Społeczne potrzeby i architektura towaru

Planowanie społeczne stało się modne, ale nie służy biednym, ponieważ klasa średnia zawłaszczyła techniki partycypacji. A architekci nie czytają książek i marzą o zostaniu drugim Frankiem Gehry'm. Jak do tego doszło opowiada profesor Henry Sanoff […]


Planowanie społeczne stało się modne, ale nie służy biednym, ponieważ klasa średnia zawłaszczyła techniki partycypacji. A architekci nie czytają książek i marzą o zostaniu drugim Frankiem Gehry’m. Jak do tego doszło opowiada profesor Henry Sanoff w rozmowie z Marią Dębińską przeprowadzonej przy okazji wykładu w Warszawie 25 października 2011 r.

Kształcenie architektów

Wykształcił Pan kilka pokoleń architektów. Jaki był ich wpływ na planowanie społeczne?

To był program edukacyjny, a nie pranie mózgu – nie kształciłem studentów aby byli tacy jak ja. Program studiów doktoranckich, który zacząłem 12 lat temu, koncentrował się na zagadnieniach zachowania w środowisku. Wszyscy absolwenci są obecnie wykładowcami, ponieważ taki był cel tego programu – kształcenie wykładowców. Community Design Group miała inny cel – to były studia architektury ze szczególnym szczególnym naciskiem na projektowanie partycypacyjne. Absolwenci zajmują się różnymi rzeczami, np. programowaniem architektonicznym dla dużych organizacji, niektórzy są szczególnego rodzaju architektami, którzy potrafią pracować z lokalnymi społecznościami.

(CC BY-NC-SA 2.0) by George Smyth

Kształcenie architektów

Wykształcił Pan kilka pokoleń architektów. Jaki był ich wpływ na planowanie społeczne?

To był program edukacyjny, a nie pranie mózgu – nie kształciłem studentów aby byli tacy jak ja. Program studiów doktoranckich, który zacząłem 12 lat temu, koncentrował się na zagadnieniach zachowania w środowisku. Wszyscy absolwenci są obecnie wykładowcami, ponieważ taki był cel tego programu – kształcenie wykładowców. Community Design Group miała inny cel – to były studia architektury ze szczególnym szczególnym naciskiem na projektowanie partycypacyjne. Absolwenci zajmują się różnymi rzeczami, np. programowaniem architektonicznym dla dużych organizacji, niektórzy są szczególnego rodzaju architektami, którzy potrafią pracować z lokalnymi społecznościami.

Czyli mają wiedzę z nauk społecznych?

Mają podstawy teoretyczne dla swojej pracy, przede wszystkim z psychologii środowiskowej, którą wykładam. Poza tym to są ludzie, którzy nie próbują zostać gwiazdami, nie pracowaliby ze mną, gdyby im na tym zależało. Są mniej nastawieni na współzawodnictwo a bardziej na współpracę. Większość z nich lubi to co robi, praca z ludźmi sprawia im radość i uważają swoje kariery za udane. Ich wyjątkowość wynika również z formy studiów. Aby nauczyć się projektowania z udziałem społeczności potrzeba dużo czasu, więc moi studenci pracują ze mną co najmniej rok i w tym czasie biorą udział w kilu projektach. Poza tym wszystko co robię opiera się na teorii edukacji, na przykład studenci nie konkurują ze sobą, bo pracują nad różnymi projektami. Studio jest zorganizowane inaczej niż w większości szkół: spotykamy się codziennie, mamy dużą przestrzeń do pracy wyposażoną w kuchnię i salę konferencyjną, więc studenci przychodzą rano, zaczynają pracę, w międzyczasie wychodzą na ćwiczenia i seminaria, a potem wracają. Większość spotkań lokalnych społeczności odbywa się w ciągu dnia, więc trzeba być dyspozycyjnym przez cały czas. Z tego też powodu moje seminaria odbywają się wieczorami w moim domu. Na tym polega mój styl pracy. Spędzam ze studentami dużo czasu, spotykamy się codziennie przez lata, co prowadzi do pewnej zażyłości. Jednocześnie poprzez uczestnictwo we wspólnym projektowaniu nabywają umiejętności pracy z ludźmi.

Partycypacja i klasa społeczna

Co się stało z centrami projektowania społecznego (Community Design Centers)?

Powstały jako reakcja na działania samorządów w Stanach Zjednoczonych w latach 60. i miały na celu obronę interesów zmarginalizowanych grup społecznych. Teraz to się zmieniło, klasa średnia nabyła umiejętności partycypacji i w konsekwencji nauczyła się kontrolować społeczności i środowisko. Sytuacja ludzi o niższym statusie materialnym jest równie zła jak w latach 60. i 70., są bezsilni ponieważ klasa średnia zawłaszczyła techniki partycypacji. Biedni potrzebują takiego rzecznictwa, jakie mieli w latach 60, które polegało zresztą przede wszystkim na zapobieganiu pewnym zjawiskom. Pozytywne projekty miały niewielką skalę, polegały na budowie placów zabaw dla dzieci, tego typu działaniach. Takie projekty miały szanse na sukces, nie było wtedy umiejętności realizowania dużych projektów, a jedynie blokowania inwestycji, które mogły pogorszyć sytuację zmarginalizowanych grup. Teraz to się bardzo zmieniło.

Dlatego, że uczestnictwo społeczności stało się wymogiem w większości projektów?

Dokładnie, ale również w wyniku interpretacji tego wymogu przez lokalne samorządy. W wielu częściach Stanów Zjednoczonych partycypacja obywatelska jest wymogiem przy alokacji funduszy federalnych czy stanowych. Zazwyczaj przybiera formę wysłuchania publicznego, mieszkańcy są zaproszeni do konsultacji proponowanych działań i oczywiście powstaje problem, bo większość ludzi nie jest w stanie zrozumieć złożoności dyskutowanych kwestii, więc uczestniczą tylko ci, którzy mogą coś zyskać albo stracić. Inny przykład to charette1. American Planning Association wydało ostatnio książkę, w której można znaleźć instrukcje, jak krok po kroku przeprowadzić charette. Planiści je robią, społeczności mają iluzję partycypacji i nie zdają sobie sprawy z ogromu problemów, jakie tworzą charettes. Jest jeden planista z Florydy, który prowadzi charettes w wielu miejscach w Stanach Zjednoczonych, zazwyczaj dotyczą one kwestii związanych z transportem. Przyjechał do mojego miasta i moi studenci uczestniczyli w charette. To było niesłychane, bo rozwiązanie miał gotowe z góry i proponował je w każdym innym mieście – ronda, które w miejscu, w którym mieszkam nie mają żadnego sensu. Ten planista przekonuje ludzi, że budowa rond jest najlepszym rozwiązaniem ich problemów, kiedy w dodatku żadnych problemów nie ma. Wydaje mi się, że wiele społeczności organizuje charettes, ponieważ są one symbolem jakiejś wspólnotowości, ale poruszane problemy są zazwyczaj absurdalne a rozwiązania jeszcze gorsze.

Dlaczego tak się dzieje?

Trudno zidentyfikować jedną przyczynę, ale wydaje mi się, że ważnym aspektem jest tutaj moda. Może to zabrzmi cynicznie, ale w Ameryce moda jest bardzo ważna, a charette są modne, więc wszyscy chcą je mieć. Lokalni burmistrzowie i radni mówią: „mieliśmy charette” „a my mieliśmy dwie”, i w ten sposób nie ma to nic wspólnego z rozwiązywaniem rzeczywistych problemów.

Jak poradzić sobie z negatywnymi zjawiskami kojarzonymi z klasą średnią, takimi jak NIMBY (Not In My Backyard) i LULU (Locally Unwanted Land Use)?

Architekci i urbaniści powinni startować w wyborach na urzędy publiczne. Przez długi czas w stanach Zjednoczonych panowało przekonanie, że architekt musi być purystą – zapomnij o urzędzie, zapomnij o służbie publicznej, o pracy dla samorządu, po prostu projektuj budynki. Nonsens. Architekci sprawujący funkcje publiczne mają większą możliwość decydowania o tym, jakie problemy są poruszane. Są przykłady architektów z całego świata, którzy jako lokalni burmistrzowie potrafią dostrzec kwestie umykające innym ludziom. Może nie ma to związku z uczestnictwem, ale stanowi prawdopodobnie najlepszy sposób na to, żeby uzyskać kontrolę nad procesami projektowania.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa