Rozwijajmy miasta z głową

Chociaż współczesna dyskusja o mieście odbywa się w języku lewicy, to próba utożsamiania ruchów miejskich z pełnym zestawem poglądów jednej opcji może zaszkodzić walce o całkiem szeroki zakres wspólnych celów. Mimo że Kongres Ruchów Miejskich […]


Chociaż współczesna dyskusja o mieście odbywa się w języku lewicy, to próba utożsamiania ruchów miejskich z pełnym zestawem poglądów jednej opcji może zaszkodzić walce o całkiem szeroki zakres wspólnych celów.

Mimo że Kongres Ruchów Miejskich w Poznaniu zakończył się niemal miesiąc temu, dyskusja o nim jest wciąż żywa, a próby jego interpretacji są coraz to na nowo podejmowane. Z biegiem czasu główny akcent dyskusji przenosi się na próbę zdefiniowania samego zjawiska ruchów miejskich, ich kategoryzacji, krytyki. Dobrze się dzieje, że początkowa fascynacja tym mieszczańskim przebudzeniem ustępuje chłodnej ocenie, dokonywanej przez osoby niezaangażowane w potencjalnie rodzącą się „unię mieszczuchów”. Bez wątpienia ruchy miejskie oraz ich postulaty mają charakter polityczny. Kiedy na kongresie osobiście mało zręcznie użyłem pojęcia apolityczności (podejmowany często problem z wypracowaniem właściwego języka), to miałem na myśli ograniczenie tez do tematyki ekskluzywnej dla miast, dotychczas wykluczonych z debaty publicznej. Podejście do kwestii takich, jak zwiększanie partycypacji, rewitalizacja, kultura przestrzeni, system transportu, dostępność i jakość przestrzeni publicznych jest wspólne dla przedstawicieli wszystkich, bardzo różnorodnych środowisk, które spotkały się w Poznaniu. Zagadnienia wolności gospodarczej, polityki społecznej, przeciwdziałania wykluczeniu, spraw kobiet…, choć bardzo istotne i aktualne w miastach, mają charakter zdecydowanie uniwersalny. W odróżnieniu od spraw stricte miejskich, są one obecne w debacie publicznej i politycznej, choć istotnie przegrywają z krzyżem, Smoleńskiem i gumowym penisem. Stosunek do uniwersalnych problemów politycznych nie musi być wspólny dla świadomych mieszczan. W przestrzeni publicznej miast powinno być miejsce dla różnych tożsamości politycznych, reprezentowanych także w ramach ruchów miejskich. Pytanie zadane przez Joannę Erbel na łamach Krytyki Politycznej o to, czy ważniejszy jest szeroki sojusz, czy skupienie się przede wszystkim na kwestii solidarności społecznej, jest kluczowe. Zapytałbym jeszcze, która droga może być bardziej skuteczna. Musimy się zdecydować, czy budujemy szeroki sojusz taktyczny, mający na celu przebicie się do przestrzeni politycznej z pomijaną problematyką miejską, czy powstać ma niewielki, jednolity ruch.

„Fora rozwoju” to nowe pomysły na miasto

Podczas gdy krytyka pokongresowej publicystyki dosięgła reprezentantów wszystkich zdiagnozowanych tam tożsamości, ostatnio wdzięcznym celem swoistej infantylizacji stały się środowiska określane jako proinwestycyjne. Dziwi mnie to o tyle, że „fora rozwoju” działają w naszych miastach od dobrych kilku lat, a ich aktywność jest widoczna w przestrzeni publicznej. W tej sytuacji dorabianie niektórym z nas gęby ścigających się o to, kto ma coś większego czy dłuższego, jak czyni to w swoim tekście Bartłomiej Kozek, czy przeciwstawianie naszej wizji miasta „człowiekowi i jego potrzebom”, co zaproponowała Lidka Makowska, jest delikatnie mówiąc nietrafione. Podobne postrzeganie wynika pewnie z błędnego pojmowania pojęcia rozwoju oraz utożsamiania wspomnianych ruchów z jakimś zespołem poglądów pojawiających się na internetowym forum SSC. Rzeczywiście, dla wielu z nas, choć mogę mówić tylko za siebie, eleganckie wieżowce w przemyślanych lokalizacjach stanowią atrakcyjny element krajobrazu miasta. Rozwój Gdańska to dla mnie na pierwszym planie humanizacja i rewitalizacja Śródmieścia, pociętego dziś bezkolizyjnymi arteriami tranzytowymi. Wykreowanie na tym obszarze przestrzeni przyjaznej do życia i aktywności wymaga wprowadzenia nowej zabudowy, w tym realizacji potężnych inwestycji, jak odbudowa Wyspy Spichrzów czy zagospodarowanie Targów Siennego i Rakowego. Skala krytyki władz w związku z problemami, jakie napotykają te projekty, pokazuje ich wagę dla ogółu mieszkańców. Jeśli czyjeś potrzeby pomijamy, to zdecydowanie tych, którzy wbrew opinii większości mieszkańców oczekują „skansenizacji” Śródmieścia i którym do niedawna udawało się narzucać swoją narrację w dyskusji o mieście. Zarzucanie nam proinwestycyjnego bezkrytycyzmu pokazuje brak wiedzy o działalności stowarzyszeń prorozwojowych. Paweł Kubicki, badacz nowych zjawisk społecznych w polskich miastach, przypisuje nam tożsamość projektu, „wiążącą się z tworzeniem nowej jakości, poszukiwaniem nowych rozwiązań”. Znane mi działania forów rozwoju odnoszą się przeważnie właśnie do kreacji pomysłów oraz inicjowania debaty o mieście, a także promocji zrównoważonego transportu, ładu przestrzennego i estetycznego czy atrakcyjnych przestrzeni publicznych. Idea miasta dla mieszkańców to dla nas promowanie rozwiązań poprawiających jakość życia. Nasz entuzjazm dla spektakularnych inwestycji wynika przede wszystkim z ich pozytywnego oddziaływania, a nie produktywistycznego podejścia, jakie wytyka nam Bartłomiej Kozek.

Miasto zrównoważone, w ludzkiej skali

Potężnym, zaakcentowanym na kongresie problemem polskich miast jest postępująca suburbanizacja oraz związane z nią koszty. Zatrzymanie tego procesu wymaga determinacji politycznej na poziomie centralnym, której niestety nie widać. Jako świadomi mieszczanie musimy sobie jednak odpowiedzieć na pytanie, jaka jest alternatywa dla rozwoju suburbiów. Czy uporczywa obrona dzielnic śródmiejskich przed nową zabudową, uprawiana przez niektóre ruchy miejskie, nie jest działaniem na rzecz rozlewania się miast? Konserwatyzm, przed którym przestrzega Xawery Stańczyk, może w niektórych przypadkach zagrażać procesom reurbanizacji. Powrót do idei miasta europejskiego to zwrócenie zabudowy ku ulicom i placom, a nie otaczanie jej przeskalowaną przestrzenią trawiastą, jak miało to miejsce w okresie intensywnej urbanizacji – wspomnianych przez Kacpra Pobłockiego długich lat sześćdziesiątych. Przestrzeń zieleni w mieście jest niezbędna, ale powinna być realizowana w formie atrakcyjnie zaprojektowanych parków i skwerów. Jakość jest tu istotniejsza niż sama powierzchnia. Paradoksalnie procesom reurbanizacji sprzeciwiają się środowiska proekologiczne, nie dostrzegając przy tym, że nabywcy śródmiejskich apartamentów to reprezentanci tej samej klasy, która dotychczas tłumnie uciekała na przedmieścia. Porównanie skutków ekologicznych ich wyprowadzki do suburbiów oraz zajęcia pod apartamenty pewnej przestrzeni zielonej w śródmieściu nie pozostawia wątpliwości, które rozwiązanie jest lepsze dla środowiska. Uwzględnienie potencjalnych kosztów zewnętrznych codziennych podróży do miasta pokazuje, jaką wartością jest zatrzymanie mieszkańców w centrum oraz ściąganie ich tam.

Mieszczaństwo to także obowiązki

Jak słusznie przypomniał Paweł Kubicki, mieszczanin to ten, kto ma prawo do miasta i obowiązki względem niego. Ruchy miejskie, chętnie podkreślające pierwszą kwestię, mało kiedy akcentują rolę obowiązków mieszkańców. Obserwacja przestrzeni polskich miast wskazuje, że – bardziej niż władza – psują ją sami mieszczanie. Poszanowanie przestrzeni publicznej wciąż nie należy w Polsce do postaw powszechnych. Bez względu na mankamenty lokalnej demokracji, frekwencja w lokalnych wyborach obiektywnie pokazuje stosunek do elementarnego prawa i powinności mieszkańców. Musimy o tym pamiętać, występując z radykalnymi postulatami demokracji obywatelskiej, w tym tworzenia przez mieszkańców całego budżetu miasta. Funkcjonowanie mechanizmów partycypacji bez wątpienia kuleje, a konsultacje społeczne są instytucją fasadową. Rozwijanie mechanizmów angażowania mieszkańców w procesy decyzyjne jest potrzebne i niezbędne, także ze względu na przyjęte przez Polskę zobowiązania. Procesowi temu musi jednak towarzyszyć szeroka edukacja społeczna, wspierana przez ruchy miejskie. Od dawna postuluję wprowadzenie w miejskich szkołach czegoś na kształt „przygotowania do życia w mieście”, by od najmłodszych lat wpajać ludziom poszanowanie przestrzeni wspólnej, właściwe nawyki komunikacyjne czy rozumienie podstawowych procesów rozwoju przestrzennego. Gdyby moje pokolenie dostało taką edukację, pewnie inaczej wyglądałaby dzisiaj debata o mieście. Przykłady pustej sali podczas konsultacji społecznych czy dyskusji nad projektami planów miejscowych w Gdańsku pokazują skalę zainteresowania naszych mieszkańców rozwojem miasta. Nie zapomnę zdziwienia planistów podczas naszych pierwszych wizyt na takich spotkaniach. Fakt, że nie przychodzimy bronić własnego interesu, walczyć o intensywność zabudowy na swojej działce, ale o spójność pierzei czy jakość rozwiązań przestrzennych sprawiał, że traktowano nas trochę jak kosmitów. Nowi mieszczanie Pawła Kubickiego to z mojej perspektywy rzeczywiście fenomen społeczny, ale w dalszym ciągu o charakterze niszowym. Fakt zaistnienia środowisk, które czują się odpowiedzialne za miasto i rozumieją jego potrzeby, nie oznacza jeszcze zmiany społecznej, choć pewnie sygnalizuje jej nadejście. Pozytywna działalność ruchów miejskich z pewnością może dynamizować ten proces.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa