Sendzielski: Łąki do zadań specjalnych

Łąki kwietne wprowadzają do miasta kolor, służą owadom i ludziom, a przy okazji ratują budżety miejskich wydziałów zieleni


Ze Sławomirem Sendzielskim, ogrodnikiem miejskim, przyjacielem Fundacji Łąka i świeżo upieczonym urzędnikiem zajmującym się warszawskimi łąkami nadwiślańskimi rozmawia Martyna Obarska

Martyna Obarska: Kto zajmuje się w Polsce łąkami kwietnymi?

Sławomir Sendzielski: Myślę, że temat łąk kwietnych, podobnie jak ogrodów społecznych, zaczyna funkcjonować w świadomości urzędników, ale nie ryzykowałbym stwierdzenia, że przebił się już do powszechnej świadomości mieszkańców polskich miast. Istnieją jednak pojedyncze przykłady takich inicjatyw na szczeblu samorządowym. Kilkunastohektarowa łąka kwietna powstała np. w Grodzisku Mazowieckim z inicjatywy burmistrza przy okazji rewitalizacji lokalnego parku. W Warszawie na Ursynowie mamy też Kopę Cwila, która dzięki współdziałaniu urzędników i naukowców z SGGW jest częściowo porośnięta łąkami. Sama idea łąk kwietnych została też trochę spopularyzowana w projektach składanych do budżetu partycypacyjnego. W stolicy tematyką łąk kwietnych zajmują się w tej chwili jednak przede wszystkim organizacje pozarządowe – głównie Fundacja Łąka – oraz naukowcy z Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego, którzy wraz z Urzędem m.st. Warszawy realizują projekt restytucji łąk zalewowych na warszawskim odcinku ostoi Natura 2000.

Jaka jest geneza zakładania łąk kwietnych w mieście? Szukałam, choć jak się okazało nieskutecznie, inspiracji w koncepcji ogrodów angielskich.

Nie znam kontekstu historycznego powstawania łąk kwietnych w przestrzeniach publicznych w miastach. Zdecydowanie więcej informacji można znaleźć o początkach ogrodów społecznych lub działek miejskich. Na przykładzie Wielkiej Brytanii łatwo prześledzić jednak motywację zakładania tego typu łąk na przestrzeni ostatnich kilku lat. Na wyspach bardzo dużo ziemi rolniczej zostało przeznaczonej na intensywną uprawę traw pastewnych: na zielonkę, kiszonkę, pastwiska dla owiec i krów. Monokultury tego typu to gatunki roślin, które bardzo szybko rosną i mają tylko jedno zadanie – wykarmić stada zwierząt. Trawy te w zasadzie nigdy nie kwitną. Na takich „łąkach” brakuje jednak gatunków, które są dobre dla owadów zapylających, motyli. Paradoks polega więc na tym, że łąki w mieście zaczynają być ostoją dzikiego życia dlatego, że to dzikie życie znika z terenów rolnych. Stosowanie chemii, wprowadzanie monokultur i intensyfikacja nawożenia syntetycznego powoduje, że nie ma pszczół ani motyli. Pojawiają się więc pustynie ekologiczne. Anglicy ocknęli się kilka lat temu i zaczęli od nowa wprowadzać łąki kwietne. Takim przykładem może być miasto Bristol. W 2012 roku wysiano tam łąki kwietne. Natomiast od 2014 roku prowadzone są badania dotyczące obecności owadów zapylających na miejskich łąkach i zmian, jakie zachodzą w miejskim ekosystemie. W Bristolu stworzono też 80 specjalnych dedykowanych miejsc wspierających dzikie życie w mieście.


Rozmowa pochodzi z 9. numeru Magazynu Miasta, który ukazał się pod hasłem przewodnim „Wspólnoty miejskie”. Wydanie dostępne jest w księgarni na stronie www.magazynmiasta.pl

1 Magazyn Miasta

A jak wygląda sytuacja w Polsce?

Na pewno warto podkreślić jeszcze jeden element mający wpływ na miejską roślinność w naszym kraju. Po 1989 roku wraz ze wzrostem wpływów do miejskich budżetów dążono do uporządkowania roślinności w miastach –inspirowaliśmy się niemieckimi czy brytyjskimi krótko przystrzyżonymi trawnikami. Odpowiednio przycięte krzewy były czymś, co większość urzędników uznawała za racjonalne rozwiązanie kwestii miejskiej roślinności. Brak takich interwencji postrzegany był w kategoriach tolerowania chaosu i nieporządku. Zresztą, co warto podkreślić, wciąż pojawiają się wątpliwości co do wprowadzania dzikich terenów zieleni w mieście. W 2009 roku grupa niemieckich naukowców przeprowadziła badania porównawcze w Berlinie i w Kolonii[1] mające na celu sprawdzenie, jak mieszkańcy reagują na dziką roślinność w przestrzeni miejskiej (np. na wysoko rosnącą łąkę kwietną w centrum miasta). Wyniki pokazały, że społeczność niemiecka dzieli się dokładnie na pół. Część osób postrzega tego typu roślinność w mieście jako ciekawe, pożądane z różnych względów rozwiązanie, ale dla części badanych oznacza ona chaos, nieporządek czy wręcz zagrożenie bezpieczeństwa. Niestety, nie dysponujemy podobnymi polskimi badaniami przedstawiającymi postrzeganie różnych form zieleni w mieście przez mieszkańców, ale warto mieć na uwadze istniejące analizy i pamiętać o nich, edukując na rzecz wprowadzania łąk kwietnych.

Zacznijmy może od pytania laika. Czym się różni łąka kwietna od polany w miejskim parku?

W parku rzadko można dostrzec gatunki charakterystyczne dla zbiorowisk łąkowych. Czasami pojawi się krwawnik, babka lancetowata. Natomiast nie ma co liczyć na firletkę, jastruna, czy wyższe rośliny, takie jak dziewanna czy wiesiołek. Niektóre z tych roślin są przy tym jednoroczne. Wysiewając się, pozostawiają w glebie pewien bank nasion. Jeśli nie zabronujemy, nie wzruszymy tej gleby jesienią, rośliny się nie odrodzą. Przy wielokrotnym koszeniu na pewno nie mają też szans gatunki, które są wysokie, bo zanim wytworzą kwiatostan, już są ścinane. Można więc założyć, że w przypadku takich „dzikich” polan w parkach dominują przede wszystkim różne gatunki traw. Natomiast dodatkowe rośliny kwitnące, dające efekt łąki kwietnej, być może nawet znajdują się w banku genów w glebie, ale bez delikatnego przeorania ziemi i ograniczenia koszenia nie mają szans się pojawić na powierzchni.


Wiosną 2014 roku w Warszawie ruszył dwuletni projekt odnowy nadwiślańskich łąk zalewowych znajdujących się na terenie ostoi Natura 2000. Z inicjatywą wyszli pracownicy Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego, którzy chcą przywrócić różnorodność siedliskom nadwiślańskim poprzez ograniczenie występowania gatunków roślin inwazyjnych (nawłoci i klonu jesionolistnego). Operatorem projektu jest Urząd m.st. Warszawa. Działaniami objęto około 70 hektarów terenów nadwiślańskich, niegdyś regularnie koszonych lub stanowiących miejsce wypasu zwierząt. Inwazyjne gatunki zostaną wyeliminowane dzięki systematycznemu koszeniu zaniedbanych łąk. W niektórych miejscach dzięki nasionom z lepiej zachowanych łąk w dolinie Wisły zostaną również zasiane nowe łąki kwietne. Projekt zakończy się w kwietniu 2016 roku, ale miasto przez kolejne 5 lat będzie zobowiązane do koszenia terenu. Dzięki temu ograniczone zostanie rozsiewanie się nawłoci, a gatunki wieloletnie wysiewające się pod koniec lipca i września będą miały większą szansę funkcjonować w tym środowisku. Restytucja łąk nadwiślańskich wpisuje się w ogólnoświatowy trend zakładania łąk w miastach (Nowy Jork, Amsterdam, Berlin, Tokio). W odróżnieniu od niektórych światowych przykładów, Warszawa nie tworzy jednak nowego obszaru zieleni, a wzmacnia istniejący potencjał – niezwykły korytarz ekologiczny Wisły.


Jak wygląda proces zakładania łąki krok po kroku?

Jest kilka technologii, które można wykorzystać, poczynając od zrywki ziemi, a kończąc na dosadzaniu roślin łąkowych po prostu z sadzonek. Możemy wziąć koparkę i zerwać ziemię albo ciągnik i wszystko zaorać. Większość rodzajów roślin łąkowych nie jest wymagająca jeśli chodzi o żyzność gleby i preferuje środowiska słoneczne i suche. Są jednak takie gatunki roślin, które lepiej będą się czuć na wilgotnych stanowiskach. Przy okazji projektu restytucji łąk nadwiślańskich biolodzy z Uniwersytetu Warszawskiego przeprowadzili ciekawe badanie. Stworzyli 54 doświadczalne poletka, na których wysiewali następnie nasiona zbierane w dolinach mazowieckich rzek. Poletka były przygotowane na trzy różne sposoby. Jeden pas stanowiła ziemia zaorana i po wysianiu przykryta słomą. Na drugim pasie nie wykonano żadnych prac, a na trzecim zerwano wierzchnią warstwę gleby i po wysiewie przykryto ją słomą. Wstępne analizy pokazują, że wysiane gatunki najlepiej rozwijają się na poletkach pierwszego typu. Podobnie postępować można przy zakładaniu łąk kwietnych w miastach. Trzeba, jak widać, ściółkować glebę po wysianiu nasion roślin łąkowych. Potem skosić dwa razy do roku w odpowiednich terminach, czyli po wytworzeniu przez rośliny nasion. I już. Nie trzeba, jak przy produkcji trawników w mieście, używać torfu, który jest materiałem nieodnawialnym, kopaliną pozyskiwaną z różnych terenów – głównie na Litwie i Łotwie, choć też w Polsce. Widzę więc też szansę na oszczędności w budżecie miejskim. Trawniki trzeba kosić do ośmiu razy rocznie, więc sama oszczędność na koszeniu okazuje się bardzo duża, nie mówiąc o walorach estetycznych czy tych związanych z podnoszeniem poziomu bioróżnorodności obszaru miejskiego.

Podsumowując, oszczędności dla budżetu, wydziałów zieleni miejskiej polegają na tym, że po pierwsze łąki kosi się tylko dwa razy do roku. Po drugie nie trzeba ich nawozić ani podlewać, a rośliny są wieloletnie.

Warto też zauważyć, że trawnik, który jest spalony słońcem (bo kosi się go jak najniżej) i nie jest wystarczająco zadbany, wygląda źle. Szybko żółknie, nikt się na nim nie kładzie, żeby odpoczywać. Łąki nie muszą być nisko koszone, co też powoduje, że gleba dużo wolniej wysycha i powierzchnia w zasadzie cały czas jest zielona. Warto też pamiętać, że system korzeniowy wielu łąkowych roślin jest dużo bardziej od trawy odporny na deptanie, jazdę samochodem czy rowerem. Jedynym droższym elementem przy tworzeniu łąk może być koszt poniesiony na początku, przy zakładaniu łąki. Nasiona roślin łąkowych są słabiej dostępne niż nasiona popularnych traw, a więc są po prostu droższe. Trzeba też wkalkulować cenę przygotowania gruntu – czasem konieczne jest jej wyjałowienie. Utrzymanie tego typu zieleni miejskiej w dłuższej perspektywie jest jednak zdecydowanie tańsze.

Wielu mieszkańców miast cierpi na alergie. Czy łąki kwietne mogą być dla nich niebezpieczne?

Wiele roślin, które znajdujemy na łąkach, to gatunki owadopylne, a nie wiatropylne. Znajdujące się w powietrzu pyłki pochodzą przede wszystkim od traw. W zależności od tego, jaki procent roślin łąkowych stanowią trawy, takie będzie stężenie pyłków w powietrzu. Warto więc podczas zasiewu zwracać uwagę na skład mieszanki, by był on różnorodny i zawierał jak najmniej gatunków traw. One z czasem i tak się pojawią. Jednak zanim to nastąpi, dajemy szansę pięknie wyglądającym i potrzebującym światła roślinom łąkowym.

DSC_7924

Jakie miejsca w mieście są idealne na łąki kwietne?

Większość parków, w których rzeczywiście dominuje monokultura trawy. Część tych terenów można przeznaczyć na łąki. Oczywiście, nawiązując do niemieckich badań, w parkach należy też zostawić połacie trawy – są to ważne elementy funkcjonalne dla osób, które np. uprawiają różne sporty na trawie. Gra we frisbee na łące sięgającej powyżej uda może być po prostu niebezpieczna. Warto też zainspirować się rozwiązaniami z miast niemieckich i skandynawskich – tam wprowadza się łąki do pasów zieleni na drodze. Co istotne, w tych miejscach stosuje się przeważnie rośliny odporne na zasolenie, a to szczególnie istotne w Polsce, bo z rozmachem używamy soli zimą. Takiej roślinności nie trzeba kosić, bo są to przede wszystkim nisko rosnące gatunki, które nie zagrażają ruchowi miejskiemu, same się też rozsiewają. Bardzo ciekawym rozwiązaniem jest też wprowadzanie łąk na torowiska tramwajowe. Zamiast nasiona trawy można po prostu wysiać w tych miejscach niskie rośliny łąkowe, które służą owadom, ładnie kwitną, wprowadzają kolor do miasta. Niektórzy twierdzą też, że łąki w pasach przydrożnych stanowią „mentalną zaporę dla kierowców”, którzy wjeżdżają autami na trawniki. Taka łąka do kolan może być pewną mentalną granicą. Nie wiadomo przecież, co pośród roślin może się kryć i czy przypadkiem wjeżdżając na nie, nie zniszczy się samochodu. Jest to jakiś pomysł na utrzymanie zieleni w mieście w dobrym stanie.

Z jakimi barierami spotkałeś się podczas przekonywania urzędników do wprowadzania łąk kwietnych w miastach?

Fundacja Łąka organizowała spotkania dla urzędników miejskich i przedstawicieli organizacji pozarządowych bezpośrednio zaangażowanych w działania z zielenią miejską. Zainteresowanie było ogromne. Wielu urzędników obawia się jednak reakcji mieszkańców na łąkową przestrzeń jako na coś nieuporządkowanego – opowiadałem o tym też w kontekście niemieckich badań. Boją się, że zaczną się telefony do urzędu od mieszkańców oburzonych tym, że trawnik w ich okolicy nie został skoszony. Dlatego wydaje mi się, że razem z wprowadzaniem zmian trzeba prowadzić kampanie promocyjne wśród mieszkańców i tłumaczyć, dlaczego łąki są potrzebne, gdzie mogą powstawać, jak je założyć i jakie oszczędności generują. Takie działania są potrzebne, żeby ludzie akceptowali łąki, rozumieli ich sens i brali czynny udział w ich tworzeniu. Zawsze pojawią się konflikty – ktoś będzie chciał wszędzie zasiać łąki, inny będzie wolał trawniki, a kto inny zbojkotuje wszystkie pomysły, bo ogólnie jest niezadowolony z życia. Wprowadzając jednak wszelkie zmiany w przestrzeni miejskiej, w tym łąki, trzeba pomysły konfrontować, konsultować i mówić głośno, jakie są ich plusy i minusy.


Sławomir Sendzielski – z wykształcenia ekonomista i manager projektów, z zawodu i pasji ogrodnik współpracujący z różnymi organizacjami pozarządowymi, od wielu lat zaangażowany w działania ogrodnicze ze społecznościami lokalnymi. W 2015 roku główny ogrodnik projektu MiastoiOgród w dawnej fabryce Norblin

Martyna Obarska – wicenaczelna Magazynu Miasta


Projekt „Restytucja łąk zalewowych na Warszawskim odcinku OSOP Natura 2000 Dolina Środkowej Wisły (PLB 140004)”  dofinansowany jest ze środków pochodzących z Mechanizmu Finansowego Europejskiego Obszaru Gospodarczego 2009-2014  w ramach Programu operacyjnego PL02 „Ochrona różnorodności biologicznej ekosystemów.


[1] F. Weber, I. Kowarik, I. Saumel, A walk on the wild side: Perceptions of roadside vegatation beyond trees, „Urban Forestry & Urban Greening” 2004, nr 13, s. 205–212.

fotografie: Sławomir Sendzielski

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa