Oswoić socrealizm

Tematyka architektury socrealistycznej zaczęła ostatnio coraz śmielej walczyć o zainteresowanie społeczne. W kontekście niedawnych spotkań, dyskusji czy oprowadzań oraz na tle wciąż trwających wystaw, dotyczących niejednoznaczności pierwszych lat odbudowy Warszawy, warto byłoby się zastanowić nad […]


Tematyka architektury socrealistycznej zaczęła ostatnio coraz śmielej walczyć o zainteresowanie społeczne. W kontekście niedawnych spotkań, dyskusji czy oprowadzań oraz na tle wciąż trwających wystaw, dotyczących niejednoznaczności pierwszych lat odbudowy Warszawy, warto byłoby się zastanowić nad metodami popularyzacji wiedzy o tej bogatej w wątki stylistyce.

Jedna z MDM-owskich płaskorzeźb

Stołeczność Warszawy nierozerwalnie wiąże się z pojęciem reprezentacyjności. Dawne i współczesne budynki-ikony, dzielnice rządowe lub mieszkalne, wielkie osie urbanistyczne czy trasy komunikacyjne definiowały miasto w bardzo konkretny sposób, dokładając do jego wielowymiarowego postrzegania wyraźne akcenty ideologiczne. Interpretacja Warszawy jako przestrzeni władzy czy wizualizacji wielkomiejskiego spektaklu to jeden z bardziej oczywistych i niebudzących większych kontrowersji sposobów jej badania. Sytuacja komplikuje się jednak, gdy kontekst ten przyłożymy do architektury z przełomu lat 40. i 50. XX wieku, która w ogromnej mierze określa dziś śródmiejskość stolicy. Socrealizm to nie pierwsza epoka w dziejach miasta o tak silnym dyktacie politycznym, jednak problem dotyczy tu jego niejednoznacznej warstwy znaczeniowej, wypełniającej newralgiczny rejon stolicy. Tymczasem istota pojęcia reprezentacyjności zasadza się na demonstrowaniu określonych wartości. Reprezentując sobą dane przekonania, wysyłamy czytelny sygnał, że identyfikujemy się z nimi, a przynajmniej je popieramy. Nie inaczej sytuacja wygląda w przypadku kształtowania się tożsamości miasta i jego mieszkańców – zazwyczaj wiemy lub wyczuwamy, które miejsca zasługują na wyeksponowanie, które są nie pasującym do całości wtrętem, wyrwą; które należą do wyznaczników charakteru miasta, a które są ważne z perspektywy lokalnej społeczności.

W natłoku architektonicznych komunikatów Warszawy socrealizm stoi dziś na dość dziwnej, nie do końca zdefiniowanej (a tym samym nie do końca oswojonej) pozycji. Żeby tak ujęte spostrzeżenie rozjaśnić, warto zwrócić uwagę na zastanawiającą obserwację jednego z czołowych komentatorów przemian w architekturze i urbanistyce stolicy. Grzegorz Piątek swoją recenzję książki Jarosława Zielińskiego Realizm socjalistyczny w architekturze Warszawy. Urbanistyka i architektura rozpoczyna od stwierdzenia, że wpisanie w 2007 roku Pałacu Kultury i Nauki do rejestru zabytków nie tyle otwiera nowy etap w mówieniu o obiektach z lat. 50, co dowodzi zakończenia procesu obłaskawiania ideologicznie obciążonych produktów formuły „socrealistyczna w treści, narodowa w formie”. Czyżby w tym stwierdzeniu kryło się przekonanie, iż o socrealizmie możemy już dyskutować, używając racjonalnych argumentów i nie ulegając emocjom? W rzeczywistości odpowiedź może być jedna – nic bardziej mylnego. Lokowanie się dziedzictwa socrealizmu w świadomości mieszkańców miasta dopiero się rozpoczyna i nie da się ukryć, że ciągle są to działania trudne (gwoli sprawiedliwości wspomnieć należy, że już nie tak trudne jak jeszcze kilka lat temu). Wiąże się z tym nieustanny społeczny pęd ku mitycznej nowoczesności, który z jednej strony generuje potrzebę nowej reprezentacji i odrzucenie starej, z drugiej zaś wytwarza tęsknotę za tym, co dawne. Paradoksalnie, ta furtka sentymentalizmu, wokół której może odbywać się popularyzacja architektury socrealizmu, sprawia, że o ile wreszcie zaczynamy o niej uważniej rozmawiać, to ocena tej społecznej debaty nie zawsze jest zadowalająca.

Meandry popularyzacji

Wydaje się, że spór o socrealizm styka się z brakiem wniosków wobec pytania, czy ma on stać się architekturą egalitarną, czy elitarną. Język narracji nie został wciąż określony – kompromis między popularyzacją a ściśle naukowym ujęciem tematu wydaje się konieczny do wypracowania, zwłaszcza jeśli mówienie o architekturze w latach 50. wciąż bardzo mocno czerpie albo z propagandowej nowomowy albo z upolitycznionej krytyki. Uwidoczniło się to jeszcze podczas niedawnych wystaw i cykli spotkań wokół pierwszych lat odbudowy Warszawy, organizowanych przez warszawski Oddział Towarzystwa Opieki nad Zabytkami (Zagrożone zabytki socrealizmu?) i Dom Spotkań z Historią (Socrealizm. Scenografia władzy). Na ciekawy i bogaty program wydarzeń obu tych weekendów składały się oprowadzania po wybranych założeniach i obiektach powiązanych z omawianą stylistyką, panele dyskusyjne, wykłady, prezentacje filmowe. Dodatkowo, w przypadku DSH szerokie spektrum dyskusji warunkowały dwie wystawy. Pierwsza z nich, Budujemy nowy dom. Odbudowa Warszawy w latach 1945-1952, autorstwa Jerzego S. Majewskiego i Tomasza Markiewicza, postawiła sobie zadanie pokazania (bo niestety nie podsumowania) wielowątkowości czasów odbudowy. Druga, plenerowa – przygotowana przez Biuro Stołecznego Konserwatora Zabytków, wieńczy polsko-niemiecki projekt badawczy, stricte odnoszący się do problematyki realizmu socjalistycznego w architekturze i urbanistyce. Jej celem była analiza porównawcza warszawskiej Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej i berlińskiej Karl-Marx-Alle. Wobec tak zróżnicowanego poprowadzenia popularyzacji pozostaje zastanowić się nad jej faktycznymi sukcesami bądź porażkami.

Historyk sztuki, prof. Waldemar Baraniewski, zaproszony do jednej z dyskusji w DSH pod hasłem ABC socrealizmu, słusznie zauważył, że ten krótki, ale niezwykle intensywny treściowo i znaczeniowo moment w historii architektury Warszawy wciąż tak naprawdę czeka na rzetelne zbadanie i reinterpretację. Zastanawia, jak wiele głosów pojawiać się zaczęło w socrealistycznym dyskursie, a jak mało opracowań i publikacji wciąż liczy bibliografia okresu. Tak silne nacechowanie socrealizmu wątkami służebności wobec władzy czy kuszące interpretacyjnie mitologie nowego początku, kolektywnej pracy i społecznej idylli, stanowią o naprawdę intrygującym polu badawczym, ale mogą też rodzić wiele pułapek. Próbując mierzyć się z tematem, wielu badaczy nadal krąży wokół stereotypów i nadal powiela kalki myślowe ukształtowane w latach 70. czy 80. XX wieku, w żaden sposób nie popychając do przodu procesów zrozumienia niejednoznaczności ideowej pierwszych lat odbudowy. Jest to o tyle ważne, że ideologiczne obciążenie architektury lat 50. nie kończy się na stalinizmie. Odwołując się do wypowiedzi Piątka, jeżeli jakiś etap powoli należałoby domykać – i w tym kontekście uczynienie z Pałacu Kultury i Nauki jako zabytku faktycznej cezury – to z pewnością etap powierzchownego popularyzatorstwa, które w małym stopniu uświadamia odbiorcę, wynosząc go spoza granic pustego sentymentu lub bezmyślnego wartościowania na poziom rzeczywistej wiedzy. I nie chodzi tu bynajmniej o przytłaczanie odbiorców architektury ilością zdobytych informacji, ale o przetwarzanie ich w formę podkładu dla prowadzenia zindywidualizowanej narracji. Tylko wówczas kolejne oprowadzania po MDM-ie mają sens, używając tu przykładu najchętniej eksploatowanej przestrzeni socrealistycznej Warszawy. Jeśli brzmi to jak truizm, tym bardziej świadczy o tym, jak problematyka uczenia mieszkańców socrealizmu dopiero się kształtuje.

Dowodem na potrzebę pogłębienia dyskusji o tamtych czasach niewątpliwie jest wystawa Budujemy nowy dom. Duet kuratorski Majewski i Markiewicz miał aspiracje do całościowego, retrospektywnego ujęcia tematu, niemniej i w tym wypadku pułapka języka dla popularyzatorskiej narracji zadziałała dość boleśnie. Wydaje się, że walor podsumowania merytorycznego, jaki wiąże się z tak ambitnym założeniem, nie powinien ograniczyć się do wartościowania, w którym Mariensztat jest według autorów ujmującym zakątkiem Warszawy, ale Muranów ma już „mniej uroku”. Trudno upominać się o jednakowe – a tym bardziej afirmujące – traktowanie wszystkich dzieł architektury i urbanistyki pierwszych lat odbudowy Warszawy. Jednak zamiast narzucać zwiedzającym własny punkt widzenia w tak subiektywnym aspekcie, należałoby umożliwić im wyprowadzenie osobistej oceny z bardziej szczegółowej analizy np. urbanistycznych muranowskich osi urbanistycznych czy fatamorgany mariensztackiej nowoczesności. Zarzucamy, w wielu przypadkach skądinąd słusznie, obiektom socrealistycznym fasadowość, ale sami nierzadko podtrzymujemy wciąż własną.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa