Paradoks stanów wyjątkowych Jarosława Kaczyńskiego

Patrząc na prezesa Prawa i Sprawiedliwości w czasie kryzysu militarnego na Krymie można dojść do wniosku, że jedna z kluczowych tez filozofii politycznej Carla Schmitta znalazła swój dowód. Wszystko pasuje - jeżeli się trzyma książkę […]


Patrząc na prezesa Prawa i Sprawiedliwości w czasie kryzysu militarnego na Krymie można dojść do wniosku, że jedna z kluczowych tez filozofii politycznej Carla Schmitta znalazła swój dowód. Wszystko pasuje – jeżeli się trzyma książkę do góry nogami.

Schmitt w “Teologii Politycznej” udowadniał, że pojęcie stanu wyjątkowego jest kluczowe dla władzy rozumianej jako zdolność do decydowania o tym, co jest zasadą. Jego zdaniem ten jest rzeczywiście niezależny, a więc zdolny do władzy, kto może zawiesić zasady i prawo. Ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym, jest suwerenny – pisał.

Carl Smitt postawiony na głowie fot. Cunter-Currents Publishing
Carl Smitt, fot. Cunter-Currents Publishing

Jarosław Kaczyński dotąd podejmował decyzje według klucza stałej negacji, który powstał już po zerwaniu rozmów o koalicji PO-PiS w 2005 roku. Pogłębienie przyszło po katastrofie smoleńskiej, kiedy Kaczyński wyraźnie zaostrzył zasadę nieuczestniczenia przez opozycję w życiu politycznym.

Można było być pewnym, że jeśli reprezentant władz polskich coś powie, to jakby to nie było sensowne i uzasadnione, Prawo i Sprawiedliwość nazwie to kłamstwem i atakiem, że choćby sprawa dotyczyła wymiaru podatku VAT od żółtych kaczuszek kąpielowych importowanych z Japonii, to skończy się na zdradzie, kondominium i  propagandzie. Dziennikarze pracowicie opisywali nieliczne przypadki, kiedy Platforma i PiS zagłosowały w jakiejś sprawie jednakowo, ale ich nieliczność i niewielkie znaczenie raczej potwierdzały zasadę, że są dwie Polski: jedna mainstreamowa, druga smoleńska.

Brak uczestnictwa Prawa i Sprawiedliwości w rządach został uznany za regułę, którą opanowano intelektualnie określeniem opozycji totalnej, podkreślającym niezgodę i w zasadzie ignorującym możliwość, że nieliczne momenty zgody mają znaczenie. Początek kryzysu na Ukrainie odbył się właśnie według tego klucza – władze Polski podejmowały jakieś “działania dyplomatyczne”, a Jarosław Kaczyński pojechał na Majdan, skąd krytykował rząd Donalda Tuska za brak “realnych działań”. Wspólnego mianownika nie było.

Można by zatrzymać się w tym miejscu, opisując to bezustanne zaostrzanie konfliktu politycznego tak, jak zrobił to Giorgio Agamben w eseju („Stan wyjątkowy”) o sporze
Waltera Benjamina ze Schmittem: Benjamin (…) mówi, że zniknęła możliwość istnienia stanu wyjątkowego, w którym wyjątek i reguła byłyby czasowo i przestrzennie odrębne, co dokonało się w stanie wyjątkowym, w którym dziś żyjemy i w którym nie potrafimy dłużej wyodrębnić normy.

Miesiąc temu te słowa wydawały się trafną oceną polskiego życia publicznego. Jednak w ostatnich dniach Kaczyński wykonał zasadniczą woltę – kiedy rosyjskie wojska “samoobrony” Krymu rozpoczęły podbój półwyspu, prezes Kaczyński zdecydował o stanie wyjątkowym – po raz pierwszy od lat wziął udział w spotkaniu z premierem Donaldem Tuskiem i w posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Nieliczne momenty zgody Prawa i Sprawiedliwości na rzeczywistość polityczną państwa, w którym jest główną partią opozycyjną, okazały się nie być przypadkiem – zachowanie Kaczyńskiego w sprawie Ukrainy pokazuje, że krótkie zbliżenia PiS do PO mogą być elementem strategii politycznej.

Testując tę hipotezę, dochodzimy do tytułowego paradoksu. W normalnej przestrzeni demokracji parlamentarnej rząd i opozycja zapewne nie zgadzają się ze sobą, ale prowadzą jakiś dialog, którego typem idealnym w Polsce jest norwidowskie sformułowanie różnić się pięknie i mocno. Lub też, jak chce Agamben, żyjemy w świecie anomii, w którym stan wyjątkowy jest niemożliwy, ponieważ tak zachwaścił całe życie polityczne, że stał się nienormalną normą.

Kaczyńskiemu udało się postąpić tak, że postawił koncepcję Schmitta na głowie,  jednocześnie wystawiając Benjamina do wiatru: stan wyjątkowy jest normą (tu Agamben ma rację), ale (wbrew tezom Agambena) nadal istnieje stan wyjątkowy od stanu wyjątkowego. Jest nim fantazmatyczna normalność (typ idealny funkcjonowania demokracji; zinstytucjonalizowany dialog różnic), która ponownie uprawnia możliwość wprowadzenia stanu wyjątkowego.

Stan wyjątkowy był dla Schmitta mechanizmem pozwalającym zachować prawo i reguły przez ich czasowe zniesienie w momencie zagrożenia dla wspólnoty. Kaczyński wprawia tę maszynę w ruch, ale w przeciwnym kierunku – to normalność staje się sposobem na podtrzymanie stanu zerwania i pęknięcia. Opisany przez Agambena świat anomii bezustannego stanu wyjątkowego okazuje się nie być ostatnim słowem w procesie dialektycznym rozprzestrzeniania się stanu wyjątkowego w życiu publicznym – narzędzie zbudowane przez Jarosława Kaczyńskiego pozwala na systematyczne pogłębianie tego procesu przez budowanie wyjątków od wyjątków.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa