Polska, wypadek przy pracy Historii?
Po trupach Rzeczpospolitej Obojga Narodów (i francuskiej pary królewskiej) nowożytna Europa wkroczyła w epokę, w której wszystko, co stałe, miało się rozpłynąć w powietrzu
Polacy u schyłku XVIII wieku, jako pierwszy historyczny naród europejski, doświadczyli utraty własnego państwa. Konserwatyści uznali to wydarzenie za sprzeczne z tradycyjnym porządkiem. Zwolennicy postępu dostrzegli w upadku dawnej Rzeczpospolitej zapowiedź nowych czasów. Wszyscy zgodzili się, że jest to punkt przełomowy. Po trupach Rzeczpospolitej Obojga Narodów (i francuskiej pary królewskiej) nowożytna Europa wkroczyła w epokę, w której wszystko, co stałe, miało się rozpłynąć w powietrzu.
Widziane z tego punktu widzenia, odwieczne polskie spory o to, czy rozbiory nastąpiły z winy mocarstw, czy też winę ponosimy my sami, mogą się wydawać chybione. Państwo polskie uformowało się w X wieku na peryferiach chrześcijańskiego Zachodu i krzepło o tyle, o ile było w stanie podążać za trajektorią rozwoju cywilizacyjnego, politycznego i gospodarczego post-rzymskiej, zachodniej Europy.
Udawało się to, ze zmiennym szczęściem, aż do końca XV wieku. Gdy Krzysztof Kolumb wyruszył na zachód i odkrył, jak mu się zdawało, drogę do Indii, a jego rywal, Vasco da Gama, dotarł tam naprawdę, opłynąwszy Afrykę, Europa zachodnia obrała kurs, który w ciągu trzech wieków doprowadził ją do globalnej dominacji. Za to europejskie Południe i Wschód utknęły w strefie niczyjej, w równym stopniu uwikłane w quasi-kolonialną zależność od mocarstw atlantyckich, co bezbronne wobec ekspansywnej polityki imperiów ze stolicami w dawnej Nowej Jerozolimie (Konstantynopolu-Stambule) i Trzecim Rzymie (Moskwie).
Czy to znaczy, że Pierwsza Rzeczpospolita była skazana na zagładę? Czy wyrok na nią wydała sama Historia, czytaj: logika kapitalizmu i imperializmu? Być może.
Współcześni Polacy jedynie w ograniczonym sensie mogą być utożsamieni (i utożsamiają się) z narodem politycznym Pierwszej Rzeczpospolitej. Większość z nich to potomkowie chłopów, którzy jeszcze w latach sześćdziesiątych XIX wieku (a więc w epoce rewolucji przemysłowej i narodzin nowoczesnej biurokracji, leseferyzmu i konfliktów klasowych, a także agresywniejszych form nacjonalizmu) na ogół byli pozbawieni tożsamości narodowej, nie mieli praw politycznych, nie uczestniczyli w życiu szlachty i – co najważniejsze – nie byli uważani przez jej ogół za Polaków. Proces unarodowienia mas chłopskich trwał kilkadziesiąt lat, przyspieszył w okresie istnienia II Rzeczpospolitej (1918-1939), lecz na dobrą sprawę zakończył się dopiero w latach II wojny światowej.
Procentowy udział ludności wiejskiej w społeczeństwie polskim, już przed wojną bardzo wysoki (ok. 70 proc.), podobnie jak w większości krajów Europy Wschodniej, zwiększył się jeszcze bardziej w wyniku zagłady Żydów i powojennych zmian granic oraz transferów ludności niemieckiej (na zachodni brzeg Odry) i polskiej (z Kresów na zachodni brzeg Bugu). Z kolei tradycyjne środowiska inteligenckie, w wyniku eksterminacyjnej polityki nazistowskiej i stalinowskiej, zostały dosłownie zdziesiątkowane – w 1945 roku w Polsce było zaledwie 100 tysięcy osób z wykształceniem wyższym i średnim (!).
W tej sytuacji wydarzeniem o najbardziej długofalowych skutkach społecznych, kulturowych i politycznych, które po dziś dzień wpływa na życie publiczne w Polsce, okazały się masowe migracje ludności wiejskiej do miast. Potomkowie chłopów zaludnili śródmieścia miast zamieszkane uprzednio przez Niemców (na tzw. Ziemiach Odzyskanych) i Żydów (w centralnej Polsce). Zasili szeregi wielkoprzemysłowej klasy robotniczej, która w ciągu trzech dekad, na skutek forsownej industrializacji, stała się dominującym elementem pejzażu społecznego już nie tylko Śląska, lecz także Trójmiasta, Warszawy, Łodzi, Nowej Huty (robotnicza dzielnica Krakowa) i wielu innych miast w całym kraju. Ich rosnące aspiracje materialne i kulturowe, związane z awansem społecznym i cywilizacyjnym, którego beneficjentami byli oni oraz ich dzieci, zderzyły się z ograniczeniami komunistycznej gospodarki i w latach osiemdziesiątych doprowadziły do powstania masowego ruchu społecznego. „Solidarność” była dzieckiem PRL-u, a zarazem jego grabarzem.
Od 25 lat Polacy żyją w nowym państwie, w III Rzeczpospolitej. Perspektywa ćwierćwiecza skłania do porównań – jak wygląda jej dorobek na tle poprzedniczek? Czy więcej łączy ją z międzywojenną Rzeczpospolitą, czy jednak raczej z PRL-em? A może wręcz z Rzeczpospolita Szlachecką – krajem opływających w dostatki, zadowolonych z siebie ziemian, które nie chcieli dostrzec, iż korzystny jedynie dla nich model ustroju (słabe, niewydolne państwo), gospodarki (folwarcznej) i funkcjonowania w międzynarodowym podziale pracy (na wzór południowoamerykańskich latyfundiów i plantacji niewolników w USA) zagraża przyszłej prosperity ich samych oraz stanowi czynnik autodestrukcji państwa, którego czuli się jedynymi właścicielami?
Wielu z nas uwierzyło, że integracja z „Zachodem” uwolni nas od troski o stan własnego państwa, że remedium na jego słabość będzie zdanie się na instytucje europejskie. W efekcie kryzys projektu europejskiego dopadł nas w sytuacji, gdy – jak to ujął w prywatnej, nielegalnie podsłuchanej i upublicznionej przez media rozmowie były minister spraw wewnętrznych – państwo polskie istnieje tylko teoretycznie.
Minister Sienkiewicz (prawnuk autora Trylogii) zapożyczył swój bon mot z jednej z czterech najżywiej dyskutowanych na polskich uniwersytetach książek ostatnich lat. Mają one wspólny motyw – jest nim kondycja polskiej państwowości na przestrzeni minionych dekad, a nawet wieków.
Pierwsza z nich, Fantomowe ciało króla (Universitas, 2011) krakowskiego filozofa Jana Sowy (1976) to radykalna krytyka tradycji szlacheckiej. Zdaniem autora, państwo polskie nie przestało istnieć pod koniec XVIII wieku, lecz faktycznie całe dwa wieki wcześniej, wraz z wymarciem dynastii Jagiellonów. Magnateria i szlachta, stanowiące ogółem nie więcej, niż 10 proc. mieszkańców kraju, podtrzymywały fikcję polskiej państwowości, zarazem uniemożliwiając przeprowadzenie jakichkolwiek reform ustrojowych, gdyż zagrażałyby one ich uprzywilejowanej pozycji ekonomicznej i politycznej (łatwo doszukać się tu analogii z praktykami współczesnych oligarchów finansowych na dawnych kresach Rzeczpospolitej).
Prześniona rewolucja (Krytyka Polityczna, 2014) warszawskiego filozofa Andrzeja Ledera (1960) to swoista kontynuacja wizji nakreślonej przez Sowę. Zdaniem autora, rzeczywisty awans materialny i cywilizacyjny Polaków, ich metamorfoza społeczna i mentalna (z chłopa – mieszczanin) dokonała się w czasach PRL-u i była możliwa dzięki uprzedniej zagładzie Żydów, od wieków odgrywających na ziemiach polskich role przypisywane klasie średniej (bankowość, handel, rzemiosło, wolne zawody). Nowe polskie mieszczaństwo zawdzięcza więc niemało Hitlerowi i Stalinowi.
Nasze życie toczy się pomiędzy gorzkim dziedzictwem pułkownika „Kozica” a drapieżnym optymizmem sprzedażowców. Niewiele pozostaje miejsca – pisze prof. Andrzej Leder w eseju w nowym wydaniu kwartalnika Res Publica Nowa. Zapraszamy do księgarni
Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943-1980 (Krytyka Polityczna, 2013) warszawskiego historyka Adama Leszczyńskiego (1975) ukazuje powojenną historię gospodarczą Europy Wschodniej jako nieudaną próbę przezwyciężenia utrwalonego od XVI wieku, de facto kolonialnego modelu funkcjonowania w świecie kapitalistycznym. Fakt, że uprzemysłowienie Polski dokonało się pod dyktando Moskwy jawi się nie jako paradoks, lecz prawidłowość – dziewiętnastowieczne kompleksy przemysłowe Łodzi, Zagłębia Dąbrowskiego, Warszawy czy Białegostoku również powstały dzięki przychylnej rozwojowi przemysłowemu Królestwa Polskiego polityce carów. Za to wbrew interesom rodzimego ziemiaństwa, w owym czasie nadal dominującej klasy politycznej na ziemiach polskich.

Nie mniej odważne tezy stawia warszawski socjolog Michał Łuczewski (1979). W książce Odwieczny naród. Polak i katolik w Żmiącej (Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, 2012) ukazuje na przykładzie podkrakowskiej wsi (w której od ponad stu lat regularnie prowadzi się badania etnograficzne – jest to ponoć najdłużej badana wieś na świecie!), jak za życia kilku pokoleń tamtejsi chłopi nabyli polską tożsamość narodową. Autor określa to mianem cudu, gdyż jeszcze w połowie XIX wieku, podczas tzw. rabacji (1846), wierni cesarzowi włościanie z Galicji spalili kilkaset dworów i zabili blisko trzy tysiące polskich ziemian, urzędników i księży. Późniejsze zabiegi kleru i ziemian, mające na celu uświadomienie patriotyczne chłopów i włączenie ich do wspólnoty narodowej, jawią się więc jako skuteczna samoobrona pozycji warstw uprzywilejowanych.
Każda z czterech wymienionych książek zasługuje na wydanie w języku angielskim (i niektóre już są tłumaczone). Bez ich znajomości trwające obecnie w Polsce debaty i spory na temat bilansu transformacji po 1989 roku, modelów modernizacji, kondycji państwa czy wyborów geopolitycznych mogą być zrozumiane jedynie połowiczne.
Jeden komentarz “Polska, wypadek przy pracy Historii?”