To jest właśnie Turcja

1. Współczesną Turcję najtrafniej chyba definiuje pojęcie dwoistości. Tak w każdym razie wynika z książki Witolda Szabłowskiego Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji. Jest bowiem Turcja europejska i azjatycka, nowoczesna i tradycyjna, postępowa i […]


1.

Współczesną Turcję najtrafniej chyba definiuje pojęcie dwoistości. Tak w każdym razie wynika z książki Witolda Szabłowskiego Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji. Jest bowiem Turcja europejska i azjatycka, nowoczesna i tradycyjna, postępowa i zacofana, konsumpcjonistyczna i religijna, liberalna i fundamentalistyczna. Podobnych podziałów jest więcej i można chyba zaryzykować stwierdzenie, że w swoim esencjonalnym nagromadzeniu stanowią one swoistą metaforę dzisiejszego świata w ogóle.

Źródeł tego antagonistycznego rozdarcia, przejawiającego się w różnych aspektach życia i z różnym natężeniem, należy szukać w radykalizmie reform przeprowadzanych po I wojnie światowej przez pierwszego prezydenta Turcji Mustafy Kemala (vel Atatürka). „Jako prezydent Kemal stawia sobie poprzeczką niezwykle wysoko. Chce w ciągu dekady zmienić zacofanego molocha w nowoczesny kraj, a ubranego w tradycyjną czapeczkę z frędzelkiem Turka w Nowego Turka – pełnoprawnego obywatela Europy”. W tym celu zastępuje kalendarz islamski europejskim, szariat – nowoczesnym kodeksem karnym, rządy duchownych – sekularyzmem. „Kobietom daje prawa wyborcze dużo wcześniej niż niejeden kraj w Europie. Zmienia alfabet z arabskiego na łaciński. Nazwiska – na bardziej tureckie. Swoje też zmienia i od 1934 roku nazywa się Atatürk – Ojciec Turków”.

Ojciec Turków to w ich świadomości zbiorowej niemal Bóg Ojciec, „spoglądający z nieba i pomagający krajowi”, a najgorliwsi z jego wyznawców „urządzają swoiste atatürkalia”. Obserwują górę, która rzuca cień przypominający jego profil, a gdy go zobaczą, „tańczą, śmieją się i płaczą na przemian. Co ciekawe, ci sami Turcy islam uważają za ciemnotę i zabobon”.

„Reformy Atatürka przeorują życie Turcji wzdłuż, wszerz i w poprzek”, pisze Szabłowski. „To właściwie nie były reformy – mówi jeden z moich tureckich przyjaciół. – To było stwarzanie kraju na nowo. Do tej pory byliśmy centrum światowego islamu. Opiekowaliśmy się Mekką i Medyną. A nagle staliśmy się krajem wojującym z religią”.

Rzecz jasna każdy taki rewolucyjny i suwerennie zadekretowany przez władzę projekt momentalnego odcięcia się od tradycji, choć podejmowany zazwyczaj bona fide, nie może być przeprowadzony bezkonfliktowo. Najczęściej jest po prostu gwałtem na ludzkiej naturze. Bywa też równie fundamentalistyczny co fundamentalizm, przeciwko któremu nierzadko występuje. „Stwarzanie kraju na nowo”, niejako ex nihilo, wydaje się przedsięwzięciem nazbyt utopijnym, świadczącym o niejakim braku politycznej wyobraźni, nieliczącym się z zastanymi realiami, a przez to i niebezpiecznym. I rzeczywiście, „sztuczny mur, który odgradza Turków od życia nowoczesnego”, okazał się nie taki znów sztuczny i nie sposób go było zburzyć samą mocą performatywnego gestu. Takim mającym stwarzać fakty gestem była, na przykład, tzw. ustawa kapeluszowa: „Cywilizowany, międzynarodowy ubiór ¬– mówił, wprowadzając ją Atatürk – jest godny i właściwy dla naszego narodu i będziemy go nosić. Obuwie na nogach, spodnie, koszule i krawaty, marynarki i kamizelki oraz – naturalnie do kompletu – nakrycie głowy z rondem. Chciałbym, żeby to było jasne. To nakrycie głowy nazywa się kapelusz”. Jakże jednak mogło być „godne i właściwe” noszenie kapelusza dla narodu, któremu trzeba było tłumaczyć, że to „nakrycie głowy z rondem”?

Można by zatem powiedzieć, że Ojciec Turków okazał się po latach, mutatis mutandis, także ojcem ich współczesnego schizofrenicznego rozdarcia, funkcjonowania w specyficznej „podwójnej orientacji”, jak by to ujął Antoni Kępiński. Nowe bowiem nie tyle wyparło i weszło na miejsce starego, ile się z nim wymieszało bez ładu i składu, powodując wewnętrzne sprzeczności i uruchamiając wymuszane nimi mechanizmy samookłamywania, co się odbywa na poziomie bardziej lub mniej świadomym.

Znajduje to swoje odzwierciedlenie w różnych sferach życia. Na przykład w seksualnej: „Przeciętny Turek, choć myślenie o seksie zajmuje mu sporą część dnia, o żonie niedziewicy nawet nie chce słyszeć. Dlatego decyzję o pójściu na całość dziewczyny często odkładają do ślubu. Według badań dla osiemdziesięciu procent pierwszym mężczyzną jest własny mąż. Ale to tylko statystyka. Gabinety ginekologiczne zarabiają fortunę na dyskretnym zszywaniu resztek błony dziewiczej”. Nie jest to zwykła hipokryzja. Podobne postawy i zachowania mają swoje o wiele głębsze historyczno-kulturowe umocowanie, bardziej ukryte psychologiczne motywacje.

Są one lepiej widoczne w innej, komicznej tylko z pewnej perspektywy, obserwacji autora. „Absolutnym hitem są ostatnio w Turcji stroje kąpielowe dla muzułmanek. Mają całkiem zakryte nogi i ręce, a na głowach urocze kapturki. Większość ma jeszcze w komplecie pelerynkę – żeby materiał się nie opinał i nie ujawniał zakamarków sylwetki”. Sprawę podchwyciła turecka prasa, publikując „zdjęcie dwóch kobiet, stojących obok siebie po pas w wodzie. Jedna była w muzułmańskim stroju, zakrywającym wszystko prócz oczu. Druga topless. «To jest właśnie Turcja» – głosił redakcyjny komentarz”.

2.

Podobnie jak są dwie Turcje, są także dwa Stambuły. „Pierwszy należy do turystów, pięciogwiazdkowych hoteli i imprezowiczów”. Prawie dziesięć procent tureckiego budżetu pochodzi z turystyki. Rocznie przyjeżdża do Stambułu ponad dziesięć milionów ludzi, a ponad trzydzieści do całej Turcji. W ostatnich latach Turcja była także rajem dla biznesmenów, „których przyciągnął ponad siedmioprocentowy wzrost gospodarczy. I dla polityków, którzy dostrzegają jej próby godzenia Europy i Azji. O tym Stambule i o takiej Turcji wąsaty premier Erdoğan mawia, że jest mostem między Wchodem a Zachodem”.

Drugi Stambuł funkcjonuje poniekąd jako miasto podziemne. To miasto pracujących nielegalnie i ponad siły imigrantów – Afrykańczyków, Chińczyków, Hindusów, Irakijczyków – których przywiódł tu głód lub zmusiły do ucieczki prześladowania. „Znoszą to psie życie, bo marzą o Europie. Wierzą, że nasze bogactwo – a z ich perspektywy Polska też jest superbogatym krajem – jest lekarstwem na ich problemy”.

Tymczasem Europa ich nie chce, traktuje jak intruzów i tak naprawdę nie bardzo wie, co z nimi począć. Nie są to jej obywatele, więc nie widzi powodów – ani nie poczuwa się do obowiązku – aby im pomagać. Jak stwierdza Agamben, „w politycznym porządku państwa narodowego nie ma autonomicznej przestrzeni dla czegoś takiego jak człowiek sam w sobie”. Takim „człowiekiem samym w sobie” jest np. uchodźca – de facto przestał on być obywatelem kraju, który opuścił, a nie zyskał obywatelstwa nowego. Uchodźca to przede wszystkim nie-obywatel, bezpaństwowiec, który jako „tylko człowiek” nie ma żadnych praw. Nigdzie nie ma dla niego miejsca. Pozostaje poza jurysdykcją oficjalnych instytucji i organizacji rządowych, niejako wyjęty spod prawa. „Najistotniejsze jest to – pisze włoski filozof – że za każdym razem, gdy uchodźcy przestają stanowić pojedyncze przypadki, a stają się zjawiskiem masowym (tak jak w okresie międzywojennym i obecnie), zarówno owe organizacje, jak i konkretne państwa, okazują się – pomimo wzniosłego przywoływania niezbywalnych praw człowieka – zupełnie niezdolne nie tylko do rozwiązania tego problemu, ale nawet do podejścia do niego w adekwatny sposób. Tym samym kwestia ta przechodzi w ręce policji i organizacji humanitarnych”.

Efekt jest taki, że państwo przy pomocy policji opędza się od uchodźców jak tylko potrafi, a organizacje humanitarne w rzeczywistości niewiele mogą. Jaskrawym tego przykładem jest sytuacja w Grecji, do której masowo przemycani są, poprzez Turcję właśnie, imigranci z różnych stron świata, traktujący wody oddzielające oba te kraje jako granicę między nędzą a dobrobytem, wolnością a zniewoleniem, piekłem a rajem. I to jest ten drugi – nieoficjalny, widmowy – most między Wchodem a Zachodem, o którym Europa wolałaby nic nie wiedzieć. „Ci ludzie utknęli na moście, o którym mówi turecki premier. Ilu ich tu mieszka – nikt nawet nie próbuje liczyć. Naukowcy spekulują, że każdego roku przez czyściec Stambułu przechodzi od pół do nawet dwóch milionów imigrantów”.

Morze regularnie wyrzuca na turecki i grecki brzeg ciała anonimowych uchodźców, które najczęściej lądują w mogiłach opatrzonych nagrobkami „NN imigrant”. Na samej wyspie Lesbos jest ich ponad setka. A ponieważ jest to zjawisko dość już powszednie oraz z małymi wyjątkami, jakimi są pochłaniające więcej ofiar katastrofy, mało spektakularne, media niespecjalnie się nimi interesują. Europa zatem rzeczywiście z jednej strony niewiele o tym problemie wie, z drugiej natomiast – celowo go ze świadomości zbiorowej wypiera.

Imigranci mogą liczyć jedynie na siebie, przypadkowych ludzi lub spontanicznie organizujące się indywidualne osoby. „Żeby pomóc imigrantom, Andrea założyła z przyjaciółmi stowarzyszenie «Ikarowie». Latem, kiedy najwięcej z nich stara się dotrzeć do Grecji, objeżdżają wybrzeże, rozwożą koce i ubrania, oferują prawnika, lekarza i tłumacza. – Wszystko to powinien zapewnić im nasz rząd – mówi Andrea. – Ale rząd ma to gdzieś”.

Rząd nie tylko „ma to gdzieś”, ale wręcz używa policji, by się kłopotliwych imigrantów pozbyć. Najlepiej nie wpuszczając ich w ogóle w swoje granice. I to przy użyciu wszelkich dostępnych środków: „greccy pogranicznicy bardzo często biją, a nawet strzelają do imigrantów. Ludzi, którzy wpłynęli na ich wody, zawracają do Turcji i zostawiają na pastwę losu”. Często przy tym odbierają im wiosła, skazując na dryf, który na tych niebezpiecznych wodach może zakończyć się śmiercią.

Młodzi Grecy zaangażowani w pomoc imigrantom rozrzucili po plażach, barach i dyskotekach wysp graniczących z Turcją ulotki następującej treści: „Uwaga, promocja! Nasi funkcjonariusze zapewnią ci niezapomniane atrakcje! Na powitanie ostrzelają twoja łódkę. Potem zrobią fajne fale, żebyś się wywrócił. Jeśli się nie wywrócisz, rzucą ci linę i zaciągną na survival, na którąś z niezamieszkanych wysp. Jeśli mimo wszystko jakimś cudem dopłyniesz do Grecji, czeka cię kolejna atrakcja – masaż pałami. A potem nawet kilka lat w atrakcyjnym ośrodku. Spacer? Nawet raz w tygodniu! Witaj w Grecji! Ubawisz się na śmierć!”. Te ulotki to nie żart ani hiperbola. To ironiczny, ale dość wierny jednak opis istniejącej sytuacji.

I choć organizacja Human Rights Watch „oskarżyła Grecję, że nielegalnie wysyła uchodźców z powrotem do Turcji. Turków zaś oskarżano, że trzymają ludzi poszukujących azylu w nieludzkich warunkach”, to podobne oskarżenia nadto przypominają oficjalne wygłaszane „wyrazy ubolewania” w sytuacjach z góry uznanych za beznadziejne, aby można było uwierzyć, że są one w stanie cokolwiek zmienić.

3.

Reportaż o uchodźcach, publikowany pierwotnie w „Gazecie Wyborczej”, uhonorowany został Nagrodą Dziennikarską Parlamentu Europejskiego jako tekst „przedstawiający główne problemy Unii Europejskiej i wyjaśniający zawiłości związane z polityką oraz strukturami UE”. Co wprawdzie sytuacji uchodźców nie poprawiło, za to zgłoszony do nagrody przez autora – z przekory, jak sam twierdzi – mocno krytyczny tekst został chytrze wykorzystany do poświadczenia pluralistycznej polityki Unii. Jak bowiem skutecznie spacyfikować krytykę własnej postawy? Należy krytykę pochwalić, a nawet nagrodzić – im pompatyczniej brzmiącym tytułem, tym lepiej.

4.

Książka Szabłowskiego otwiera nam oczy na wiele problemów współczesnej Turcji w sposób o wiele wiarygodniejszy oraz bardziej zrozumiały i „ludzki” niż ma to miejsce w odpodmiotowionych medialnych przekazach informacyjnych czy powierzchownej publicystyce. Wydaje się też, że jej krytyczne ostrze zostało wymierzone nad wyraz celnie. Swobodne, ale i oszczędne korzystanie z literackich środków wyrazu (retardacja, fabularyzacja, inwersje czasowe) czyni ją natomiast po prostu atrakcyjną w lekturze.

Witold Szabłowski, Zabójca z miasta moreli, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa