Ułuda zachodniej polityki
Europa może tylko biernie obserwować zmianę układu sił na świecie. Czy zdoła wyjść z politycznego impasu?
Jedyna polityka, która ma sens to polityka imperialna” – takie zdanie pada w zamieszczonym w najnowszym numerze „Res Publiki Nowej” wywiadzie Wojciecha Przybylskiego z Bartłomiejem Sienkiewiczem. Może ono budzić pewne kontrowersje. W końcu głównym katalizatorem tragicznych wydarzeń XX wieku była właśnie tradycja imperialna i – będące jej spadkobiercami – współczesne mocarstwa.
Czy nie jest ponurym anachronizmem tęsknota za pojawieniem się światowych potęg, które ustanawiają swój własny globalny ład? Czy nie jest to – radykalizując tę tezę – próba powrotu do najczarniejszej Kissingerowskiej tradycji? Dlaczego wreszcie tylko polityka imperialna ma mieć sens? Czyż nie znajdowaliśmy się już u progu nowego, wspaniałego w pełni zglobalizowanego świata, gdy huk upadających wież World Trade Center zachwiał naszym przekonaniem, zaczerpniętym między innymi z twierdzeń Francisa Fukuyamy?
Teza o wyższości polityki imperialnej brzmi niemal jak echo twierdzeń nieczęsto przywoływanego w Polsce francuskiego filozofa Alexandre’a Kojève’a, który ogłosił je równo siedemdziesiąt lat temu – zaraz po II wojnie światowej – gdy zarysy europejskiego ładu dopiero odtwarzały się po hitlerowskiej hekatombie. Dziś, kiedy znów zadajemy sobie pytanie o znaczenie, sens imperiów i konsekwencje ich potencjalnego zaniku, być może warto powrócić do rozważań tego myśliciela, tym bardziej, że mutatis mutandis, mogą one, również obecnie, mieć pewną dla nas wartość. Przede wszystkim zaś pozwalają dobitnie ukazać sens tego, co nazywamy imperialną polityką.
Dyplomacja filozofa
Alexandre Kojève był filozofem francuskim. To nawiązujące do Głównych nurtów marksizmu Leszka Kołakowskiego zdanie nie oddaje jednak w żadnej mierze niezwykle skomplikowanej biografii jednego z najbardziej wpływowych myślicieli swojego czasu znad Sekwany. Aleksander Kożewnikow, bowiem takie było prawdziwe imię i nazwisko filozofa, urodził się w zamożnej rosyjskiej rodzinie w 1902 roku. Należąc do warstwy uprzywilejowanej, otrzymał niezwykle wszechstronne wykształcenie, lecz spokojny czas jego młodości szybko przerwała Wielka Historia. Po Rewolucji Październikowej osadzony został w murach więzienia na Łubiance. Uwolniony po ponad dwóch latach emigrował do Francji – co ciekawe – jako zdeklarowany marksista i stalinista.
Istnieją uzasadnione przypuszczenia, że przez pewien czas pełnił nad Sekwaną funkcję radzieckiego szpiega. Niedługo po swym przybyciu do Paryża rozpoczął błyskotliwą karierę akademicką. Do historii przeszły jego wykłady z lat 1933-1939 poświęcone filozofii Hegla, na które uczęszczała przyszła śmietanka francuskich intelektualistów, między innymi Jacques Lacan, Georges Bataille, Pierre Klossowski, Raymond Aron. Kojeve prowadził też korespondencyjne dysputy z Carlem Schmittem i Leo Straussem. Po II wojnie światowej filozof rozpoczął nie mniej błyskotliwą karierę w dyplomacji, właściwie samodzielnie negocjując w imieniu Francji poszczególne ustępy porozumień, które legły u podstaw Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali. Zmarł w 1968 roku. Tekstem, który interesuje nas w tym artykule, jest raport napisany przez Kojeve’a na polecenie generała de Gaulle’a w 1945 roku, noszący enigmatyczny tytuł Imperium Łacińskie. Zarys polityki zagranicznej Francji, w którym dostrzec można zręby idei, która legła u podstaw dzisiejszej Unii Europejskiej. W pracy tej w sposób interesujący zostaje skonceptualizowana idea i sens trwania oraz tworzenia imperiów.
Duch wcielony w Imperium
Raport pióra Kojève’a był w swojej formie osobliwy. Filozof łączył w nim radykalnie antropologiczną, ateistyczną, inspirowaną dziełami młodego Marksa, lekturę Hegla z ogólnymi dywagacjami na temat międzynarodowego ładu. Rzecz jasna w centrum rozważań Kojeve’a znajdowała się Francja, a ukonstytuowanie oraz stabilizacja sytuacji tego kraju na mapie światowej polityki stanowiło clou tych rozważań. Sam wywód bez najmniejszego trudu można uogólnić, wykazując fundamentalną rolę imperiów w politycznych rozgrywkach. Historiozofia Kojeve’a, rzecz oczywista, wiele zawdzięczała jego lekturze prac autora Fenomenologii ducha. Historia ludzkiego trwania ukazana zostaje jako droga do ukonstytuowania się ostatecznego, obejmującego cały świat Państwa. W tezie tej nietrudno odnaleźć inspirację, która przyświecała Francisowi Fukuyamie w jego rozważaniach o końcu historii. Lecz – powiada Kojève – droga do takiego stanu jest jeszcze odległa. „O ile naród rzeczywiście przestaje być podmiotem politycznym, o tyle ludzkość jest jeszcze – politycznie – abstrakcją”.
Filozof daje następującą diagnozę powojennej sytuacji: obecnie Duch przybrał formę imperiów. Ujmując tę kwestię w innym niż Heglowski języku, można stwierdzić, iż nastał koniec państw narodowych. To imperia stanowić będą o światowej polityce.
Czas państw pojmowanych w tradycyjnym sensie minął.
Nim pochylimy się nad kojeviańską konceptualizacją tworu nazwanego imperium, zrekonstruujmy przedstawiany przez filozofa powód fiaska podmiotów narodowych.
Kres państwa narodowego
Powód wypierania przez imperia państw narodowych jest prosty. Według Kojève’a II wojna światowa pokazała, że tradycyjna, ukonstytuowana w XIX wieku wspólnota pozbawiona jest politycznego ciężaru, politycznej mocy, by stawać w szranki ze złożonymi potęgami, których środki surowcowe, techniczne, technologiczne i zasoby ludzkie są – siłą rzeczy – wielokrotnie bogatsze, wręcz niewyczerpane. Stąd – ze względu na swą gospodarczą i militarną potencję, jak i ze względu na wielokrotnie bardziej rozbudowaną sieć dyplomatycznych i innych dróg, które pozwalają wpływać na międzynarodową sytuację – to imperia będą dyktować politykę pomniejszym państwowym tworom.
Takie ujęcie sprawy może wydawać się anachroniczne, lecz gdy prześledzimy historię XX wieku, ba – gdy przyjrzymy się temu, co działo się w ciągu ostatnich kilkunastu lat, teza ta – być może niezbyt efektowna – znajduje swe potwierdzenie. Ważne jest, byśmy pamiętali, że Kojeve pisał swą pracę w sytuacji, gdy na arenie międzynarodowej ukonstytuowały się już dwa internacjonalne mocarstwa: USA i Związek Radziecki.
W tej sytuacji filozof nie znajdował innego sposobu, by ocalić Francję przed marginalizacją, niż próba powołania imperialnego tworu złożonego z państw Europy Zachodniej, które łączyło podobne zaplecze kulturowe i pokrewieństwo języka: Francji, Hiszpanii, Portugalii i Włoch. „Obok wywodzącego się z prawosławnej tradycji Imperium słowiańsko-sowieckiego i przenikniętego duchem protestanckim Imperium anglosaskiego, a może germano-anglosaskiego, należy stworzyć Imperium Łacińskie. Tylko takie Imperium osiągnie poziom polityczny równy dwóm już istniejącym, bo tylko ono będzie zdolne przetrwać ewentualną wojnę, w której stawką byłoby jego istnienie. I tylko stając na czele takiego Imperium, Francja mogłaby utrzymać właściwą sobie swoistość polityczną, a w konsekwencji – kulturalną”.
„To powinowactwo między narodami, które staje się obecnie pierwszorzędnym czynnikiem politycznym, jest niewątpliwie konkretnym faktem, nie mającym nic wspólnego z ideami rasowymi, ogólnie niejasnymi i wątpliwymi. Powinowactwo narodów jest zwłaszcza i przede wszystkim powinowactwem języka, cywilizacji, ogólnej mentalności lub – jak mawia się również – klimatu” – pisał Kojève. Pragnął uniknąć sytuacji, w której dwa bieguny rozporządzać będą Europą, zaś w szczególności – Francją. Skoro nastał czas imperiów, jedynym rozwiązaniem jest powołanie kolejnego, które stanowić będzie przeciwwagę dla tych istniejących. Tak oto powstała koncepcja Imperium Łacińskiego.
Funkcja imperium
Czym jest imperium wedle Kojeve’a? Przede wszystkim należy położyć nacisk na pewne rozróżnienie. Imperium nie oznacza imperializmu z całą ponurą treścią, jaką słowo to ze sobą niesie. Stworzenie potężnego, ponadpaństwowego bytu nie oznacza natychmiastowego przejścia do realizowania polityki agresji i ekspansji. Kojeviańskie imperium miało stanowić – powtórzmy – przeciwwagę dla istniejących już mocarstw na zasadzie wprowadzania trzeciego gracza do już toczącej się partii. W ten sposób żaden z istniejących potentatów politycznych sił i środków nie byłby w stanie inicjować jakichkolwiek działań mogących zdezorganizować istniejący na świecie ład.
„Imperium to nigdy nie będzie dość mocne, by zaatakować Imperia z nim współistniejące, toteż jego przywódcy nie będą narażeni na zbyt często spotykaną pokusę przekształcenia swej imperialnej polityki w imperializm. Będzie jednak dosyć potężne, by odebrać każdemu chęć zaatakowania go, oczywiście pod warunkiem że nie pokłóci się jednocześnie z obydwoma swymi możliwymi imperialnymi przeciwnikami”, pisał Kojève. „Ostatecznym celem jest zapewnienie pokoju swym uczestnikom, a więc całej Europie Zachodniej”.
Filozof uściślał swoją wizję. Do utrzymania imperium konieczna była jednolita armia i polityka zagraniczna wszystkich części składowych. Nie pomijał też kwestii gospodarczych:
„Oczywiście (…) jedność gospodarczą musi uzupełnić metropolitalna unia ekonomiczna. Prywatne lub międzypaństwowe porozumienia powinny oddać do dyspozycji Imperium całość zasobów geologicznych i rolniczych, jakie zawiera ziemia krajów Imperium. Takie same porozumienia powinny również zapewnić racjonalny podział między uczestników Imperium zadań, jakie narzucają bezpieczeństwo polityczne czy militarne oraz potrzeby ekonomiczne i socjalne Imperium jako całości. Wreszcie uzgodniona doktryna handlu zagranicznego, w razie potrzeby wsparta wspólną polityką celną, powinna zapewnić Imperium: po stronie eksportu – możliwość konkurowania na rynku światowym, po stronie importu zaś – zdolność przeciwstawienia, gdyby okazało się to potrzebne, monopolu zakupów ewentualnym monopolom sprzedaży”. Podsumowując, raz jeszcze zacytujmy Kojeve’a, który w jednym zdaniu uchwycił specyfikę wciąż aktualnych relacji na arenie międzynarodowej: „Potęga (…) jest tylko środkiem urzeczywistnienia autonomii, a wielkość jest prostym następstwem jej urzeczywistnienia”.
Europejska postimperialna ułuda
Obecnie pytanie o kształt politycznego ładu staje się coraz bardziej palące. Nietrudno wskazać powody tej sytuacji. Impas polityki Europy Zachodniej (widoczny choćby w kontekście braku jednego stanowiska względem wojny na Ukrainie), jej zagubienie w kontekście diametralnych zmian w układzie światowych sił, ponawiające się pytania o to, jaki kształt przyjmie postimperialna rzeczywistość, to symptomy pewnego stanu rzeczy, który staramy się negować, wyprzeć ze świadomości.
Kres imperiów, podobnie jak kres historii, nie nastał.
Obserwujemy jedynie zmianę w międzynarodowej hierarchii sił, czego oznaką jest chociażby abdykacja Stanów Zjednoczonych z roli strażnika globalnego pokoju. Na tę bierną obserwację Europa jest skazana. Stało się tak, gdyż, mimo prób, nie zdołano zminimalizować wpływu państw narodowych, co spowodowało – zgodnie z prognozami Alexandre’a Kojève’a – jej całkowitą niemal marginalizację. U podstaw Europejskiej Wspólnoty legł projekt imperialny. Rozmycie tej koncepcji w narodowych dyskursach i politykach to główna przyczyna tego, że zmiany w światowym układzie sił chcemy postrzegać jako zmierzch porządku wyznaczanego przez istnienie mocarstw. Abdykację Stanów Zjednoczonych, z których polityką aż nazbyt się zintegrowaliśmy, odczytujemy jako zmianę systemową całego globalnego porządku.
Jest to ułuda – czas imperiów nie przeminął. Już pojawiają się nowe potęgi, które nadawać będą ostateczny kształt międzynarodowym relacjom sił. Pewne jest natomiast, że nie jest to przeznaczenie Europy Zachodniej. Poprzez rezygnację z imperialnej myśli, która tkwiła u korzeni Unii Europejskiej, stary kontynent skazany został na bierne kontemplowanie zmieniającej się politycznej rzeczywistości. Oto dlaczego polityka inna niż imperialna jest z zasady marginalna, jeśli nie bezsensowna.