OSICA: Nowa polityka zagraniczna
Nieustanne analizowanie mapy musi ustąpić miejsca rozwiązywaniu problemów, jakie globalizacja niesie dla bezpieczeństwa i dobrobytu społeczeństwa
Polska dojrzała do tego, aby dokonać przewrotu kopernikańskiego w myśleniu o swojej roli w świecie. W centrum tej myśli muszą znaleźć się interesy obywateli, a nie struktur państwa, a nieustanne analizowanie mapy musi ustąpić miejsca rozwiązywaniu problemów, jakie globalizacja niesie dla bezpieczeństwa i dobrobytu społeczeństwa. W miejsce permanentnego zmagania się z demonami przeszłości potrzebujemy obywatelskiej i „mieszczańskiej” polityki zagranicznej.
Świat się zmienia. Polskie myślenie o własnej w nim roli – nie. Ostatnie trzydzieści lat przyzwyczaiło nas do podążania i wykorzystania okazji, które się pojawiały. To była bardzo dobra strategia. Przyniosła nam członkostwo w Unii i NATO, wzrost dobrobytu i bezpieczeństwa. Jej paliwem było przekonanie o naszym zacofaniu, o historycznej sprawiedliwości i o braku alternatyw.
Dzisiaj żaden z tych motywów nie odgrywa już większej roli. Polska nie jest już zacofanym miejscem na mapie Europy. Na świecie są państwa i narody, które historia doświadczyła równie mocno, nie dając szansy na poprawę losu. A globalne zmiany polityczne coraz bardziej zniekształcają ramy, w których lubimy pozować do zdjęcia.
Jest rzeczą znamienną, że polityka zagraniczna jest dzisiaj ostatnim bastionem czasów transformacji. Na naszych oczach rozpadła się opowieść o sukcesie planu Balcerowicza czy roli Lecha Wałęsy w obalaniu komunizmu, sukcesach transformacji gospodarczej, o zrównoważonym budżecie i roli państwa w rozwoju gospodarki. Okres PRL nie jest już tylko okresem ciemności i terroru, ale i społecznej rewolucji, która stworzyła podstawy dla równości kobiet. Globalizacja, na fali której płyniemy, głęboko przeorała myślenie o prawdziwych źródłach siły państwa, rozumieniu suwerenności, o zagrożeniach i szansach dla rozwoju społecznego i gospodarczego. Tymczasem opowieść o polskiej polityce w świecie jest wciąż opowieścią o członkostwie w Unii i w NATO, o byciu pomiędzy Rosją a Niemcami i sojuszu z Ameryką – polityczną morfiną, która łagodzi nam geopolityczne traumy. Solidarność z innymi narodami, idee promocji demokracji i wolności, udział w budowie nowego ładu w Europie są dzisiaj pustymi hasłami, za którymi nie stoi żadne realne myślenie państwa, o działaniu nie wspominając.
Efektem tego jest rosnąca przepaść między polityczną narracją o Polsce w polityce międzynarodowej a naszym codziennym doświadczaniem świata. Między pozbawioną treści opowieścią o geopolitycznych ambicjach, potędze i zagrożeniach z jednej strony, a skrzypiącą rzeczywistością polskiej armii, instytucji publicznych czy jakości debaty politycznej z drugiej. Między wiarą w idee integracji europejskiej i współpracy atlantyckiej a rosnącym protekcjonizmem gospodarczym czy pozbawioną niuansów presją na wybór technologii i rozwiązań podatkowych.
To zderzenie teorii z praktyką nie jest niczym wyjątkowym w skali świata. Wiele państw przechodziło i przechodzi podobny proces, mocując się ze swoją starą, „udomowioną” tożsamością i tą nową, która kształtuje się na oczach ich obywateli. Polityczny szpagat staje się jednak kłopotliwy. Polityka zagraniczna, która abstrahuje od realnych procesów społecznych, politycznych i gospodarczych, staje się balastem. A ta niezdolność do adaptacji będzie torować drogę skrajnym ideom, dla których rozjeżdżanie się dominującej narracji z codziennym doświadczeniem będzie pożywką do zanegowania wszystkiego, co udało się zbudować w minionych 30 latach.
Punktem odniesienia dla polityki nowego realizmu musi być obywatel.
Polacy w XXI wieku doskonale znają swoje miejsce na mapie Europy i świata, ponieważ rozpoznali swoje silne i słabe strony. Wiedzą, w czym są dobrzy, czego zazdroszczą im inni, a czego muszą się jeszcze nauczyć. Zaczęli zatem cenić to, co mają, bo znają tego wartość. I choć chcieliby więcej i lepiej, to mają świadomość, ile owo „więcej i lepiej” wymaga od nich umiejętności, cierpliwości, zasobów oraz szczęścia, bez którego żaden plan do końca się nie powiedzie. Przede wszystkim jednak nie chcą już stracić tego, co osiągnęli. Są ostrożni, coraz mniej chętni do ryzyka, a tym samym – mimo skromniejszych portfeli – są bliżsi swoim niemieckim czy czeskim znajomym. W zasadzie nie byli im tak bliscy od kilkuset lat. Widzą zależność między tym, jak państwo radzi sobie w polityce międzynarodowej, a ich statusem jako obywateli świata, którymi są dzisiaj. Potrafią analizować, jak państwo wypada na tle innych we wspieraniu ich rozwoju, od edukacji po miejsce w globalnym łańcuchu gospodarki. Wojny handlowe, sankcje czy problemy z praworządnością są realnymi problemami, a nie źródłem satysfakcji z udziału w geopolitycznych grach. Chcą państwa, które dopinguje ich i zachęca do mądrego otwierania się na świat i brania większej odpowiedzialności, a nie zamykania się we własnym świecie i konsumowania owoców transformacji, póki jest jeszcze co konsumować.
Polityka nowego realizmu wymaga konfrontacji z kilkoma dogmatami.
Po pierwsze, celem polityki jest rozwiązywanie problemów, a nie obsługiwanie Idei i Mapy.
(De)globalizacja niesie wyzwania, których nie można zamknąć w ramach NATO czy UE albo ograniczyć do wybranego przez siebie kawałka świata. Zmiany w środowisku naturalnym, technologie czy przyszłość współpracy handlowej wymuszają wyjście poza wygodny świat art. 5 traktatu waszyngtońskiego i Wieloletnich Ram Finansowych UE, czyli faktycznych filarów naszego psychicznego komfortu.
Po drugie, bezpieczeństwo obywateli i państwa (kolejność zamierzona) to o wiele więcej niż 2 proc. wydatków na obronę. Siły zbrojne i sojusze są tylko jednym z elementów naszego bezpieczeństwa i nie ma pewności, że ich rola będzie rosła. Militaryzacja dyskursu nie jest odpowiedzią na zagrożenia, których źródło tkwi w technologiach cywilnych lub rosnących różnicach w poziomie życia między nami a wschodem Europy.
I po trzecie, polityka nowego realizmu musiałaby być polityką na wskroś mieszczańską. Ceniącą stabilność, przewidywalność i zorientowaną na stopniową budowę nowych instytucji i zwiększanie wpływów w otoczeniu międzynarodowym. Polityką, która definiuje siłę państwa skalą jego wpływów, a nie wskaźnikami gospodarczymi czy liczbą wojska.
Taka polityka jest obca naszemu doświadczeniu historycznemu. Wydaje się jednak koniecznością, jeśli chcemy rozwijać się jako część wspólnoty zachodniej przez kolejne dekady.
Olaf Osica, dyrektora ds. badań i rozwoju SpotData, wcześniej dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich. Politolog, manager sektora think- tanków, ekspert spraw międzynarodowych.