„Stara ciotka” patrzy w lewo
Wygrywając dziesięcioletni spór, Platforma zajmuje miejsce PiS w sporze publicznym. Jako partia konserwatywna musi odwrócić się w lewo, by napotkać… no właśnie.
Platforma Obywatelska przez ostatnie dziesięć lat zestarzała się tak, że trudno rozpoznać w niej dziś partię, która mobilizowała proeuropejski elektorat, który gotów był „zabierać babci dowód”, aby „mohery” nie mogły dać zwycięstwa Prawu i Sprawiedliwości. Modernizacja oznacza dziś już coś innego. „Koniec wojny prawicy z prawicą” – część druga.
Dziesięć lat temu nowoczesnością była Unia Europejska, budowa dróg i autostrad, założenie firmy w jednym okienku i organizacja mistrzostw Europy w piłce nożnej. Dziś autostrada to oczywistość, a nowoczesnością nie jest wydanie góry pieniędzy na organizację imprezy sportowej, ale właśnie odmowa jej organizacji – o czym Platforma i Jacek Majchrowski przekonali się boleśnie przy okazji krakowskiego referendum, w którym obywatele pogrzebali plany organizacji Zimowych Igrzysk Olimpijskich.
Dziś modernizacja dotyczy przede wszystkim tragicznie zaniedbanej sfery światopoglądowej, a Platforma Obywatelska nie jest w stanie nic na tym polu zdziałać. Miesiąc po miesiącu kierownictwo partii tłumaczy się w mediach z tego, że nie może nakłonić własnych posłów do ratyfikacji Konwencji Rady Europy o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej oraz wprowadzenia ustawy o związkach partnerskich. Z drugiej strony po oczach biją kolejne koncesje dla Kościoła katolickiego. Lata, które Jarosław Gowin spędził na stanowisku ministra sprawiedliwości, mówiąc o potrzebie zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, krzyku embrionów z in vitro oraz zagrożeniu „ideologią gender”, doszczętnie pogrzebały wizerunek Platformy Obywatelskiej jako partii modernizacji.
Trzeba jednak oddać Platformie Obywatelskiej, że jej ludzie oparli się pokusom władzy. Osiem lat rządów PO i PSL pozostaje bez porównania dla ledwie trzech lat rządów Leszka Millera i dwóch Jarosława Kaczyńskiego. Platformie nie przydarzył się nic, co można by porównać do afer Lwa Rywina i starachowickiej w czasach SLD, ani nic, co dorównywałoby występom agenta Tomka i konferencji Zbigniewa Ziobry z Mariuszem Kamińskim za rządów PiS.
Dzięki temu Platforma Obywatelska zachowała zdolność polityczną – w przeciwieństwie do SLD z 2005 roku oraz Prawa i Sprawiedliwości z roku 2015, PO jest w stanie wziąć udział w nowym sporze politycznym, jednak w roli broniącego status quo obozu konserwatywnego. Taki jest sens kandydatury Bronisława Komorowskiego i na to wskazują ostatnie decyzje PO: porozumienie Ewy Kopacz z kardynałem Kazimierzem Nyczem w sprawie odłożenia do 2016 roku likwidacji Funduszu Kościelnego oraz posłów o przyznaniu kolejnej dotacji na Świątynię Opatrzności Bożej i o odrzuceniu projektu ustawy o legalizacji związków partnerskich już w pierwszym czytaniu. Platforma Obywatelska konsoliduje swoją pozycję po prawej stronie sceny politycznej. Wygrywając dziesięcioletni spór z Prawem i Sprawiedliwością, zajmuje jego miejsce w sporze publicznym. Jako partia konserwatywna musi odwrócić się w lewo, by napotkać… no właśnie.
W stronę nowej syntezy?
Po lewej stronie Platformy Obywatelskiej jest pusta powierzchnia politycznego oceanu. Trzeba porządnie wytężyć wzrok, żeby dostrzec pozbawiony masztów wrak SLD. Sojusz nie ma szans na kolejne życie, ponieważ w ten dryfujący nagrobek raz po raz trafiają kolejne pociski historii, takie jak ostatni raport Senatu Stanów Zjednoczonych o torturach w więzieniach CIA.
Niedobitki SLD nie są dla Platformy partnerem. Jedyną alternatywą jest Janusz Palikot, który wszedł do Sejmu na fali niezwykłego w Polsce entuzjazmu. Już w 2010 roku dostrzegł szansę i określił swoją pozycję w polskiej polityce, nazywając – za Kazimierzem Kutzem – opuszczoną przez siebie Platformę Obywatelską „dupowatą, starą, zgryźliwą i zgnuśniałą ciotką”.
Palikot nie utrzymał tego kursu, a ostatnie trzy lata sprowadziły jego notowania w okolice zera. Mniejszymi błędami były związek i rozwód z Aleksandrem Kwaśniewskim, przyjęcie agresywnej, antyklerykalnej retoryki w miejsce akcentowania liberalnej, modernizacyjnej zmiany oraz wyniszczająca wojna z Leszkiem Millerem. Najgorszą z decyzji Palikota było pójście na wojnę z Wandą Nowicką. Kto dziś pamięta, że chodziło o premie dla kierownictwa Sejmu, a Nowicka miała zrzec się stanowiska, by zademonstrować nową jakość w polityce? Prawdopodobnie nikt. Natomiast publiczna wojna, która wybuchła między liderem Ruchu, a środowiskami feministycznymi – Wandą Nowicką, Magdaleną Środą i Kazimierą Szczuką – była dla Palikota bitwą, w której niemal się wykrwawił. Niemal, ponieważ dziś Ruch wykazuje jednak oznaki życia. Palikot ocalił klub parlamentarny, który skurczył się do piętnastu posłów. Spektakularne zwycięstwo Roberta Biedronia w Słupsku i rosnąca pozycja Barbary Nowackiej, która w Lublinie pokonała Michała Kamińskiego w wyborach do europarlamentu, pozwalają wrócić do pytania, czy Ruchowi uda się raz jeszcze zdobyć zaufanie liberalnego elektoratu, który chce Polski nowoczesnej nie tylko w wymiarze infrastrukturalnym, ale również ideowym – do czego Palikot ewidentnie dąży pierwszym spotem wyborczym.
To kluczowe pytanie 2015 roku. Sukces Ruchu może oznaczać, że w kolejnym parlamencie niewielki klub – szczytem marzeń Palikota może być dziś wejście do drugiej tury wyborów prezydenckich i kilkunastoprocentowy wynik w wyborach parlamentarnych – będzie nośnikiem olbrzymiego znaczenia politycznego. Odnosząc relatywnie niewielki sukces, a później umiejętnie prowadząc z Platformą Obywatelską grę – w której współistnieć będą sojusz na rzecz dalszej modernizacji i integracji europejskiej z ostrą wojną światopoglądową – Palikot ma szansę zgromadzić kapitał polityczny porównywalny z tym, którym dysponował Lech Kaczyński w czasie pełnienia funkcji ministra sprawiedliwości. Otwarte zostaną drzwi do rywalizacji – z Donaldem Tuskiem lub Radosławem Sikorskim – o prezydenturę w 2020 roku.
Sukces Palikota oznaczałby, że nowa oś konfliktu pojawi się między sprowadzoną do defensywy, konserwatywną Platformą Obywatelską (którą obciążać będzie, z tendencją rosnącą, niechęć PSL do reform), a szafującym liberalnymi hasłami modernizacji Twoim Ruchem (który obciążać będzie – jeśli nie zrobi nic głupiego, to z tendencją malejącą – szalona biografia polityczna Janusza Palikota).
Taki konflikt mógłby prowadzić do nowej syntezy polskiego życia publicznego – wypchnięcia skrajnej prawicy poza główny nurt debaty publicznej oraz konsolidacji lewego skrzydła Twojego Ruchu wokół haseł, które omawiane są w państwach zachodnich, a właściwie nieobecne w polskim życiu publicznym (kwestie globalnego ocieplenia, legalizacja eutanazji, liberalizacja prawa antynarkotykowego, małżeństwa i adopcja dzieci przez pary homoseksualne). Restrukturyzacja sceny politycznej w tym kierunku oznacza zbliżenie się Polski do modelu politycznego państw zachodnich i zakończenie rozdziału rozliczeń transformacji ustrojowej.
Zagrożenie dla fundamentów
Niepowodzenie Palikota oznacza dla polskiej polityki utknięcie na jałowym biegu – rozstrzygnięty spór między Platformą Obywatelską a PiS będzie odtwarzany tylko na pozór, tak długo, jak długo Platforma nie będzie miała nowego partnera. Znów warto wrócić do przypadku Twojego Ruchu, ponieważ pokazuje on, że mechanizmy finansowania polskiej polityki mogą ustabilizować polityczny pat na lata. Dotacje budżetowe dla partii stwarzają olbrzymią barierę wejścia, którą Palikot przełamał tylko dzięki wykorzystaniu prywatnego majątku. W sensie systemowym nie istnieją natomiast żadne mechanizmy, które pozwalają na sformowanie nowego ruchu politycznego – co jest na rękę partiom, w których ręku znajduje się władza zmiany prawa o finansowaniu ugrupowań politycznych. W przypadku porażki Ruchu wyborcy liberalni mogą znaleźć się w długotrwałej sytuacji braku reprezentacji, „czekając na Palikota” bis.
Największym zagrożeniem dla całego tego scenariusza jest pojawienie się na skraju prawej strony sceny politycznej nowego, młodego lidera o dużym talencie politycznym. Na razie go nie widać. Twórcy Ruchu Narodowego to polityczni analfabeci, a Janusz Korwin-Mikke nie jest w stanie przekroczyć bariery efekciarstwa i działalności z pogranicza polityki i kiepskiego kabaretu. Jednak wyniki tych ugrupowań – szczególnie wśród młodych grup wyborców – wskazują, że istnieje popyt na charyzmatycznego wodza, który zagospodaruje frustrację społeczną pokolenia wykluczonych oraz tych, którzy zostali pominięci w rozdziale korzyści płynących z transformacji ustrojowej i integracji europejskiej.
Nowe ugrupowanie, głoszące ksenofobiczne i antydemokratyczne hasła – którego prawdziwym sensem istnienia jest przypominanie, że istnieje ciemna strona globalizacji ponowoczesnego, kapitalistycznego świata – prędzej czy później pojawi się na polskiej scenie politycznej. Takie partie istnieją w całej Europie (najpoważniejszym przykładem jest oczywiście Front Narodowy Marine Le Pen we Francji) i nie ma żadnego powodu, dla którego Polska miałaby być tu wyjątkiem.
To mało prawdopodobny scenariusz, ale jeśli to ugrupowanie sformuje się dość szybko, by wyprzedzić powstanie sensownego partnera po lewej stronie Platformy Obywatelskiej, to nową osią sporu w polskiej polityce nie będzie kwestia modernizacji państwa, ale obrona fundamentów liberalnej demokracji.