Kryminał po polsku
O Sandomierzu zrobiło się głośno. Tym razem nie z powodu niebywałej urody miasta ani w związku z budzącym kontrowersje obrazem przedstawiającym mordy rytualne Żydów na chrześcijańskich niemowlętach, który można zobaczyć w katedrze. Choć wątek legendy […]
O Sandomierzu zrobiło się głośno. Tym razem nie z powodu niebywałej urody miasta ani w związku z budzącym kontrowersje obrazem przedstawiającym mordy rytualne Żydów na chrześcijańskich niemowlętach, który można zobaczyć w katedrze. Choć wątek legendy o krwi pojawia się w całej historii, sprawa jest poważniejsza. Chodzi o Ojca Mateusza.
W całym medialnym zamieszaniu wokół nowo wydanej książki wyrastającego na gwiazdę polskiego kryminału Zygmunta Miłoszewskiego nie dostrzeżono, że mamy do czynienia nie tylko z literaturą, która przekracza granice martwych liter i budzi kontrowersje u zwykłych śmiertelników. Co istotniejsze, na naszych oczach być może rodzi się nowy gatunek literacki, który swojsko i roboczo możemy nazwać – pasiak noir i nie chodzi tutaj o nawiązanie do stroju więziennego, ale charakterystyczną dla polskiego stroju ludowego tkaninę.
Ojciec Mateusz twarzą Sandomierza
Oczekiwana przez sporą część miłośników kryminałów powieść Ziarno prawdy pojawiała się w księgarniach i straszy z półek mało finezyjnym tytułem i okładkę niczym z horroru klasy C. Trzeba jednak przyznać, że kiepskie pierwsze wrażenie pryska, gdy tylko zagłębimy się w lekturze. Tym bardziej, że oprócz sporej dawki dobrej literatury autor nie oszczędził nam atrakcji daleko wykraczających poza przestrzeń literacką. To wokół tych nadprogramowych wydarzeń zbudowano strategię promocji powieści, co przysłoniło trochę jej walory.
Akcja rozgrywa się we współczesnym Sandomierzu, dokąd Miłoszewski przeprowadził się częściowo na czas pisania książki. Szybko też udało mu się nawiązać współpracę z magistratem, dzięki czemu powieść miała być elementem szerszej strategii promocyjnej miasta. Z takiej współpracy właściwie wszyscy byli zadowoleni. Miasto dostawało produkt marketingowy najwyższych lotów, a autor warunki do tworzenia. Jak wiadomo, podobne mariaże (chociażby Marka Krajewskiego i Wrocławia) przynoszą niekiedy dobre rezultaty.
Powieść powstała, trafiła do drukarni, wyprodukowano nawet zakładki, na których widnieją największe atrakcje turystyczne Sandomierza i adres strony urzędu. I wtedy pojawił się problem.
W fabule, która aż roi się od ironicznych (choć często pisanych z dużą dozą sympatii) opisów małomiasteczkowych zachowań Sandomierzan, urzędnikom nie spodobał się jeden wątek. Autor w złym świetle przedstawił ekipę i kulisy nagrywania serialu Ojciec Mateusz. Zdaniem burmistrza, Jerzego Borowskiego, na decyzję o zerwaniu umowy z wydawnictwem szczególnie wpłynął fragment powieści, w którym Miłoszewski w obcesowy sposób opisuje perypetie alkoholowe odtwórcy głównej roli. Choć samorządowiec jest świadomy, że ma do czynienia z fikcją literacką, to jednak jego zdaniem autor nie odniósł się do serialu z należytym szacunkiem.
Początkowo cała historia może wydawać się kuriozalna, choć trzeba zwrócić uwagę na finansowy charakter decyzji urzędu. Władze nie kryły, że wcale nie zamierzają bronić specyficznego obrazu katolicyzmu, który pokazywany jest w popularnym serialu. Ich decyzja wynika z ogromnego zainteresowania miastem wśród turystów, którzy przyjeżdżają do Sandomierza, żeby zwiedzać miasto krocząc śladami ulubionego duszpasterza. Takiej promocji nikt nie pozbywa się z własnej woli.