Trzecia fala nowoczesności? O manifestach Donalda Tuska
Wybory dopiero za kilka miesięcy, ale już teraz – przed wakacyjnym sezonem ogórkowym i przed rocznicą katastrofy smoleńskiej – politycy najważniejszych partii na wszelkie sposoby usiłują przekonać nas, że to oni mają rację i trzymają […]
Do publikacji tych tekstów premier został nieco przymuszony sytuacją. Ostatnie sondaże były dla PO niekorzystne, szczególnie w grupie najmłodszych wyborców, którzy zapewnili partii zwycięstwo w 2007 r. Przedstawiciele drugiej grupy żelaznego – mogłoby by się wydawać – elektoratu Platformy, ludzie związani z kulturą, zaczęli publicznie ogłaszać (vide wpis Marcina Mellera na Facebooku), że nie zagłosują już na Tuska. Ofensywa propagandowa PiS i związanej z tą partią „Gazety Polskiej” również podziałała trzeźwiąco. Tusk uznał, że traci kontakt ze swoją bazą społeczną i postanowił się do niej zwrócić. W efekcie uzyskaliśmy traktat publicystyczno–historiozoficzny w dwóch częściach. Skupię się na jego dwóch najważniejszych założeniach.
Cel: normalność
Wedle Tuska znajdujemy się obecnie w przełomowym momencie naszej historii. Po z górą dwudziestu latach od obalenia komunizmu jesteśmy społeczeństwem (coraz lepiej) wykształconym i przedsiębiorczym. Jako państwo mądrze poradziliśmy sobie z kryzysem gospodarczym. Dynamicznie rozbudowuje się infrastruktura i to nie tylko ta związana z EURO 2012. Młodzi Polacy mają ogromny potencjał kreatywny, równie wysoki, jak ich rówieśnicy z Zachodu. Rząd prowadzi zrównoważoną, odpowiedzialną politykę zagraniczną. Bujnie rozwijają się wspólnoty samorządowe. Oczywiście, są i kłopoty (np. z wejściem do pociągu), ale – czyż można ich uniknąć? Spokojnie, nie wszystko na raz.
Objętość i konstrukcja manifestu jest taka, że w zasadzie wyklucza polemikę. Jest to w gruncie rzeczy twórcze rozwinięcie strategii używanej przez PO w kampanii przed wyborami samorządowymi. Tak jak i teraz, liderom partii rządzącej chodziło wtedy o przekonanie nas, że wizja, za jaką się opowiadają, to jedyna możliwa i pożądana wizja Polski. Nie róbmy polityki, róbmy normalność, chciałoby się powiedzieć. Tusk pisze to zresztą wprost: „To, czego nam potrzeba, to nie romantyczne poczucie misji, lecz to, co ukrywa się pod skromnym i prostym słowem: normalność”. To inni, nasi polityczni konkurenci, bujają w obłokach sztucznej mgły, my natomiast jesteśmy pozytywistami. Ucieczka od polityczności jest wyraźna np. wtedy, gdy premier pisze o in vitro czy sytuacji młodych ludzi na rynku pracy. Tusk deklaruje jedynie, że potrzebna jest w tych sprawach debata, ale co konkretnie ma na myśli? Nie wiadomo. W latach 90. i wcześniej „normalność” oznaczała tęsknotę za zasobnym światem Zachodu. Dziś wiemy jednak, że nie ma jednego „zachodniego” modelu rozwoju. „Normalność” nie jest zatem oczywista sama przez się, ale wymaga politycznego zdefiniowania.
Innowacja, komputery, Internet
Młodzi ludzie są przedmiotem szczególnego zainteresowania premiera, bo to oni mają być podmiotem trzeciej fali modernizacji, u której progu mamy się obecnie znajdować. Jest to pokolenie, które 15 lat temu postawiło na edukację i rozwój. Dziś staje przed szansą wykorzystania swojego potencjału, wystartowania w globalnym wyścigu, w którym liczą się „szybkość komunikacji, kapitał intelektualny i kulturowy społeczeństw”. Zdaniem premiera „dobry system edukacji współtworzy innowacyjność, która jest jednym z fundamentów przewagi konkurencyjnej. Ważne jest przedszkole i liceum, ważne uczestnictwo w kulturze i twórcze pasje, ważny komputer i Internet”. Pewnie, że są ważne. Tyle tylko, że musimy dokonać tu niezbędnych rozstrzygnięć – czy chcemy zbudować egalitarny system edukacji, z szerokim dostępem do przedszkoli, i próbujemy przezwyciężać podział na gorsze i lepsze szkoły, czy też pozwalamy na utrwalanie nierówności w dostępie do edukacji i na takie paradoksy, jak obecnie, kiedy to na bezpłatne studia dzienne dostają się przedstawiciele wyższych grup społecznych, a ci z dołu są skazani na płatne uczelnie, często marnej jakości. Podobnym wyzwaniem jest zapewnienie dostępu do kultury jak najszerszej liczbie osób oraz rewizja mechanizmów finansowania kultury. Bez tego innowacyjność i konkurencyjność będą domeną grup, które poradzą sobie i bez państwa.
Tusk przyznaje, że w toku swojego życia nabył doświadczeń i rozstał się z niektórymi marzeniami, np. z liberalizmem. Nie rozstał się jednak z – charakterystycznym, jak sądzę, dla ludzi jego pokolenia – fetyszyzowaniem komputerów i Internetu. To kolejne, po normalności, polskie marzenie lat 90. Oczywiście jest bardzo ważne, by Polacy mieli w domach komputery podłączone do maksymalnie szybkiego łącza. Tyle tylko, że sam dostęp do Internetu nie jest magiczną gwarancją rozwoju „innowacyjnych” kompetencji. Zamiast, przykładowo, pracować zdalnie z domu, można przecież cały dzień stracić, grając online, a szybkie łącze wykorzystywać nie do wideokonferencji z biznesowymi partnerami z Pekinu, ale przede wszystkim do ściągania pirackich wersji filmów w wysokiej rozdzielczości. To są truizmy, które warto przywołać.
Dowartościowanie PRL-u
Choć trudno powiedzieć na ile świadomie, Tusk przynajmniej częściowo porzucił w swoim manifeście retorykę radykalnego odrzucenia PRL–u. Oczywiście, gdy wymienia okresy wolności w polskiej historii, mówi tylko o II i III RP, ale pisząc o czekającej nas trzeciej fali modernizacji, wymienił też dwie pierwsze fale: powojenną industrializację oraz przemiany po 1989 r. Wpisanie w jeden, długotrwały proces historyczny przemian w Polsce po 1945 r. oraz Okrągłego Stołu i jego konsekwencji uważam za najciekawszy element manifestu premiera.
Podsumowując
Tusk proponuje nam zestaw idei i haseł, które nie są kompletną wizją rozwoju społeczeństwa i państwa. To raczej – wybrakowany – program minimum (choć napisany z rozmachem kilkudziesięciu tysięcy znaków), częściowo zbudowany z elementów, które mają już kilkadziesiąt lat i właściwie cały czas, ze względu na to, że są realizowane, są niestety aktualne. Rozbudowa infrastruktury, w tym drogowej, kolejowej, ale i mieszkaniowej, jest tu najlepszym przykładem. Nie wszyscy popłyną z trzecią falą – w Polsce jest ciągle wielu takich, którzy czekają na pierwszą. Mimo niedoskonałości artykuły Tuska stają się zaczynem nie tylko prasowej debaty o Polsce. Prezes Kaczyński napisał najpierw bezpośrednią polemikę, teraz sporej objętości raport o stanie państwa. Jedno jest pewne – podczas tej kampanii na pewno będziemy mieli co czytać.