Polska otwiera się na zagranicznych pracowników. Bo musi
Antyimigracyjna retoryka polskiego rządu kontrastuje z polityką zezwalającą na pracę tysięcy bardzo potrzebnych pracowników ze Wschodu.
Rząd PiS sprzeciwia się polityce azylowej UE i migracji z krajów „obcych kulturowo”, ale w rzeczywistości wpuszcza tysiące azjatyckich migrantów, aby utrzymać rozwijającą się gospodarkę.
Polska i Węgry były dwoma krajami w Radzie UE, które 8 czerwca głosowały przeciwko reformie unijnych przepisów azylowych. Polskie weto niby nie zaskakuje i jest zgodne z antyimigracyjną retoryką rządu PiS.
Wkrótce po tym, jak nowy pakt azylowy został zatwierdzony większością głosów w Radzie, rząd rozpoczął kampanię propagandową obwiniającą Brukselę o narzucanie państwom członkowskim „absurdalnych rozwiązań” i zmuszanie Polski do ponoszenia ciężaru „nieudanej polityki migracyjnej innych krajów”.
Jarosław Kaczyński, który swoje dotychczasowe sukcesy wyborcze zawdzięcza częściowo twardemu stanowisku w sprawie migracji, posunął się nawet do zasugerowania, że Polska powinna przeprowadzić referendum w sprawie azylu wraz z wyborami parlamentarnymi w październiku.
Podziały opinii publicznej
Migracja to w Polsce temat polaryzujący – sondaż United Surveys dla radia RMF FM i „Dziennika Gazety Prawnej” pokazał, że 67 proc. respondentów jest przeciwnych „unijnej propozycji przyjmowania migrantów” (choć pakt dotyczy tylko azylantów), a 50 proc. uważa, że w tej sprawie powinno odbyć się referendum. Sondaż w „Rzeczpospolitej” wykazał, że aż 52 proc. respondentów uważa, że propozycja UE powinna zostać zaakceptowana, jeśli Polska otrzyma rekompensatę za przyjęcie setek tysięcy ukraińskich uchodźców.
W swojej gorliwości rząd starał się ignorować faktyczne rozwiązania wprowadzone w pakcie, na przykład możliwość legalnego odsyłania migrantów, których wnioski o azyl zostały odrzucone lub przyznanie każdemu państwu członkowskiemu możliwości samodzielnego decydowania, które kraje trzecie uważają za bezpieczne, a tym samym kwalifikujące się jako miejsce docelowe dla uchodźców, którym odmówiono azylu. Rząd skrytykował również jako niesprawiedliwą opcję wypłacania rekompensaty w wysokości 20 tys. euro za każdą osobę, której odmówiono azylu.
Celem kampanii jest stworzenie wrażenia, że w wyniku nowego paktu azylowego Polska będzie zmuszona do przyjmowania migrantów z krajów Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, który przewodzi najbardziej radykalnie antyunijnemu skrzydłu rządzącej koalicji, powiedział (cytat z Twittera), że rząd „Nie da zamienić polskich miast w strefy wojenne ani getta pełne agresywnych, obcych kulturowo i wrogo do nas nastawionych grup. Nie pozwolimy, aby nasze matki, żony i córki bały się wychodzić same z domów”.
Jednak za tą cienką zasłoną propagandy kryją się różne warstwy obłudnego podejścia polskiego rządu do migracji. W rzeczywistości rządzący milcząco przyzwolili na gwałtowny wzrost migracji zarobkowej, w tym z krajów „obcych kulturowo” w ostatnich latach.
Wyimaginowana bliskość kulturowa
Można zadać sobie pytanie, dlaczego rząd pozwolił setkom tysięcy Ukraińców uciekających przed wojną na przyjazd do Polski i nie sprzeciwił się przyznaniu im tymczasowej ochrony na mocy prawa UE, ale jest tak nieugięty w swoim sprzeciwie wobec nowego paktu azylowego, który otwiera możliwość relokacji tylko dla 30 tys. osób, którym przyznano azyl w UE rocznie.
Mylenie ubiegania się o azyl z migracją wydaje się być celową polityką rządu wykorzystującą taktykę straszenia, aby zebrać zwolenników i odwrócić uwagę od skandali i autokratycznych tendencji, które zraziły wielu wyborców. Rząd upiera się, że jest skłonny przyjąć tylko tych migrantów, którzy są „kulturowo bliscy” polskiemu społeczeństwu. Takie było oficjalne uzasadnienie przyjęcia migrantów ukraińskich.
Rząd użył argumentu rynku pracy również wtedy, gdy odpowiadał na obawy Polaków dotyczące masowej ukraińskiej migracji w czasie wojny. Kiedy tysiące ludzi uciekło z ogarniętej wojną Ukrainy, rząd stwierdził, że ich przyjazd będzie korzystny dla rynku pracy, całkowicie pomijając fakt, że wielu pracowników płci męskiej wróciło na Ukrainę, aby bronić swojego kraju przed rosyjską agresją i zwolniło wiele stanowisk, zwłaszcza w branży budowlanej. Ukraińcy przybywający do Polski po 24 lutego 2022 r. to głównie kobiety, dzieci i osoby starsze. Ta grupa nie mogła po prostu zastąpić tych, którzy wyjechali.
Prawdziwa hipokryzja polega na tym, że rząd doskonale zdaje sobie sprawę ze starzenia się polskiego społeczeństwa, co sprawia, że import siły roboczej jest koniecznością. Symulacja przeprowadzona przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych (ZUS) opublikowana w lipcu 2021 r. wykazała, że Polska będzie potrzebować milionów migrantów w wieku produkcyjnym, aby osiedlić się w kraju w celu utrzymania rozwijającej się gospodarki. Aby utrzymać wskaźnik obciążenia demograficznego (stosunek liczby osób niepracujących do liczby osób pracujących) na poziomie 39 proc. z 2021 r., ZUS oszacował, że do 2030 r. Polska musiałaby przyjąć 3,9 mln imigrantów w wieku produkcyjnym. Oznacza to ponad pół miliona przybyszów w ciągu pierwszych dwóch lat i znacznie ponad 250 tys. w ciągu kolejnych siedmiu lat.
Nic więc dziwnego, że jeszcze przed masowym napływem Ukraińców spowodowanym rosyjską inwazją na Ukrainę, Warszawa zliberalizowała swoją politykę migracyjną i pracowniczą, zezwalając migrantom z pięciu krajów byłego Związku Radzieckiego, w tym Ukrainy, na uzyskanie dłuższych zezwoleń na pobyt w ramach uproszczonej procedury, która wymaga jedynie potwierdzenia, że dana osoba otrzymała ofertę pracy w Polsce.
W tym samym czasie liczba legalnych migrantów z krajów azjatyckich położonych dalej na wschód, w tym muzułmanów, błyskawicznie wzrosła, co pokazują oficjalne dane.
Ideologia a rzeczywistość
Dwa główne motory podejścia polskiego rządu – zaspokajanie potrzeb krajowego rynku pracy i zobowiązanie się do przyjmowania tylko tych migrantów, którzy są „bliscy kulturowo” – skutkują hipokryzją w podejściu do wyzwań związanych z migracją. Tymczasowa ochrona UE mogła zostać rozszerzona na osoby przybywające z Ukrainy bez ukraińskiego obywatelstwa, ale rząd zdecydował, aby tego nie robić.
Według danych UNHCR z 5 czerwca 2023 r. liczba uchodźców z Ukrainy zarejestrowanych do ochrony czasowej w Polsce wynosi 1,6 mln, ale obejmuje dzieci i seniorów. Oczekiwania, że ukraińscy uchodźcy utrzymają wskaźnik obciążenia demograficznego w Polsce na obecnym poziomie, kompensując rosnącą liczbę starszych obywateli, są nierealne. Zwłaszcza jeśli założymy, że wojna zakończy się w dającej się przewidzieć przyszłości, a wielu uchodźców w wieku produkcyjnym powróci na Ukrainę, aby pomóc w odbudowie kraju.
Już w 2018 r. rząd próbował zawrzeć umowę z Filipinami, aby sprowadzić tysiące pracowników do sektora opieki. Próby podpisania umowy z Manilą nie były szeroko omawiane publicznie, ale minister odpowiedzialny za negocjacje uzasadnił to tym, że Filipiny są krajem katolickim, więc istnieje znaczna bliskość kulturowa między naszymi dwoma narodami.
Selekcja pracujących migrantów i przyjmowanie tylko tych pochodzących z krajów, które są rzekomo bliskie kulturowo Polsce, nie jest realistycznym rozwiązaniem dla polskich wyzwań demograficznych, ani nie odpowiada na potrzeby polskiego rynku pracy. Rzeczywistość bardzo różni się od ideologicznych wizji migracji, które rozwiązują problemy z niewystarczającą siłą roboczą, nie powodując przy tym żadnych napięć społecznych.
Cicha migracja z Azji
Niedawno, w odpowiedzi na głoszone przez Kaczyńskiego poglądy o zagrożeniach związanych z migracją, polska opozycja opublikowała zdjęcia wioski kontenerowej budowanej dla 10 tys. zagranicznych pracowników, którzy będą zaangażowani w projekt budowlany dla polskiej państwowej spółki energetycznej Orlen. Firma odpowiedziała, że wszyscy zagraniczni pracownicy są zatrudniani przez podwykonawcę i zostali bardzo dokładnie sprawdzeni, zanim zostali dopuszczeni do pracy w Polsce.
Lokowanie tymczasowej siły roboczej w osiedlach modułowych wydaje się być dobrym symbolicznym ucieleśnieniem podejścia Prawa i Sprawiedliwości do migracji, które opiera się na założeniu, że pracownicy będą przyjeżdżać, wtedy i tam gdzie są potrzebni, a następnie po cichu wyjeżdżać po zakończeniu pracy. Jednak liczba migrantów przybywających do Polski wyraźnie pokazuje, że założenie to jest całkowicie fałszywe.
Przed inwazją Rosji na Ukrainę, Polska przez pięć kolejnych lat znajdowała się na szczycie listy krajów UE pod względem wydawania zezwoleń na pracę rezydentom spoza UE. W 2021 r. kraj wydał rekordową liczbę prawie 1 miliona zezwoleń. Znacząca większość pracujących migrantów pochodziła z Ukrainy, ale Polska stawała się coraz bardziej atrakcyjnym miejscem docelowym również dla pracowników z innych regionów świata poza Europą Wschodnią.
Z danych ZUS wynika, że krajami o największej dynamice wzrostu liczby pracowników odprowadzających składki do polskiego systemu emerytalnego były Indonezja (z 57 osób w 2015 r. do 1600 w 2020 r.), Bangladesz (z 66 do 1800) i Filipiny (ze 140 do 2800) w analogicznym okresie. Liczba migrantów zarobkowych z Azji Południowej i Południowo-Wschodniej rosła jeszcze szybciej, aby zaspokoić zapotrzebowanie polskiego rynku pracy. Według danych Urzędu do Spraw Cudzoziemców w 2022 r. wydano blisko 68 tys. zezwoleń na pobyt dla migrantów pochodzących z różnych krajów Azji. Do czerwca 2023 r. liczba ta wyniosła 72 tys. Liczby te widać na ulicach i w kawiarniach wszystkich większych miast w Polsce – „obcy kulturowo” migranci z Azji jeżdżą taksówkami, rozwożą posiłki, pracują w usługach i budownictwie.
W efekcie Polska już przekształciła się z kraju emigracji w kraj imigracji. Jeśli chcemy utrzymać wzrost gospodarczy i uniknąć kryzysu fiskalnego spowodowanego siwieniem społeczeństwa, nie ma alternatywy dla tego trendu, pomimo wszystkich ideologicznych narracji rządu.
Władze mogły zbudować płot, aby powstrzymać nielegalnych migrantów wysyłanych na wschodnią granicę Polski przez Białoruś w ramach hybrydowej presji na Polskę i kraje bałtyckie, ale żaden płot nie pozwoli rządowi na selekcję migrantów z krajów „bliskich kulturowo”. Podobnie, nieugięty sprzeciw wobec nowego paktu azylowego UE nie zmieni faktu, że coraz więcej osób z krajów o bardzo odmiennych kulturach przybywa i będzie przybywać do Polski w coraz szybszym tempie. I coraz więcej z nich zasila finansowo polski budżet i system ubezpieczeń społecznych.
Najwyższy czas, aby polskie władze przestały udawać, że mogą i powinny ich powstrzymać i zaczęły myśleć o tym, jak zaspokoić potrzeby ich oraz społeczeństwa, które ich gości.
_
Paweł Marczewski – stypendysta programu Marcina Króla. Kierownik jednostki badawczej Obywatele w ideaForum, think tanku Fundacji Batorego, członek Carnegie Civic Research Network i współpracownik Centrum Studiów nad Młodzieżą SWPS. Jest doktorem socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Jego główne obszary zainteresowań to związki między zmianami demograficznymi a demokracją, ruchy społeczne, organizacje społeczeństwa obywatelskiego i sprawiedliwość społeczna. Współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.
Artykuł powstał w ramach programu współpracy głównych tytułów prasowych w Europie Środkowej prowadzonego przez Visegrad Insight przy Fundacji Res Publica. Tekst ukazał się w języku angielskim w Visegrad Insight.
Fot. Canva Pro.