Ruchy miejskie to fronty miejskie

Na portalu "Res Publiki Nowej" toczy się dyskusja na temat ruchów miejskich. Jan Mencwel zdążył skrytykować ich aktywistów za „kliktywizm”, czyli wirtualna aktywność, twierdzi również, że prawdziwe ruchy miejskie powinny zamiast kontestacją zajmować się konstruktywnym […]


Na portalu „Res Publiki Nowej” toczy się dyskusja na temat ruchów miejskich. Jan Mencwel zdążył skrytykować ich aktywistów za „kliktywizm”, czyli wirtualna aktywność, twierdzi również, że prawdziwe ruchy miejskie powinny zamiast kontestacją zajmować się konstruktywnym działaniem na rzecz zmian w mieście. Artur Celiński wierzy z kolei we współpracę ruchu z parlamentem i dotarcie w ten sposób do narodu. Trudno mi zgodzić się z takim postawieniem problemu, a najlepszym przykładem błędności tych rozważań jest to co dzieje się obecnie w Warszawie.

Fronty miejskie

Większości komentatorów umyka niestety jedna podstawowa zasada przesądzająca o powodzeniu lub niepowodzeniu ruchów miejskich – szerokość perspektywy patrzenia na lokalne problemy. Dotychczas mieliśmy wiele miejskich inicjatyw działających tylko na jednym polu, na przykład na rzecz powstawania ścieżek rowerowych na terenie dzielnicy. Różne problemy mieszkańców miasta są jednak powiązane. Działające osobno organizacje ekologiczne, kulturalne, reprezentujące lokatorów komunalnych, albo spółdzielców, zwykle przegrywały swoje batalie z lokalnymi władzami. Samorządy wielokrotnie skutecznie stosowały zasadę „dziel i rządź”, podpuszczając na siebie różne poszkodowane grupy, uśmiechając się do jednych organizacji, a ganiąc drugie.

Squat Przychodnia w Warszawie, (CC BY-NC-SA 2.0) by szczym / Flickr

Klasycznym przykładem było szczucie mieszkańców Warszawy na lokatorów komunalnych domagających się wstrzymania reprywatyzacji budynków oraz rezygnacji z drastycznych podwyżek czynszów. Przedstawiciele władz lokalnych na każdym kroku podkreślali ile pieniędzy kosztuje podatnika utrzymywanie budynków komunalnych, starając się wywołać oburzenie – „jak to, my mamy płacić ze swoich podatków za czyjeś mieszkanie?”. Oczywiście pomijano przy tym koszty zbytkownych inwestycji w „promocję miasta” czy fakt iż zniknięcie mieszkań komunalnych spowodowałoby drastyczne podwyżki czynszów we wszystkich innych rodzajach zasobów. Właśnie w przezwyciężeniu takich tworzonych przez władze lokalne sztucznych podziałów widzę proponowaną przez Mencwela w innym jego tekście zmianę świadomości społecznej, do której powinni przyczyniać się aktywiści.

Podstawą funkcjonowania ruchów miejskich powinno być rozpoznawanie głównych problemów miasta i tworzenie wspólnych frontów mających im przeciwdziałać. W Warszawie właśnie zawiązuje się współpraca organizacji lokatorskich, skłotersów, a także na przykład osób walczących przeciwko komercjalizacji stołówek szkolnych i likwidacji szkół. Takie porozumienie miałoby szansę wstrząsnąć posadami stołecznego samorządu o wiele skuteczniej niż gdyby każde z tych środowisk występowało osobno. Przede wszystkim może ono uderzyć w lansowaną przez władze logikę traktowania miasta jako firmy, w której trzeba ciąć wydatki na wszelkie niekomercyjne cele, a reklama jest sposobem na osiągnięcie sukcesu.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

2 komentarze “Ruchy miejskie to fronty miejskie”

Skomentuj

Res Publica Nowa