PORAYSKI-POMSTA: Wielki Strateg był szachistą

Taka jest natura każdego gracza: życie jest grą, a celem zwycięstwo. Dlatego można przypuszczać, że Wielki Strateg, jako nałogowy gracz, zaatakuje ponownie


W Polsce, czyli nigdzie

Telewizja ogłupia, internet przenosi życie w wirtualną rzeczywistość, politycy kręcą, kłamią, dbając wyłącznie o własne interesy, więc nikt ich nie słucha, nikt im nie wierzy. Kapitał traktuje pracowników jak cyferki w statystycznej tabelce (nie liczy się człowiek, liczy się zysk). Ludzie są miałcy, zagubieni, bez pomysłu na przyszłość, wegetują jak zwierzęta z dnia na dzień, niepewni jutra. Wszyscy żyją tylko dla siebie, a największa wyobrażalna wspólnota międzyludzka to własna rodzina. Dla jednostkowej rodziny rój innych rodzin to wrogowie, konkurenci do michy. Kto nie rozpycha się łokciami ten przegrywa. Moje dziecko musi być lepsze od twojego. Horyzont ludzkich marzeń: mieszkanie (lata wyrzeczeń, wolność zawierzona bankom). W międzyczasie można jeszcze samochód, też na kredyt. Samochód daje człowiekowi poczucie, że choć jest beznadziejnie, to coś jednak w życiu się osiągnęło. Latem – wakacje nad Bałtykiem, na Kanarach albo w Grecji, zimą – na nartach w Bukowinie, a kogo stać – w Dolomitach. Wieczorna popijawa, potem ciężki sen. Poranny kac, pijacki rechot. Poza tym pustka. Nic.

Tak to widzi Wielki Strateg i w jego głowie pojawia się plan. Cudowny plan, w którym każdy element układanki pasuje jak ulał do pozostałych. Puzzle z miliona elementów składają się w czysty obraz: Wielki Strateg stanie się pogromcą pustki, nicości i beznadziei. Wielki Strateg wypełni nędzną ludzką egzystencję światłem i otuchą. Samotność zastąpi wspólnotą. Nędzę umysłową – wartościami. Czczą konsumpcję wielkimi ideami. Rozproszeniu przeciwstawi jedność. Siłę jednej prawdy – płytkiemu relatywizmowi. Wyznawcy tego ostatniego, nazywający siebie elitami, są na tyle rozmiękczeni zalewem tandety, pazernością, pustką, że kiedy on będzie cementować Jedność, oni pławić się będą w swej nicości i głupocie. Gdy Wielki Strateg prawić będzie o wielkich wartościach, oni w najlepszym razie o najnowszych modelach iPhona. On będzie o żołnierzach wyklętych, a tamci o tym, czy diesel lepszy od benzyny. Nie mówiąc o rowerzystach, gejach, lesbijkach, artystach i NGO-sach, całym tym lewackim tałatajstwie.

Zbyt wielkiego oporu dla swoich słusznych działań Wielki Strateg nie przewiduje. Na jego korzyść przemawiają wszelkie dane. Wielki Strateg je widzi, Wielki Strateg je zna: grubo ponad 60% Polaków nie otworzyło w ostatnim czasie żadnej książki; a ci, co czytają gustują w kryminałach, fantasy, romansidłach. Toteż język opery mydlanej jest nie tylko możliwy, ale i najskuteczniejszy. Jeśli francuski intelektualista, Olivier Py, mógł pozwolić sobie kiedyś zakrzyknąć: „Francuzi to najlepiej wykształcony naród na świecie!”, to Wielki Strateg mógłby bez wielkiej przesady ogłosić: „Polacy to naród ignorantów”. Bo co to, za naród, z którego do wyborów chodzi ledwie połowa wyborców? Co to za elity zabunkrowane w korporacyjnych Mordorach, od świtu do nocy wypełniających jakieś tabelki, nie potrafiące sklecić jednego sensownego zdania? Owszem, gdy Wielki Strateg weźmie się za nich, będą trochę wierzgać, ale to wielki dym bez ognia. Takie „elity” łatwo sobie wokół palca owinąć, pod warunkiem, że da im się piwa, autostrady, centra handlowe i pozwoli na radosną, nieograniczoną konsumpcję.

Wielki Strateg kipi pogardą do tej bezideowej masy „lemingów”, co mają pusto pod sufitem. Bo co oni wiedzą o życiu, o państwie, o władzy? Nic poza klepaniem zasłyszanych formułek: „państwo jest przedsiębiorstwem i potrzebuje dobrego menedżera”; „związkowcy to pasożyty i karierowicze”; „kapitał międzynarodowy zapewni miejsca pracy, a wzrost gospodarczy – dobrobyt”; a nawet wychodzący ostatnio z użycia: „biedny bo głupi, głupi bo biedny”. Z takimi – myśli Wielki Strateg – nietrudno się uporać, są zbyt tępi, żeby Wielkiej Idei przeciwstawić cokolwiek. Czasem pokrzyczą coś o wolności i równości, ale potem rozejdą się do domów. Będą gapić się w TVN, poczytają Wyborczą, powyzywają PiS od faszystów. To wypełni im rozmowy przy kawie, w korporacyjnej kuchni na Mordorze. A potem wsiądą w weekend w swoje służbowe skody i wyjadą z rykiem silników na drogi. Żeby wieczorem spić się przed telewizorem przy thrillerze albo komedii.

Metoda Wielkiego Stratega zdaje się prosta: pokazać swoim ludziom, że świat nie jest pustką. Przeciwnie: że wypełniony jest sensem. Tym, którzy przez swe czyny lub słowa twierdzą, że jest inaczej, że „róbta, co chceta”, że każdy sobie, że system wartości to rzecz całkiem indywidualna, że relatywizm i hedonizm – należy pokazać moc płynącą z jedności i czystości. „Zboczenia” wyplenić, a przynajmniej ukryć. Nie gzić się bezkarnie. Napełnić serca muzyką bohaterów, wyobraźnię – biało-czerwoną flagą zrywającą się do lotu na wietrze (a na poparcie sypnąć jeszcze groszem). To mu się udaje: jego lud stoi za nim murem, on sam, z pieśnią na ustach idzie jak taran. Nikt i nic mu się nie oprze.

Partia z Czentovicem

Wielki Strateg przyznał kiedyś, że jest machiawelistą. Nawet gdyby tego nie ogłosił, to widać to gołym okiem. Bo choć powołuje się na szczytne idee (może nawet w nie wierzy), traktuje je czysto utylitarnie: wartości, symbole służą mu wyłącznie do osiągnięcia politycznych celów. Pozbawiony krztyny moralności w życiu publicznym (prywatnie to ponoć ciepły, dobry człowiek), przywodzi na myśl niejakiego Czentovica, tytułowego szachistę z noweli Stefana Zweiga. Kto czytał, ten może pamięta, że Czentovic posiada tylko jeden rodzaj talentu, mianowicie wszystkich ogrywa w szachy. Jest w tym absolutnym geniuszem, niepokonanym mistrzem świata. Lecz poza tym – człowiekiem pozbawionym skrupułów, niezdolnym ani do poważnej refleksji, ani do głębszych uczuć. Na świat patrzy przez pryzmat szachownicy. Dobro i zło, kłamstwo i prawda to pojęcia zupełnie mu obojętne. Tylko zwycięstwo na szachownicy ma znaczenie, ono otwiera mu drzwi do sławy i bogactwa. Nieokrzesanie skrywa pod arogancją. Wszyscy mu się kłaniają w pas, wszyscy go podziwiają. Wszystko mu się udaje, bo szachy to jego całe życie, a każdą partię wygrywa…

Podobnie wielki strateg: bezkompromisowy i pozbawiony skrupułów i zahamowań, rozkłada przeciwników – zdawałoby się – jednym ruchem ręki. Ryzyka się nie obawia, uważając siebie za naturalnego zwycięzcę per se. Z wyżyn swego geniuszu ignoruje oponentów, chyba że może coś na nich ugrać. Z zasady nigdy nie odpuszcza, a przeciwników traktuje jak miernoty, pozbawionych talentów, bezdusznych krzykaczy i awanturników. Nieokrzesanie skrywa pod arogancją.

Ale nawet największy geniusz trafi w końcu na lepszego od siebie. Tak było z Czentovicem. Przeciwnik, z którym miał rozegrać partię, nie wydawał się groźny. Przeciwnie, wyglądał – tak jak wszyscy wcześniejsi – na zupełnie bezbronnego. Czentovic zainkasował opłatę za prawo rozegrania z nim partii… Gdy przegrał, zdołał wydusić z siebie: „W sumie atak był nieźle przemyślany. […] Jak na dyletanta ten pan jest wyjątkowo zdolny.”

I Wielki Strateg, gracz nietuzinkowy, całą strategię miał dopracowaną w każdym szczególe. Dzięki talentowi, taktykę potrafił korygować na bieżąco. Cierpliwie czekał na swój moment. Kilkakrotnie przekładał atak, maskował mata, wyciszał emocje, prowokował na innych polach. Po cichu podszedł wroga w środku lata, kiedy ten myślał już tylko o urlopie.

To był gorący lipiec. Tuż przed ostatecznym atakiem, wszystko było w najlepszym porządku. Wielki Strateg pochylony nad polityczną szachownicą szykował się do mata. W zasadzie pozostawał mu jeden ruch, ale nikt nie wiedział dokładnie jaki. Siedzący naprzeciw gracz, przysypiał. Widownia rozjeżdżała się powoli i traciła zainteresowanie. Wielki Strateg był już o krok od zwycięstwa, gdy puściły mu nerwy. Nie wytrzymał napięcia i zamiast skończyć partię tak, jak sobie zaplanował – szybkim ruchem i z klasą – uderzył pięścią w stół. Figury rozsypały się na podłogę. Nagle okazało się, że chciał wygrać nie jedną partię, ale wszystkie możliwe, te obecne i przyszłe. I wyłącznie we własnej sprawie. To był moment prawdy: Wielki Strateg okazał się zwykłym oszustem.

 Świat poza szachownicą

Gdyby Wielki Strateg wyszedł cokolwiek poza czysty machiawelizm, być może nie traktowałby wszystkich przeciwników jak z gruntu przegranych patałachów, element animalny błądzący przez życie po omacku. Mógłby dowiedzieć się, że każdy człowiek w coś wierzy, bo to jest przypisane ludzkiej naturze. „W każdej chwili […]pisała Simone Weil – nasze życie kieruje się faktycznie jakimś systemem wartości, a gdy system wartości kieruje życiem, nie jest akceptowany pod warunkiem, ale po prostu akceptowany.”

W połowie lipca owa pogardzana przez Wielkiego Stratega bezideowa, rozlazła masa pokazała twarz, której Wielki Strateg dotąd nie widział. Wbrew planom i założeniom okazało się, że jednak coś czuje i myśli, a nie tylko konsumuje i kopuluje. Co takiego się stało? Dlaczego w tak kluczowym momencie? Dlaczego – nie licząc ograniczonych grup wielkomiejskich krzykaczy (ich protesty Wielki Strateg uwzględnił w swojej strategii) – ruszyli się młodzi, ruszyła prowincja, miasteczka i wsie, Polska B ramię w ramię z Polską A? Nie tak miało być!

Wszystko wskazuje na to, że Wielki Strateg przelicytował. Nie dostrzegł, że przekopał już miękki piasek, pod którym leży skała. Ta skała to wartości, do których skucia potrzeba ostrych narzędzi. Wydaje się, że ani on, ani nawet jego oponenci nie byli wcześniej świadomi ich istnienia: „[…] wartości nie dają się poznać ­– tłumaczy Weil. – Nie możemy jednak wyrzec się ich poznawania, bo wyrzeklibyśmy się wiary w nie, a to jest niemożliwe, bo ludzkie życie musi być ukierunkowane”.

I tak Wielki Strateg mimowolnie owo ukierunkowanie, owe wartości swoim przeciwnikom i wrogom uświadomił i wskazał. Ponieważ on sam objawił się jako kłamca i oszust, łatwo je zdefiniować, jako przeciwieństwa jego twierdzeń. Albowiem gdy on mówił, że jest dzień, bez wątpienia była noc; że tamci kradną – zapewne sam coś komuś zabrał; gdy krzyczał, że demokracja, chodziło z pewnością o dyktaturę. Owszem, niektórym od dawna wiadomo było, że zawsze kłamał, lecz dopóki nazywał szowinizm patriotyzmem, nepotyzm sprawiedliwością, prawo silniejszego prawem, opozycję puczystami – buntowali się tylko najwrażliwsi, bo to w końcu tylko słowa, miękki piasek. Lecz gdy próbował faktycznie postawić prokuratora nad sędzią, policjanta nad obywatelem, siebie i swoich bezwarunkowo nad całą resztą, gdy chciał wyrwać Polskę ze szponów Brukseli, by skryć się pod skrzydłami Moskwy – ze swoją świeżo zdobytą reputacją oszusta – musiał wywołać burzę.

Dotąd czuł się bezkarny w manipulacjach, kłamstwach, przesunięciach semantycznych, dowolnym mieszaniu pojęć, nazywaniu zła dobrem. Jednak objawiając się jako oszust, umożliwił wbrew sobie krystalizację dotąd niewyrażonych wartości. Potwierdziła się teza Simone Weil, że każdy je w sobie nosi, gdyż „umysł jest dążeniem do jakiejś wartości”. To on sam nie kto inny sprawił, że odtąd można je nazwać po imieniu. Że pokój jest wartością; Zjednoczona Europa jest wartością; prawa człowieka są wartością; wolność słowa jest wartością; wolność przekonań, religii, otwartość na innych, w tym na uchodźców, jest wartością. I jeszcze wiele innych w tym duchu. A wszystko, co Wielki Strateg głosi publicznie jest kłamstwem.

Opór giętkich kręgosłupów

Nieznane są dalsze losy mistrza Czentovica. Nowela Zweiga kończy się na porażce szachisty. Można przypuszczać, że grał dalej w szachy. Taka jest natura każdego gracza: życie jest grą, a celem zwycięstwo. Przypuszczać można, że dalej odnosił sukcesy, lecz już bez takiej swobody, jaką dawały mu seryjne zwycięstwa. Świat ujrzał, że nie jest niezwyciężony.

Wielki Strateg, jako nałogowy gracz, też zaatakuje ponownie. Czy zrozumie, że walenie pięścią w szachownicę jest pierwszym krokiem do klęski? Że łamiąc reguły gry, wybudza z letargu przeciwników? Nawet przyjaciele, wspólnicy i poplecznicy zaczęli stawać okoniem na widok eksplozji oporu. Skoro Wielki Strateg potknął się raz, może przecież potknąć się ponownie. A każde niepowodzenie będzie odtąd punktowane.

Na razie jednak wciąż zachowuje się, jakby nic się nie stało: powody swojej klęski upatruje w niegodziwości przeciwników. Nadal oskarża, szczuje, obraża. Nie stać go nawet na delikatne przyznanie się do porażki, na owo „W sumie atak był nieźle przemyślany”[1].

Należy założyć jednak, że gdy opadną emocje i przejdzie gorycz porażki, Wielki Strateg nieco przebuduje swoją strategię. Być może wróci do wartości, które dotąd stanowiły spoiwo dla jego obozu i zwolenników. One istnieją i zasadniczo same w sobie nie są ani gorsze, ani lepsze niż te, których dziś bronią jego przeciwnicy. Są inne i mają taką samą zdolność przyciągania. „skoro […] umysł jest dążeniem ku jakiejś wartości, to jak mógłby oderwać się od wartości, ku której dążył, aby przyjrzeć się jej, aby ją ocenić i odpowiednio ustawić w rzędzie innych wartości? Takie oderwanie wymaga wysiłku […]. Aby zatem dokonać oderwania, umysł musi uznać, że właśnie ono [oderwanie] jest najwyższą wartością. Lecz aby dostrzec w oderwaniu wartość wyższą od wszystkich innych, trzeba już od wszystkich innych być oderwanym”[2].

Owo przywiązanie do wspólnych wartości sprawia, że obóz Wielkiego Stratega składa się nie tylko z cyników i karierowiczów (takich pełno w każdym obozie), lecz z ideowców i ludzi przyzwoitych, którzy dołączyli do niego w dobrej sprawie. A że nie potrafią przeciwstawić się swemu przywódcy? No cóż, dotąd to on był ogniwem dającym nadzieję na realizację wyznawanych wartości. Należy mniemać, że ludzie z natury uczciwi, lecz bez kręgosłupa, dawali się wepchnąć w szemrane manewry szefa, rzucać publicznie inwektywy, kłamać w żywe oczy czy napuszczać jednych dla drugich, dlatego, że dali się Wielkiemu Strategowi przekonać, że tego wymaga sprawa. Droga do raju prowadzi przez rynsztok, ale cel jest dobry i szczytny. I oni uwierzyli w jego strategiczny geniusz.

Lecz teraz, gdy Wielki Strateg nawet swoim ludziom objawił się jako kłamca i przegrał, czy pozostanie nieskazitelnym autorytetem i niepokonanym graczem? Czy nie został przejrzany na wylot zarówno przez obojętnych, jak i przez przyjaciół i zwolenników? Bo wartości wartościami – one pozostaną, lecz ktoś, kto jest oszustem, może być słusznie odsunięty od gry. W końcu Czentovic wygrywał, lecz grając nie oszukiwał.


Piotr Porayski-Pomsta – absolwent Instytutu Lingwistyki Stosowanej UW, tłumacz, prozaik, podróżnik. Autor powieści pt. „Oblężenie” (2010) i zbioru opowiadań pt. „Wycieczka” (2015), przekładu eseju prof. Raffaele Simone pt. „Łagodny potwór – dlaczego Zachód odchodzi od lewicy”. Na ukończeniu zbiór reportaży z kilku podróży do Etiopii pt. „Dziennik Habasza”. Współpracuje z belgijskim „la Revue Nouvelle” i „Krytyką Polityczną”


[1] Stefan Zweig, Le Joueur d’échecs, tłumaczenie z niemieckiego na francuski Brigitte Vergne-Cain i Gérard Rudent, Livre de poche, 2013

[2] Wszystkie cytaty z Simone Weil: „Kilka przemyśleń dotyczących pojęcia wartości” (1941) w „Simone Weil, Dzieła”, przekład Małgorzata Frankiewicz. Wyd. Brama, Poznań

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa