Warszawskie wybory miss
Rozpoczęliśmy w Warszawie sezon konkursów i plebiscytów dla animatorów, najlepszych inicjatyw społecznych i miejsc, które te inicjatywy pobudzają, inspirują i skupiają. Stołeczne NGO-sy szykują więc ładne sukienki i pudrują noski, bo w noworocznych wyborach pozarządowej […]
Rozpoczęliśmy w Warszawie sezon konkursów i plebiscytów dla animatorów, najlepszych inicjatyw społecznych i miejsc, które te inicjatywy pobudzają, inspirują i skupiają. Stołeczne NGO-sy szykują więc ładne sukienki i pudrują noski, bo w noworocznych wyborach pozarządowej miss Warszawy konkurencja jest spora i nie ma w niej miejsca dla szarych myszek. Nie lubię konkursów, ale – pomijając osobiste uprzedzenia – forma konkursu na pewno jest bardzo ożywcza, dostarcza motywacji do działania, a w razie wygranej stanowi miły, ważny i prestiżowy akcent w historii każdego społecznika. Nie sprzyja ona jednak integracji warszawskiego środowiska, lecz je dzieli, powodując, że w kolejnym roku znów będziemy mieli kilka lokalnych gwiazd i wiele małych inicjatyw, które będą czasem mogły zadowolić się odbitym od nich blaskiem.
Oczywiście, że fajnie jest dostać dyplom, znaczek, pochwałę od jakiejś ważnej i tajemniczej kapituły konkursu oraz zrobić sobie zdjęcie z panią prezydent, które potem zawiśnie na ścianie naszej siedziby. Cenniejszą korzyścią z konkursów jest jednak pewien rezultat poboczny w postaci bazy inicjatyw i animatorów, która powstaje w trakcie selekcji zwycięzcy. W większości warszawskich konkursów o jego wyłonieniu decydują sami mieszkańcy, stąd czytając nawet listę nominowanych, muszą zapoznać się z kandydatami. Myślę, że to jest niewymierny profit płynący z organizowanych plebiscytów dla zwykłego mieszkańca. Nie w tym rzecz jednak, aby rozważać dalej plusy i minusy konkursów. Skoncentrować się chcę na kryteriach stosowanych w tak ważnej, lecz niejednoznacznej dziedzinie, jaką jest inicjatywa społeczna.
Dwa konkursy, o których w styczniu było najgłośniej, które wciąż trwają i są dosyć sprawnie promowane, to organizowane przez Urząd Miasta NAJLEPSZA INICJATYWA POZARZĄDOWA 2010 w kilku różnych kategoriach oraz – przez portal organizacji pozarządowych ngo.pl – STOŁECZNO-SPOŁECZNE, gdzie, jak zachęcają jego autorzy, można zgłosić i wybrać miejsca, w których z mieszkańców stolicy zmieniamy się w warszawiaków – aktywną stołeczną społeczność (wykrzyknik). O szczegółach obydwu konkursów można przeczytać na stronach internetowych. Nie mam zastrzeżeń do formy zgłaszania kandydatów i ich ocenienia, bo robią to na kilku etapach sami mieszkańcy, o wygranej nie decyduje żadna komisja.
Natomiast dużą trudność widzę w braku sprecyzowania, jaką inicjatywę bądź miejsce można nagrodzić i za co. Miasto nagradza organizacje i ich inicjatywy, ngo.pl szuka aktywnych miejsc. W lokalnej działalności, która jest wartościowa i której głównym celem jest realizowanie potrzeb mieszkańców, a nie potrzeb jej organizatorów, ważne są takie aspekty jak: zaangażowanie mieszkańców, realizowanie wspólnie z nimi różnych inicjatyw, trwałość działań, zmiana społeczna, którą one za sobą pociągają. Innych inicjatyw nie zaprosiłabym do konkursu, bo skoro czekają nagrody, podium i ordery, to niech dostaną je ludzie, którym zależy przede wszystkim na innych ludziach.
Na stadion czy do kawiarni?
Konkurs STOŁECZNO-SPOŁECZNE zachęca nas do zgłoszenia swojego miejsca. Jak czytamy na stronie: „Znacie ciekawe miejsce (nie tylko lokale, ale również otwarte przestrzenie), które buduje warszawską społeczność? Inspiruje, aktywizuje, zbliża? Dostarcza wiedzy, rozrywki, pozwala wymienić myśli? Miejsce, bez którego nie wyobrażacie sobie Warszawy?” Mam lekki mętlik w głowie, bo kryteria są bardzo zróżnicowane. Nie jako szyderca, lecz jako badacz i społecznik nie wiem, jaka jest definicja warszawskiej społeczności – może przypadkiem lepiej byłoby zapytać o społeczność lokalną, osiedlową. Miejsce, które aktywizuje, jest często zupełnie inne niż to, które dostarcza rozrywki. Co więcej – 90% knajp, teatrów, muzeów, kawiarni itp., których wybór sugerują twórcy konkursu, nie aktywizuje ludzi, tylko organizuje im rozrywkę lepszego bądź gorszego gatunku. Chyba że aktywizacją warszawiaka nazwiemy fakt, że będzie chciał wyjść z domu i dokona czynności przemieszczenia się z punktu A do punktu B, gdzie inni ludzie wystawią dla niego sztukę, zaśpiewają, zorganizują mu wystawę lub naleją piwa. To jest ciągle modelowym działaniem i czyni mieszkańca stolicy jedynie odbiorcą, nie zmienia w żadnym stopniu jego biernej postawy.
Czy można w skrócie powiedzieć, że chcemy nominować miejsce, które jest fajne? Fajność zastępuje jakość i w rezultacie na razie zostały nominowane miejsca, które są w Warszawie bardzo modne, a to zupełnie inna kategoria, niż uprzednio wymienione. Nie jestem specjalnie zaskoczona pewną niejednoznacznością definicji i wizji tego konkursu, bo jest to kompatybilne z brakiem tych definicji i planów na aktywizację mieszkańców Warszawy we wszystkich środowiskach. Żyjemy w mieście, w którym animatorem kultury nazywa się organizatora kilku imprez dla znajomych, a miejsca, które określane są aktywizującymi – może i inspirują do działania osoby, które tam przychodzą, ale są zamknięte i elitarne, nieprzeznaczone dla mieszkańców.
Jeżeli ma być tak, że miejsce to ma spełniać wszystkie kategorie, to nominuję stadion Legii, bo: jest na pewno ciekawy, buduje warszawską społeczność („My tu na Legii bezinteresownie ,nie dla pieniędzy, tylko dla wspomnień[1]”), bywa bardzo inspirujący do podjęcia działania, fizycznej aktywności, co także sprzyja różnym zbliżeniom między mieszkańcami i nie myślę tutaj o walce na stadionie, ale o płomiennych uczuciach, które rodzą się w Legionistach do zaangażowanych fanek żylety. Ponadto stadion dostarcza życiowej wiedzy (bardzo praktycznej, np. jak przeżyć), rozrywki i pozwala na bardzo swobodną wymianę myśli: można do woli krzyczeć i przeklinać, co jest bardzo wyzwalające. No i na pewno nie może być Warszawy bez stadionu. Mam jednak wrażenie, że to miejsce nie wygra.h2. Miasto przyznaje medale
Tak to się przedstawia w świecie pozarządowym, ale popatrzmy jeszcze, jak do konkursu przygotował się Urząd. Czytamy w załączniku: „Celem konkursu jest wytypowanie dziewięciu najlepszych warszawskich inicjatyw pozarządowych 2010 roku w dziewięciu kategoriach konkursowych i jednej inicjatywy będącej laureatem Grand Prix, uhonorowanie ich realizatorów oraz promocja działań warszawskich organizacji pozarządowych wśród mieszkańców Stolicy”.
Aspekt promocyjny, czyli ten najbardziej praktyczny, został zauważony i wiemy, po co ten konkurs. Do konkursu można zgłaszać inicjatywy zeszłoroczne, które były zrealizowane na rzecz Warszawy i jej mieszkańców w dziewięciu różnych kategoriach, od ekologii po zdrowie. Zgłoszenia będą oceniały odpowiednie do tego Biura Urzędu. Podane zostały istotne aspekty zgłaszanych projektów, czyli ich użyteczność, efektywność, aktywizacja społeczna, zakres i trwałość zmiany. Wynika z tego, że konkurs jest bardzo poważny i powinny przejść w nim wyłącznie projekty na wysokim poziomie, co nie oznacza wcale, że te z największym budżetem i z największym medialnym zapleczem, ale te, które merytorycznie były na wysokim poziomie i wprowadziły prawdziwe zmiany. Mam nadzieję, że nagrody dostaną nie kandydatki z idealnym makijażem, tylko te, które marzą o pokoju na świecie. Bo bywało wiele warszawskich imprez, po których pozostała tylko pustka i rozgoryczenie, że już nic więcej się nie dzieje, ale bywały też lokalne wydarzenia, które trwale integrowały mieszkańców i pozwalały im poczuć, że jest to ich miasto, a oni są ważną częścią. Dopiero gdy medale otrzymają organizacje odpowiedzialne za te drugie wydarzenia, będzie wiadomo, że jesteśmy gotowi na zmiany.
1Tekst z piosenki „Czarna eLka” [piosenka tradycyjna]