Świętokrzyska – wymysł chorego umysłu
W samym centrum Warszawy powstał tor przeszkód. Do pełni szczęścia brakuje tylko donic na środku ścieżek rowerowych. Bhawo!
Czara goryczy przelała się, gdy z hukiem przypomniała o sobie cholerna farba sylikonowa, którą malowane są pasy na jezdniach – gdy jest mokro, opona rowerowa ślizga się po tym materiale jak po rozlanym oleju.
Jestem miejskim rowerzystą. Rower jest moim podstawowym środkiem lokomocji od mniej więcej dziesięciu lat – na rowerze jeździłem z Jabłonnej, w której wówczas mieszkałem, do liceum na Pradze Południe. Po przeprowadzce do Warszawy nie zmieniłem roweru na komunikację miejską, ani – tym bardziej! – samochód. Na rowerze jeździłem na studia, do dziewczyny, z pracy i do pracy. Do kina, do teatru, do Jadłodajni Filozoficznej i na Hardcore Fest w Piasecznie. Wyjeżdżając za granicę starałem się zawczasu zorganizować sobie rower na miejscu.
Pamiętam moment, gdy zaczęły powstawać pierwsze „ścieżki rowerowe“. Z nieznanych powodów wykładano je przeklętą kostką brukową w obrzydliwym kolorze. Początkowo, na domiar złego, była to kostka dwufazowa, więc rowerzysta trząsł się jakby miał napad drgawek. Dzwoniła każda linka. Później część z tych koszmarnych ścieżek została „wyremontowana“ i położono na nich kostkę jednofazową – dzięki temu, przynajmniej do pierwszego deszczu, nawierzchnia była stosunkowo gładka.
Na początku sądziłem, że to wpadki początkujących, ale po kilku latach z uniesionymi brwiami zrozumiałem, że włodarze miasta stołecznego Warszawa postępują wbrew wszelkiej logice i trendom organizacji ruchu w mieście.
Na świecie uważa się, że największej ochronie podlegają słabsi użytkownicy dróg – pieszy ma najwięcej praw, jest „świętą krową“. Rowerzysta ma ich nieco mniej. Najmniej praw ma człowiek w samochodzie. W Warszawie jest dokładnie na odwrót. Samochód ma mieć filmowy highway. Choćby to było centrum miasta, godziny ścisłego szczytu – ruch ma być płynny, a włosy właścicieli kabrioletów powinien rozwiewać wiatr.
Rowerzyści i piesi są dla tego planu dżumą i zarazą – rowerzyści, bo cały czas podnoszą raban, że coś im się nie podoba, a piesi – bo są. Tak powstają miejskie potwory. Dziwisz się, że po gładkiej ścieżce rowerowej idzie pani z wózkiem, a obok jedzie rolkarz? Ja już nie – też wybrałbym gładszą nawierzchnię. Dlaczego ścieżką rowerową spaceruje rodzic z dzieckiem? Bo droga rowerowa jest dalej od jezdni.
Natomiast nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nie wykorzystuje się szans, które pojawiają się przy okazji remontów. Wiem, że konsultacje społeczne kuleją, ale to, co powstało na ulicy Świętokrzyskiej, woła o prokuratora i pomstę do nieba.

W samym centrum Warszawy powstał tor przeszkód. Piesi lawirują między donicami i ławkami, a między nimi – czasem po prawej, czasem po lewej, a czasem po jezdni – jadą – próbują jechać – swoją krętą ścieżką rowerzyści.
Jakim cudem nikt nie zauważył tego kuriozum na planie? Dlaczego nie można było zbudować węższego chodnika i zrobić normalnego pasa rowerowego, w dwie strony, tak jak robi się na całym świecie?
Zamiast tego poprowadzono paso-ścieżko-niewiadomo-co. Przed remontem Świętokrzyska była dziurawa jak szwajcarski ser. Mimo to była jedną z moich ulubionych ulic w Warszawie. Jadąc od ul. Emilii Plater mija się Dworzec Centralny, Pałac Kultury i Nauki. Dalej – nieistniejący już – Sezam, potem Plac Powstańców Warszawy, zjazd Tamką w dół. Świętokrzyska była Warszawą w pigułce.
Teraz jest tam wymysł jakiegoś ciężko chorego umysłu.
Ścieżka rowerowa, której boję się okrutnie, wiedzie obok donic i ławek. Oczami wyobraźni widzę na niej rodziców z wózkami, wózki inwalidzkie i osoby starsze, które z windy przy stacji metra Świętokrzyska wychodzą rowerzystom wprost pod koła. Pomysł takiej organizacji ruchu został oprotestowany. Niestety – władze miasta były mądrzejsze i mamy bubel na skalę europejską. Do pełni szczęścia brakuje tylko donic na środku tej ścieżki. Bhawo!
Teraz Warszawa stoi przed kolejną, olbrzymią szansą na zmianę. Pożar strawił Most Łazienkowski, olbrzymią arterię wiodącą wprost do centrum miasta, która była przeznaczona tylko dla samochodów – chodniki były wąskie, a w każdym miejscu stał znak zakazujący wjazdu rowerzystom.
Potwór spłonął. Nie ukrywam, że trochę się z tego cieszę, bo oczami wyobraźni widzę pas dla rowerów na odnowionym moście, chodniki skonstruowane tak, żeby rodzice z wózkami i niepełnosprawni mogli bez przeszkód pokonać przeprawę. Przy okazji – widok z Mostu Łazienkowskiego jest po prostu niesamowity.
Jednak coś podpowiada mi, że władze Warszawy uznają, że to nie ma sensu.