Zarówno Jean-Luc Mélenchon, jak i Benoît Hamon cieszą się nawet kilkunastoprocentowym poparciem, ale trudno będzie im odrobić straty, szczególnie biorąc pod uwagę, że obaj reprezentują dość skrajne, jak na standardy europejskiej polityki, lewe skrzydło.

Gdyby zgromadzić całą centrolewicę pod szyldem jednego kandydata, miałaby ona szansę, przy odrobinie szczęścia, nawet na zwycięstwo w pierwszej rundzie. Nie unieważnia to wielkiej popularności idei prawicowo-populistycznych, ale każe zauważyć, że wciąż nie są one wystarczająco silne, żeby przeważyć polityczną siłę francuskiej centrolewicy. Macron chce być kandydatem, który – po katastrofalnej prezydenturze Hollande’a –zapobiegnie rozbiciu tego potencjału i powstrzymać zwycięski marsz Le Pen.

Fillon: konserwatysta ze szklanym sufitem

Pokrzyżować mu szyki może już tylko Francois Fillon – kandydat bardzo konserwatywny i wolnorynkowy, mobilizujący raczej starszych wyborców. Wydaje się jednak, że w wyniku targających jego kandydaturą afer nad słupkiem jego poparcia powstał szklany sufit, który ciężko będzie mu przebić. Zarzuty o fikcyjne zatrudnianie żony nie skończyły się wyłącznie kilkoma sensacyjnymi nagłówkami – zajęła się nimi prokuratura. Sam Fillon rozważał ponoć nawet rezygnację z kandydowania. Przedstawiciel konserwatystów wciąż cieszy się jednak blisko 20-procentowym poparciem. Choć traci coraz więcej do Le Pen i Macrona, to jego wyborcy mogą zadecydować o ostatecznym wyniku wyborów. Wielu z nich sympatyzuje z nacjonalistycznymi poglądami liderki Frontu Narodowego, a afery wokół Fillona – przez niektóre media i polityków nazywane polityczną nagonką – są w stanie wzmóc również mocne nastroje antysystemowe, które potencjalnie mogą przyczynić się do głosowania w drugiej turze na Le Pen.

Sam Fillon jest nie tylko najbardziej konserwatywnie „anglosaskim” kandydatem startującym w kwietniowych wyborach, ale być może jednym z najbardziej „anglosaskich” polityków w całej współczesnej historii francuskiej polityki. Jego program opiera się na filozofii, którą można by zawrzeć w jednym haśle: deregulacja na każdym poziomie działania państwa. Fillon, twardy thatcherysta, opowiada się za rozbrojeniem państwowego arsenału socjalnego i odchudzeniem administracji. Zapowiada zniesienie 35-godzinnego tygodnia pracy i masowe zwolnienia funkcjonariuszy publicznych. Jako obyczajowy konserwatysta i dziecko z dużej, katolickiej rodziny chciałby powrotu świata tradycyjnych wartości. Co więcej, opowiada się za bardziej „racjonalnym” kursem dla Francji i NATO w polityce zagranicznej. Miałoby to jego zdaniem oznaczać zniesienie sankcji wobec Rosji i silne wsparcie dla reżimu Al-Asada w Syrii.

Mélenchon: ostatnia nadzieja skrajnej lewicy

Do miłośników Sojuszu Północnoatlantyckiego nie można zaliczyć również Jeana-Luca Mélenchona, zdecydowanie najbardziej lewicowego wśród wszystkich startujących w wyborach kandydatów. Mélenchon (podobnie jak Macron były członek Socjalistów) jest co prawda zbyt młody (1951 rocznik), żeby mieć w swojej biografii kartę udziału w protestach z 1968 r., ale światopoglądowo jest być może jedynym liczącym się dziś we Francji politykiem kontynuującym kontrkulturową tradycję „pokolenia 68”. Jest zwolennikiem bezzwłocznego wycofania Francji ze wszystkich wojen i opuszczenia przez nią NATO. Równie krytyczny pozostaje względem Unii Europejskiej, w której strukturach na co dzień prowadzi swoją działalność (od 2009 r. jest europosłem w Parlamencie Europejskim). Jest ona jego zdaniem realizacją „agendy neoliberalizmu” i służy „tłumieniu głosu zwykłych ludzi”.

Mélenchon w trwającej właśnie kampanii zdecydowanie wyciszył jednak swój antyunijny i antynatowski komunikat – z pewnością ze względu na mocne prounijne poglądy współczesnego lewicowego elektoratu we Francji – i skupił się na kwestiach ekonomicznych i ekologicznych. Zapowiedział uwolnienie Francji „z rąk oligarchów”, sprawiedliwszy podział efektów pracy i konieczność skończenia z systemem politycznej arystokracji. Dzięki temu w sondażach nie tylko zrównał się z Hamonem, ale zaczął go coraz wyraźniej pokonywać. Na kilka dni przed wyborami wydaje się mieć szansę nawet na pokonanie Fillona. Wszystko dzięki charyzmatycznym występom w telewizyjnych debatach i nietuzinkowej kampanii, w której używał między innymi hologramów. Ile z entuzjazmu jego zwolenników zostanie w niedzielę? Trudno powiedzieć – zwłaszcza, że Mélenchon cieszył się już podobną popularnością w 2012 roku. W rezultacie skończył z zaledwie jedenstoma procentami poparcia.

Le Pen – farsa powraca jako tragedia

Perspektywa udziału tak skrajnego polityka, jak Marine Le Pen w drugiej turze wyborów prezydenckich jednego z największych i najsilniejszych politycznie państw w Europie nie powinna zaskakiwać – nie tylko ze względu na fakt zdobywania przez europejskich populistów coraz większego społecznego poparcia. Tak naprawdę Francja już przez to przeszła i to całkiem niedawno, bo w 2002 r. Wtedy, ku ogromnemu powszechnemu zaskoczeniu, udało się wejść do drugiej tury wyborów prezydenckich ojcu obecnej kandydatki Frontu Narodowego, Jeanowi-Marie Le Pen. W uzupełniającej rundzie został on dosłownie rozgromiony przez konserwatywnego gaullistę, Jacques’a Chiraca. Za dotychczasowym prezydentem murem stanęła zarówno prawica, jak i lewica. W efekcie uzyskał on ponad 82 proc. poparcia. Le Pen zadowolił się jedynie niespełna 18 proc., co było minimalną poprawą względem wyniku z pierwszej tury.

Nie tylko sam fakt rozgrywającej się ponad politycznymi podziałami mobilizacji przeciwko skrajnemu populiście był więc tu szczególny, ale również fakt, że skrajne idee nie zdołały zagospodarować właściwie żadnych społecznych emocji, nawet kiedy niespodziewanie opisywano je w czołówkach wszystkich mediów. Kierowała się nimi w zasadzie ta sama marginalna grupa wyborców, która była do nich przekonana już przed pierwszą turą.

Taki scenariusz nie powtórzy się raczej w 2017 r. Jeśli spojrzymy na wybory z 2002 r. i zestawimy je z obecną sytuacją polityczną, możemy z łatwością zobaczyć, jak bardzo zmienił się krajobraz francuskiej polityki, a zespół czynników, które uniemożliwiały sukces Jeana-Marie Le Pena, w przypadku szans jego córki nie będzie nawet w porównywalny sposób istotny.

Po pierwsze, sam Le Pen nawet te 15 lat temu był człowiekiem z innej epoki. Urodzony w 1928 r., przewodził Frontowi Narodowemu od lat 70. i skutecznie pozostawał na marginesie życia politycznego. Na pewno największy wpływ miały na to jego poglądy – zdecydowanie bardziej skrajne (czy może raczej bardziej bezczelnie artykułowane i niezdarnie przekazywane) niż poglądy współczesnych zachodnich populistów. Le Pen wielokrotnie udzielał wypowiedzi jawnie rasistowskich i antysemickich, z których najgłośniejszą jest być może określenie Holokaustu „detalem historii”, za co stanął przed sądem – nie był to zresztą jego pierwszy i ostatni konflikt z prawem. To polityk „starego” kontynentalnego nacjonalizmu, wyczulonego na punkcie kwestii etnicznych i konserwatywnego obyczajowo. W równym stopniu niedookreślony względem swojej politycznej tożsamości (Front Narodowy przeszedł długą drogę od neoliberalizmu do protekcjonizmu, nie potrafił też do końca pogodzić swojego rasizmu i konserwatyzmu z republikanizmem), co zagubiony w świecie nowych mediów i poprawności politycznej. Kiedy ustępował z pozycji lidera partii w 2011 r., trudno było go nazwać już nawet dinozaurem.

Po drugie, przejąwszy władzę po ojcu, Marine Le Pen konsekwentnie zaczęła unikać właściwie wszystkich popełnionych przez niego błędów, a nawet – po serii medialnych sporów – wyrzuciła go z partii. Dzięki temu w zaledwie kilka lat uczyniła z Frontu Narodowego znaczącą siłę polityczną. Dzięki dwuturowemu francuskiemu systemowi wyborczemu – zaprojektowanemu w celu utrudnienia skrajnym ugrupowaniom sukcesów wyborczych – dotychczas była to siła pozbawiona instytucjonalnej reprezentacji. Le Pen całkowicie porzuciła jawnie artykułowany rasizm i odcięła się od konserwatyzmu obyczajowego. Jej Front Narodowy popiera utrzymanie obowiązujących praw aborcyjnych i obiecuje dalszą obronę świeckiego państwa, opowiadając się m.in. za zakazem afiszowania jakiejkolwiek symboliki religijnej w przestrzeni publicznej. Sama Le Pen zapowiedziała wprawdzie likwidację prawa umożliwiającego zawieranie małżeństw homoseksualnych (choć nie związków partnerskich), ale w kampanii wytrwale walczyła o homoseksualnych wyborców, zwracając uwagę na zagrożenie, jakie jej zdaniem niesie im „radykalny Islam”.

Jej polityczna filozofia opiera się na trzech filarach: na mocnej obronie świeckiego republikanizmu, na sympatyzującym z prosocjalnymi nastrojami protekcjonizmie (ale nie bez ukłonów dla klasy średniej i drobnych przedsiębiorców) i na radykalnym, tożsamościowym nacjonalizmie w polityce zagranicznej. Ten ostatni zawiera się w postulacie ograniczenia imigracji i w kontrowersyjnej propozycji wyprowadzenia Francji z Unii Europejskiej i NATO. Te ostatnie cele wydają się dla Le Pen szczególnie istotne. Kandydatka zapowiedziała bowiem, że w przypadku ewentualnej klęski referendum w sprawie „Frexitu”, zrezygnuje z prezydentury.

Po trzecie, dzięki kryzysowi establishmentowej polityki i coraz większych podziałach we francuskim społeczeństwie Le Pen ma w zasadzie gwarancję nie tylko uczestnictwa w drugiej turze, ale też uzyskania w niej nieporównywalnie lepszego wyniku niż jej ojciec w 2002 r. Jean-Marie Le Pen mógł zmierzyć się z Jacques’em Chirakiem dzięki ogromnemu rozdrobnieniu poparcia w pierwszej turze i minimalnemu pokonaniu kandydata Partii Socjalistycznej. Francuska polityka pozostaje rozdrobniona, ale, w przeciwieństwie do sytuacji sprzed 15 lat, to Le Pen jest na razie czynnikiem najskuteczniej konsolidującym poparcie. Dzięki podkreślaniu przywiązania do republikańskich idei ma ona szansę przekonać do siebie w wyborczej dogrywce wyborców centrowych i konserwatywnych, a dzięki antyestablishmentowemu językowi i lewicującym postulatom – może przyciągnąć do siebie nieoczekiwanie dużą część wyborców lewicy.

I choć sondaże pokazują, że w niemal każdej konfiguracji Le Pen trudno będzie wygrać te wybory – a wynik niedawnych wyborów w Holandii pokazuje, że poparcie skrajnej prawicy w Europie może być przeszacowane – to nie ma co liczyć na powszechną, antypopulistyczną mobilizację na skalę tej z 2002 r. Szczególnie po szokującym rozstrzygnięciu wyborów w Stanach Zjednoczonych, które każą dodatkowo powątpiewać we wszelkie racjonalne sposoby przewidywania nastrojów społecznych. Cały ten chaos pozostaje najlepszym wyrazem targających Europą paradoksów i sprzeczności, i chyba też zadecyduje, jak będzie wyglądało ich ostateczne polityczne przepracowanie. Gdyby Francja znalazła się na wylocie z Unii Europejskiej i NATO, lub choćby podjęła taką próbę, to globalna wspólnota liberalnej demokracji mogłaby tego nie wytrzymać.

Jakub Wencel dziennikarz i publicysta, pisał m. in. na łamach „Res Publiki Nowej”, „Dziennika Opinii Krytyki Politycznej”, „Ha!art-u”, „Wakatu” oraz „Dwutygodnika”. Studiował w Instytucie Filozofii UW. Współtwórca cyklu seminariów „Powiększenie krytyczne” w Nowym Wspaniałym Świecie poświęconych twórczości Michelangela Antonioniego, współautor książek Spojrzenie Antonioniego i Holland. Przewodnik Krytyki Politycznej

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa