Ubierz się w coś porządnego
W ubiegłym tygodniu w Teatrze Imka wystawiono Pływalnię Krystiana Lupy. Widownia zareagowała żywiołowo - uciekła. Dlaczego? Profesor Krystian Lupa, który tym razem wystąpił w roli opiekuna pedagogicznego, dostał do rąk kwiat polskiej młodzieży, czyli studentów ostatniego […]
W ubiegłym tygodniu w Teatrze Imka wystawiono Pływalnię Krystiana Lupy. Widownia zareagowała żywiołowo – uciekła. Dlaczego?
Profesor Krystian Lupa, który tym razem wystąpił w roli opiekuna pedagogicznego, dostał do rąk kwiat polskiej młodzieży, czyli studentów ostatniego roku aktorstwa krakowskiej PWST. Młodych, pięknych, fascynujących, piekielnie zdolnych przyszłych bohaterów zbiorowej wyobraźni.
Pokazał ich na dnie pustego basenu, siedzących między śmieciami, na połamanych meblach, kłujących się strzykawkami i klnących jak ostatnie żule. Lupa nazwał to monologami lunatykujących mózgów. Postaci miotają się po tym dnie jak ryby schwytane przez odpływ, a jednocześnie na tym dnie są u siebie, tam mogą żyć swój senny koszmar. Umarli razem w tym kontenerze przy szpitalu. Z miłości. Co może być piękniejszego? mówi Sanna (Sandra Staniszewska). To pytanie pokazuje, na jak odległe lądy zabiera swoich widzów Lupa, bo przecież c o k o l w i e k jest lepsze od przedawkowania heroiny w śmietniku, choćby się to robiło w najlepszym towarzystwie. Dlatego trudno nie zadać sobie pytania d l a c z e g o Lupa postanowił w ten sposób powitać w dorosłym życiu nowe pokolenie elit? Co o nich mówi i co nam mówi? Jaka diagnoza społeczna za tym stoi?
To będzie nadinterpretacja sztuki, ale jeśli znany banał głosi, że dzieci trzeba nauczyć pływać, zamiast dawać im koła ratunkowe, to Lupa w swojej sztuce zdaje się mówić: W tym basenie nie ma wody. Nie można się uczyć pływać, na nic też koła ratunkowe. Zostało tylko dno. Słychać w tym echo chocholej puenty Wesela.
Do takiego spojrzenia nietrudno przyłożyć liczby podawane w artykułach prasowych. „Gazeta Wyborcza”: 43 procent osób w wieku 24-35 lat mieszka z rodzicami. „Rzeczpospolita”: ponad siedemset tysięcy osób (dane z połowy ubiegłego roku) z tej grupy wiekowej wyjechało za granicę. Studia okazały się oszustwem i ukrywaniem bezrobocia, nie dały najczęściej ani wiedzy, ani bezpieczeństwa ekonomicznego. Młodzi ludzie (i to jest problem całej Europy) dostali guzik z pętelką, którego wręczenie brawurowo zagrała widownia – po przerwie jedna trzecia widzów nie wróciła na salę. To świństwo, oczywiście, brak szacunku dla pracy, jasne, ale jest w tym też coś głębszego.
Co stało za tą masową rejteradą ludzi statecznych i dostojnych, którzy punktualnie zjawili się przy warszawskim Placu Trzech Krzyży? Czy Imka wysyła sponsorom zaproszenia, które są rozdawane w firmach dotujących teatr? Niewykluczone. Czy sami wydali na bilety po 110 złotych? Szczerze w to wątpię. Nie wiadomo, skąd się wzięli, ale można się zastanowić, dlaczego sobie poszli.
Po ludzku trudno im się dziwić, bo jak mieli się nie oburzyć i nie wyjść, gdy oddali do szatni futra, ucałowali dłoń dyrektorowej, ukłonili się mecenasowi, poprawili spinki u mankietów, a kiedy w końcu zasiedli na widowni, to usłyszeli na przykład, że z tym Jezusem to był jeden wielki chuj, jak raczył ująć sprawy Heiner (Bartłomiej Kotschedoff). Wyszli, bo mieli zobaczyć przyszłość polskiej kultury, dyplom krakowskiej PWST, a zobaczyli prostytuujące się dzieci, bełkoczące na zejściu z heroinowego lotu o miłości, wieczności, Auschwitz, aborcji i prawdzie. To, co zobaczyli, i to, co usłyszeli, było dla nich w najwyższym stopniu obrzydliwe. Budziło wstręt, o którym Julia Kristeva napisała Potęgę obrzydzenia. Rozpoczyna się następującymi słowami:
We wstręcie przejawia się jeden z owych gwałtownych i mrocznych buntów bytu przeciw temu, co mu zagraża, i co, jak się zdaje, nadchodzi z zewnątrz lub rozsadza od wewnątrz, rzucone obok tego, co dopuszczalne, tolerowane, możliwe do pomyślenia. To jest tu, tak blisko, lecz nie da się przyswoić. To się narzuca, niepokoi, fascynuje pragnienie, które mimo to nie pozwala się uwieść.
Pływalnia tak bardzo nie dała się przyswoić, że lepiej już było zachować się nieelegancko. I to by było tyle, gdyby w sobotę Prawo i Sprawiedliwość nie przedstawiało nowego programu. Wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego pokazano w telewizji, a co jakiś czas oko kamery ślizgało się po widowni. To tylko subiektywne wrażenie, ale… czy to możliwe, że to zagubiona widownia? We wtorek uciekli z teatru, żeby w sobotę dobiec na kongres? No przecież, tak, to oni, dostojni państwo!
Lupa napisał o dramacie Larsa Norėna, którego adaptacją jest Pływalnia, że przy próbie zatopienia się w labirynty dialogów narasta wrażenie uporczywego adresowania, prowokowania kogoś spoza aktualnych relacji. Kogoś nieobecnego, kogoś, kto nas opuścił. Można powiedzieć, że Kongres PiS był w pewnym sensie odbiciem spektaklu, inną Pływalnią. Kaczyński w długim przemówieniu raz wspomniał o trudnej sytuacji młodych, ale młodzi byli w jego wystąpieniu stale obecni – jako ci, którzy się nie rozmnażają, jako ci, którzy wyjechali, jako ci, którzy potrzebują: mieszkań, pięciuset złotych na drugie dziecko, wyższych płac, patriotycznego wychowania itd. Kaczyński nie obwiniał, ale nie był zdolny tych efemerycznych młodych przyswoić. Młodzi z jego wypowiedzi to jacyś oni, którzy z jakiegoś powodu nie chcą brać udziału w narodzie, kulturze, społeczeństwie. Kaczyński również mówi do kogoś spoza aktualnych relacji, kogoś, kto nas opuścił.
Czym jest to coś, co powoduje, że słowa pozostają tu, choć kierowane są tam? W Pływalni jest scena, w której Anna (Aleksandra Pisula) opowiada swoją rozmowę z ojcem, który, deklarując chęć pomocy, zapytał, czy nie ubrałaby się w coś porządnego? Anna odrzuca pomoc, szydzi z jego słów, aby w końcu zapytać: co jest nie tak z moim ubraniem? Ocena jest przyczyną zerwania relacji. W tej perspektywie wstręt jest odwzajemniony. Nie tylko zakazuje zbliżenia, lecz także każe budować wały ochronne, które pogłębiają surowość oceny.
Będziemy stawiać na ochronę dziedzictwa narodowego i patriotyzm (…). Nie mamy zamiaru popierać ekscesów beztalenć, które mają zastępować prawdziwą sztukę – mówił Jarosław Kaczyński. Podejrzewam, że po jego słowach uciekinierzy z Imki poczuli się nie tylko moralnie rozgrzeszeni, ale również prawi i sprawiedliwi. Bezpieczni w swoim świecie, i to ich wprost łączy z bohaterami sztuki, przed którymi uciekli. Tak Pływalnia staje się portretem zamknięcia od zewnątrz i od środka, i jako taką można ją odnieść do tej uciekającej widowni, do bijącej na stojąco brawa widowni Kongresu Programowego, a może w ogóle do całego zablokowanego społeczeństwa. Lupa:
Żeby kogoś poznać, musisz wejść w jego perspektywę. Musisz z nim współdziałać. Takie aktorskie doświadczenie prowokuje tekst Larsa Norėna. Nie ma w nim zewnętrznej perspektywy, przyśpieszonej diagnozy kogoś mądrzejszego, zabłąkani na śmietniku społeczeństwa i jego kultury bohaterzy są pozostawieni sobie – wszystko toczy się z największym mozołem i nie wiemy, czy jest to parcie do samodestrukcji, czy do zrozumienia i majaczącego na obrzeżach zrozumienia ratunku.