Szkoda czasu na debaty o systemie emerytalnym

Nasze przyszłe emerytury nie przestają być tematem zainteresowania mediów. Chciałoby się powiedzieć: lepiej późno niż wcale. Ostatnio pierwsze strony gazet obiegła szokująca informacja, że aż 41% kobiet będzie otrzymywać najniższą emeryturę. Porównując to z dzisiejszymi […]


Nasze przyszłe emerytury nie przestają być tematem zainteresowania mediów. Chciałoby się powiedzieć: lepiej późno niż wcale. Ostatnio pierwsze strony gazet obiegła szokująca informacja, że aż 41% kobiet będzie otrzymywać najniższą emeryturę. Porównując to z dzisiejszymi najniższymi świadczeniami, możemy mówić o widmie masowego niedożywienia. Gdzie więc tkwi błąd? Czemu wybrano tak fatalny system, który pozostawia nas z marnym groszem na starość? Może należy pociągnąć kogoś do odpowiedzialności?

Niestety, odpowiedź na to pytanie jest znacznie mniej spektakularna niż proste wskazanie winnych oraz wybranie systemu, który zapewni nam godną starość. Problem polega na tym, że nie ma takiego systemu! Trudno obwiniać reformatorów, że wybrali właśnie to rozwiązanie, skoro każde inne prowadziło do identycznego efektu – głodowych emerytur. Faktycznym celem reformy, przeprowadzanej z wizją palm i drinków z palemką w tle, było znaczące obniżenie poziomu wypłacanych przez ZUS emerytur – czyli kierunek zupełnie odwrotny do obiecywanego. Oczywiście informacja ta nie przedarła się do społeczeństwa, bo trudno oczekiwać, by przyjęło ją ono z otwartymi ramionami. Wydawać by się zatem mogło, że winna jest sama reforma. Niestety, ciemna przyszłość rysuje się przed nami bez względu na to, jaki system emerytalny wybraliśmy. Znaczna część pracujących Polaków przejdzie na emeryturę w najbliższych dekadach. Powinni ich zastąpić młodzi i wydajni pracownicy – tu jednak pojawiają się aż dwa problemy: po pierwsze, młodych jest dość niewielu w stosunku do odchodzących na emeryturę, po drugie – znaczna część z nich ma kompetencje nieprzystające do rynku pracy i już dziś wpada w bezrobocie. Za kilka lat możemy mieć do czynienia ze zjawiskiem strukturalnego bezrobocia wśród młodych, którzy nigdy nie pracowali i raczej nie będą się już nadawali do żadnego bardziej złożonego zajęcia. Zatem w ciągu najbliższych dekad znajdziemy się w warunkach, w których osób do wykarmienia i odziania będzie tyle samo, co zwykle, ale liczba ludzi pracujących na nich drastycznie spadnie. Skąd więc mają brać się Bahamy, skoro nawet chleba może dla wszystkich nie wystarczyć?

Wspomniane perspektywy, wynikające z demografii i kiepskiego systemu edukacji, są faktem – do nas zaś należy wybór sposobu, w jaki przygotujemy się na ich efekty. Możemy wybrać zamiatanie problemów pod dywan, tak jak się to dzieje dzisiaj, i zafundować sobie piękną katastrofę lub doprowadzić do głębokich reform, które kosztem dzisiejszych wyrzeczeń i pracy pozwolą nam złagodzić niekorzystne trendy. Pozostawienie systemu emerytalnego w starej formie oznaczałoby wyższe emerytury przez jakiś czas, a potem – bankructwo skarbu państwa i zawieszenie jakichkolwiek wypłat. Reforma OFE miała temu zapobiec, zdejmując ze skarbu państwa znaczną część jego zobowiązań – czyli obniżyć emerytury. Ponieważ wysokość emerytury zależy od tego, co sami wypracujemy i odłożymy, to w obliczu niskiej emerytury państwo może rozłożyć ręce, wskazując na stan indywidualnego konta. Politycy zaczynają sobie jednak zdawać sprawę, że nie mogą sobie pozwolić na całkowite odcięcie się od problemu i na bardzo medialne, a PR-owsko szkodliwe, obrazki głodujących staruszków – stąd pomysły takie, jak minister Fedal – emerytury obywatelskie. Mają zapewnić one minimalny choćby poziom utrzymania na starość niezależnie od ilości pieniędzy odłożonych na indywidualnych kontach. Dokładanie tego typu zobowiązań w połączeniu z dokonanym już psuciem reformy doprowadziło do sytuacji, w której emerytury i tak będą niskie, ale nie ma gwarancji, że państwo je udźwignie. Pierwszą oznaką uginania się skarbu państwa pod ich ciężarem jest ostatnie zamieszanie związane z przesunięciem części składek z OFE do ZUS. Choć dla emeryta zmiany te nie są zbyt istotne, to pokazują wyraźnie, że kierunek, który obrano, to jednak ukrywanie problemów, a nie ich rozwiązywanie.

Wbrew zapewnieniom obu stron debaty, jeśli warunki będą niesprzyjające – a właśnie takie warunki nas czekają – to ani państwo nie zagwarantuje nam godziwej starości, ani nie zapewnią tego własne oszczędności zgromadzone na czarną godzinę. Różnice między tymi dwoma systemami, występującymi u nas pod skrótami ZUS i OFE, są mniejsze, niż nam się wydaje. W gruncie rzeczy OFE, jak również trzeci filar, czyli własne oszczędności, jest dla przyszłego emeryta bezpieczniejszy – w takim sensie, że trudniej mu takie oszczędności odebrać. Jednak nie daje on żadnej gwarancji co do tego, co za zebrane pieniądze będzie można kupić. Innymi słowy, zachowuje on nierówności, ale nie gwarantuje poziomu życia: ten, kto zaoszczędzi dwa razy więcej, nadal będzie mógł dwa razy więcej kupić, ale wcale nie jest powiedziane, czy będą to dwie wycieczki na Bahamy zamiast jednej, czy raczej dwie bułki zamiast jednej. Wynika to z prostego faktu, że na przyszłość odkładamy pieniądze, a potrzebujemy jedzenia, leków, mieszkania, prądu. Dziś wiemy, ile to wszystko może kosztować, ale co do następnych trzydziestu lat nie możemy być pewni – choćby dlatego, że już dziś wiemy, że zabraknąć może rąk do pracy. Odłożony na starość milion złotych może nam zapewnić dostatek na ostanie lata życia, ale równie dobrze może się okazać nic nie warty, jeśli w tym czasie nastąpi – znana z niedawnych doświadczeń – hiperinflacja. Sami wiemy, ile metrów mieszkania można dziś kupić za zwaloryzowany pełny wkład mieszkaniowy.

W takiej sytuacji, o ile to będzie możliwe, do działania przystąpi państwo, które zagwarantuje wszystkim po parę złotych na przeżycie, a przedwczesny pomysł minister Fedak zapewne powróci. Z całej zawieruchy najlepiej wyjdą ci, którzy zainwestują w czwarty filar emerytalny, czyli własne dzieci, mogące pomóc w utrzymaniu, lub zachowają aktywność zawodową do końca życia. Co jeszcze raz pokazuje, że nasza emerytalna przyszłość nie do końca zależy od tego, jaki w Polsce obowiązuje system emerytalny, ale bardziej od tego, jak zadbamy o rozwój i niezależność ekonomiczną własnej rodziny, a co za tym idzie – całego kraju. Może dałoby się na ten temat zorganizować debatę autorytetów ekonomicznych zamiast marnować czas społeczeństwa na roztrząsanie detali różnych systemów emerytalnych, które mają znikomy wpływ na to, co czeka nas w przyszłości.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa