Polityka papieru
Jeśli budowanie polityki polega na budowaniu wspólnoty, to miasto stołeczne Warszawa oblało egzamin. Nie czuję bowiem wspólnoty z miastem, w którym strategiczne decyzje ogłasza się poprzez komunikaty przetargowe. Nie czuję się jego częścią, ponieważ prezydent, […]
Jeśli budowanie polityki polega na budowaniu wspólnoty, to miasto stołeczne Warszawa oblało egzamin. Nie czuję bowiem wspólnoty z miastem, w którym strategiczne decyzje ogłasza się poprzez komunikaty przetargowe. Nie czuję się jego częścią, ponieważ prezydent, wiceprezydenci i dyrektorzy przez nich powołani, słowem administracja miasta, wybierają sposób działania pozbawiony zmysłu wspólnotowego, proponując w zamian taki, który przypomina zarządzanie fabryką papieru.
Jeśli politykę kreują słowa, to trzeba powiedzieć, że jedyne słowa, jakie padły w związku z przetargiem na operatora konkursu o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury były prawniczym żargonem specyfikacji przetargowej. Takiej polityce mówię: „nie”. Nie mam nic przeciwko wyborowi prywatnej fundacji w przetargu. Nie mam również nic przeciwko uwikłaniu reprezentantów tego podmiotu w realia administracji miejskiej. Nie sprzeciwiam się również popularnej i praktykowanej często metodzie „ustawiania” przetargu, który miał wyłonić zwycięską fundację. Podane kryteria oraz zadany czas były odpowiednie, by zgłosiły się różne konsorcja traktujące Warszawę jako jedno z miast w Europie, gdzie taki kontrakt mogłyby otrzymać. Podsumowując, nie miałbym nic przeciwko decyzji dotyczącej operatora ESK, gdyby decyzja ta należała do miasta.
Powiedzmy jednak wprost: to nie była decyzja miasta, tylko miejskiej administracji. Problem sięga głębiej niż przetarg, a kryterium ceny – jedyne kryterium tego przetargu – w jakiś sposób jest tego ilustracją. Jeżeli, mimo licznych zastrzeżeń, istniało przyzwolenie opinii publicznej na start Warszawy w konkursie o tytuł ESK, to przede wszystkim dlatego, że ten program Unii Europejskiej niesie ze sobą obietnicę zmiany w administrowaniu miastem. Przyzwolenie opinii publicznej na udział stolicy w tym „wyścigu” wiązało się ze zobowiązaniem administracji do zmiany dotychczasowych zasad działania polegających na braku otwartego dialogu, arbitralnych decyzjach i de facto braku pomysłu na miasto. Start w konkursie miał doprowadzić w rezultacie do zmiany zasad. Tymczasem, tej zmiany nie zapowiada ani sposób wyłonienia operatora, ani też sam operator, którego efekty pracy były już dawniej odkładane przez administrację do szuflady.
Wróćmy do problemu. Polityka kulturalna miasta, w której im mniej pieniędzy oczekuje się za zrealizowanie zadania, tym większe ma się szanse na wybór oferty, zakrawa na paradoks. Chodzi przecież o konkurs, w którym liczy się jakość aplikacji, a nie cena tony papieru. Produktem zamawianym przez administrację miasta jest w tym wypadku biznesplan polityki kulturalnej. Polityki nie można jednak zamówić u dowolnego dostawcy. Rozumiem zatem, podobnie jak opinia publiczna, że wybór operatora musi wiązać się z kosztami, które – raz poniesione – będą zwracać się przez lata. Dlatego uzasadnione byłoby wydanie na ten cel nawet dwóch milionów, po złotówce od każdego mieszkańca, by doczekać się jakościowej zmiany tejże polityki. Stać nas na to i takiej właśnie zmiany, w gruncie rzeczy, oczekuje opinia publiczna. Oczekujemy zmiany w sposobie uprawiania polityki, która może się ograniczyć do samej zwykłego administrowania tylko wtedy, gdy zostanie zaakceptowana konkretna wizja rozwoju. Polityka ta się nie zmieni jednak, jeśli administracja miasta ograniczy swoją wizję jedynie do realizacji przetargów i konkursów. W gruncie rzeczy wolałbym, żeby przetargi i konkursy wyszły w tej nowej polityce z mody, a administracja miasta otwarcie powiedziała, jaki ma pomysł na rozwój Warszawy. Wtedy my, opinia publiczna, w jednym powszechnym, wolnym konkursie, zwanym wyborami, wybierzemy ten najlepszy dla miasta plan. Wówczas nikogo nie zdziwi, gdy z braku czasu ogłoszony zostanie siedmiodniowy termin złożenia ofert na wykonanie znanego już zadania, które większość opinii publicznej uzna za istotne.
Tymczasem wyobraźmy sobie ESK 2016 w krzywym zwierciadle. Jeśli, nie zmieniając sposobu uprawiania polityki, Warszawa wygra, czeka nas nie lada kłopot. Będziemy mieli bowiem do czynienia nie tylko z polityką papieru, ale również z kulturą wyłącznie papierowych wskaźników realizacji zadania.