Święto świeckiej Polski
„Modliła się do Boga, modliła gorąco” – tak zaczyna się jeden z ostatnich wierszy z tomiku Tutaj, p.t. Ella w niebie. Jednak na pogrzebie poetki Ella zstąpiła z niebios, by śpiewać o czarnej kawie i […]
„Modliła się do Boga, modliła gorąco” – tak zaczyna się jeden z ostatnich wierszy z tomiku Tutaj, p.t. Ella w niebie. Jednak na pogrzebie poetki Ella zstąpiła z niebios, by śpiewać o czarnej kawie i papierosach, konsumowanych w nadmiarze w czasie bezsennych nocy w oczekiwaniu na mężczyznę, który nie chce wrócić. Za to modlitwy nie było ani krztyny. Jazzowe, nastrojowe dźwięki musiały brzmieć nieco osobliwe w zimowej scenerii szacownego Cmentarza Rakowickiego. W takt tej piosenki za trumną poetki szli prezydent i premier, przyzwyczajeni przecież do klerykalnej oprawy różnych poważnych uroczystości. Po poważnych przemówieniach „księdza, istnego Seweryna” oraz Bronisława Komorowskiego, Michał Rusinek zaczął nagle mówić coś o siedzeniu w niebie przy stoliczku i słuchaniu jazzu. Żeby zmusić państwowych notabli do uczestnictwa w uroczystości tak pozbawionej patosu i sakralności, trzeba było chyba dostać Nobla.
„Szymborska nawet jako trup szerzy ateizm!” – napisał jeden z internatów komentujących wiadomość o pogrzebie noblistki. Pewien portal zastanawia się, czy poetka pójdzie do piekła (i czy będzie tam, zgodnie ze swoimi najgorszymi obawami, prasować rękawy). Rzeczywiście, świecki pogrzeb Wisławy Szymborskiej może zrobić więcej dla sekularyzacji Polski niż ateistyczne manifesty, traktaty i kampanie kolejnych polityków. Poetka przezornie udaremniła beznadziejne spory o Skałkę czy może nawet Wawel, o wystarczający poziom katolickości, szacunek dla Kościoła, reprezentację Narodu Polskiego, niepotrzebne skreślić. To znaczy: spory te oczywiście się toczą, oskarżenia o brak „polskich wierzb” padają, wywołały nawet protest środowiska literackiego, ale nie zaważą one na poetki losie pośmiertnym. Wyrażając wolę świeckiego pogrzebu, Szymborska stworzyła ważny precedens.
Z ubiegłorocznego sondażu OBOP wynika, że 95% Polaków deklaruje się jako katolicy, ale 15% z nich pojawia się w kościele jedynie z okazji ślubów, chrztów czy pogrzebów. Zaledwie 7% badanych określiło swoją wiarę jako „głęboką”. Z kolei statystyki kościelne pokazują, że w ubiegłym roku regularnie pojawiało się na mszy ok. 40% wiernych, a odsetek ten spadł w ciągu ostatnich 20 lat o 10 punktów procentowych. To, co łączy dziś ludzi w Polsce z kościołem, to najczęściej chęć uczestnictwa w rytuałach, które zwykły towarzyszyć określonym, ważnym momentom w życiu. Osoby, których sposób życia i światopogląd nie mają już wiele wspólnego z doktryną katolicką, zgłaszają się na nauki przedmałżeńskie, na których słyszą o przedślubnej czystości i naturalnych metodach planowania rodziny, po to, by pójść do ślubu w białej sukni i przy akompaniamencie kościelnych organów; później chrzczą dzieci, bo wymagają od nich tego rodzice czy dziadkowie, może także dla białego ubranka dziecka i uroczystego rodzinnego zjazdu; wreszcie, płacą za pogrzeb odprawiony przez księdza. Ta potrzeba rytuału w gruncie rzeczy ani nie zaskakuje, ani nie jest godna potępienia – daleka jestem od krytyki religijności ze względu na „pusty” rytualizm i bezmyślne przestrzeganie konwencji. Rytuał jest oczywiście nieodłączny od życia społecznego, a gdy tradycyjna struktura ulega rozpadowi, pojawia się pustka, którą trzeba czymś zapełnić.
Jednak konsekwencją uzależnienia większości społeczeństwa od katolickich obrzędów przejścia są najrozmaitsze kompromisy z Kościołem, prowadzące do utrzymania jego przemożnego wpływu w sferze publicznej. Ceną za białą suknię i poświęcenie trumny zmarłego jest tragedia kobiet, które mimo trudnej sytuacji życiowej lub złego stanu zdrowia nie mogą legalnie dokonać aborcji; przymykanie oczu na wykorzystywanie dzieci przez księży; napiętnowanie rozmaitych nienormatywnych zachowań w małych społecznościach, w których słowa z ambony wciąż są wyrokiem; dominacja sytemu wartości, w którym granicząca z niemożliwością etyka seksualna staje się centralnym zagadnieniem, podczas gdy ważkie problemy moralne pozostają w ogóle niedotknięte.