Skarżyński: Kaczyński płaci milion za dziecko

500+ pokazuje, jak PiS kręci się w kółko. Na przykład: od lat w chórze z Kościołem trąbili, że życie zaczyna się od poczęcia. Teraz zapomnieli


Program „Rodzina 500 plus” nie był złą koncepcją. Opozycja próbowała ją krytykować cytując Alexisa de Tocqueville, który wieszczył, że demokracja skończy się kiedy rządzący będą płacić za głosy. Bzdura. Nie tylko pomysł wspierania rodzin, które wychowują dzieci, nie spełnia kryteriów tego zagrożenia, to jeszcze gdyby politycy PiS czytali Tocqueville’a – w co jakoś wątpię – to mogliby odpowiadać cytatem : „gdy lud zaczyna zdawać sobie sprawę ze swej własnej sytuacji, pojawia się mnóstwo potrzeb wcześniej nieodczuwanych, które mogą zostać zaspokojone jedynie przy pomocy zasobów państwowych. Stąd pochodzi zjawisko powiększania kosztów publicznych wraz z postępem cywilizacji i wzrastania podatków w miarę szerzenia oświaty”.

Mógłbym wygenerować szereg argumentów za koncepcją programu 500+, ale nie zrobię tego, ponieważ niezła, możliwa do obrony koncepcja w procesie legislacyjnym zamieniła się w coś koszmarnego i potwornego. Z każdego punktu widzenia – państwowego, księgowego i ze wszystkich możliwych perspektyw ideowych.


Najpierw masa, potem rzeźba! Nowy numer Res Publiki o masach społecznych i ich roli w demokracji już w sprzedaży. Zamów go w naszej internetowej księgarni!

2-15-FB-cov

500+ to jakaś absurdalna, połamana figura, która powstała w wyniku prób pogodzenia rzeczy nie do pogodzenia. Prostota hasła wyborczego wzięła górę nad odpowiedzialnością za stan finansów państwa, jednocześnie odpowiedzialność za te finanse wzięła górę nad konsekwencją w stosowaniu deklarowanego światopoglądu, choć ów deklarowany światopogląd wziął jednak górę nad rzeczywistością społeczną nowoczesnego społeczeństwa XXI wieku. Która z kolei weźmie górę nad hasłami wyborczymi. Z grawitacją się nie dyskutuje.

Po pierwsze, program jest absurdalnie drogi. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej podało prognozy skuteczności dla programu 500+. W ciągu najbliższej dekady Polska wyda na niego 245 miliardów złotych, a urodzi się dzięki pomocy państwowej 278 tysięcy dzieci.

10 lat, 245 miliardów, 278 tysięcy dzieci. Czyli miliard złotych za tysiąc dzieci. Blisko milion złotych za jedno dziecko. Dokładnie: 883 tysiące złotych  za jedno dziecko. To jest po prostu fortuna i polskie państwo mogłoby takie pieniądze zainwestować dziesięć, sto lub tysiąc razy lepiej. W rozwój, w demografię, asymilację imigrantów, cokolwiek – gdyby na przeszkodzie nie stała płytka kałuża wiedzy i wyobraźni polskich polityków, którzy uznali, że „500 złotych na dziecko” będzie dobrze brzmiało.

Po drugie, pal licho gospodarczych liberałów, którym zawsze nie podoba się podnoszenie podatków, i którzy zawsze sprzeciwiają się zwiększeniu przepływu środków przez budżet. Ale nie jestem w stanie pojąć, jakim cudem Episkopat i środowiska katolickie, zwykle głośne i bezkompromisowe, nie oprotestowały faktu, że świadczenie 500+ należeć się będzie tylko dziecku narodzonemu.

Raz jeden polscy ultrakonserwatyści mieliby okazję pokazać, że traktują własne słowa poważnie. Że kiedy bronią życia od poczęcia, to będą wspierać kobietę również w czasie ciąży. I to miałoby sens, bo ciąża to również okres większych wydatków, większych potrzeb i ograniczonych możliwości zarobkowania. Ale nie! Kiedy chodzi o aborcję i antykoncepcję, Episkopat rwie szaty, pisze list za listem i opowiada o cywilizacji śmierci. A kiedy może nacisnąć, by w imię konsekwencji wspierać kobiety również w czasie ciąży pokazuje, że ma je i ich dzieci w nosie.

Po trzecie, jako konserwatywne ugrupowanie przyzwyczajone do koncepcji państwa narodowego, PiS z uporem maniaka chce zmusić Polaków do posiadania dzieci, choć wszystko co wiemy o nowoczesnych społeczeństwach postindustrialnych świadczy o tym, że wraz z rozwojem dzietność spada i będzie spadać. Obywatele korzystają z możliwości kontrolowania płodności i inwestują swoje środki w jedno lub dwoje dzieci.

Kraje rozwinięte – Niemcy, Francja, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone – od dekad już importują rzesze ludzi z biedniejszych  krajów. Mimo konfliktów, różnic kulturowych, religijnych i innych problemów wynikających z konfliktu z własnymi obywatelami nie mają po prostu innego wyjścia – bez masowej imigracji zawaliłyby się gospodarki i systemy zabezpieczeń społecznych tych krajów.

I tak dochodzimy do końca tej historii. Bo gdyby Polska wydała 245 miliardów złotych  na mądrą i sensowną politykę asymilacyjną (a warunki są, niestety, sprzyjające), to za 10 lat bylibyśmy gospodarczą, społeczną i ludnościową potęgą.

fot. InfiniteStairs / holoxica.com

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa