OLEKSY: Mołdawskie dylematy. Geopolityczne przeszkody prawdziwej zmiany.
Prawie wszystkie wybory w Mołdawii po 1991 r., pokazują, że społeczeństwo tego kraju jest równo podzielone pomiędzy zwolenników integracji z Zachodem oraz zbliżenia z Rosją.
Na początku lipca br. premier Mołdawii Ion Chicu chciał wprowadzić pakiet poprawek do budżetu, stosując formułę wzięcia odpowiedzialności za ustawę przez rząd. W tej sytuacji ustawy nie przechodzą normalnej drogi parlamentarnej, lecz rząd wprowadza je samodzielnie, i jeśli w określonym czasie nie zostanie przegłosowane wotum nieufności, to nowe prawo wchodzi w życie. Taka strategia wynikała z faktu, że koalicja Partii Socjalistów (PSRM) i Partii Demokratycznej (PDM) utraciła większość w parlamencie na skutek odpływu deputowanych w szeregi opozycji. Ponadto premierowi zależało, by odium chwały za wprowadzenie poprawek podnoszących zarobki pracowników medycznych oraz umożliwiających przyjęcie unijnej pomocy finansowej spadło tylko na rząd, a nie cały parlament. Pojawił się jednak istotny problem: zaginął deputowany Partii Socjalistów Stefan Gatcan. W tej sytuacji koalicja nie była w stanie nawet zabezpieczyć kworum koniecznego do rozpoczęcia procedury, która przewiduje prezentacje projektu na obradach parlamentu.
Kilka dni wcześniej, 30 czerwca, Stefan Gatcan ogłosił, że opuszcza szeregi PSRM i przyłącza się do opozycyjnej partii Pro Moldova. Socjaliści podnieśli krzyk o politycznej korupcji i zdradzie, rozpoczęły się naciski, czasem bardzo bezpośrednie. W tej sytuacji Gatcan ogłosił, że zrzeka się mandatu, po czym zapadł się pod ziemię. Opozycja wykorzystała okazję, by skutecznie zbojkotować obrady parlamentu. Trzy próby podejmowane przez premiera Chicu skończyły się na niczym. W końcu jednak Gatcan odnalazł się w cudowny sposób, wiernie powracając w szeregi Partii Socjalistów. Ustawy udało się przyjąć.
Całe zamieszanie pokazało jednak, jak krucha jest już władza prorosyjskiego prezydenta Igora Dodona, któremu podporządkowana jest koalicja rządowa. Cios był tym bardziej dotkliwy, że Stefan Gatcan był przyjacielem rodziny prezydenta. A przecież, gdy w listopadzie 2019 r. socjaliści zerwali sojusz z proeuropejskim blokiem ACUM, po czym utworzyli nowy rząd dzięki poparciu demokratów, wydawało się, że Dodon jest na dobrej drodze do zbudowania hegemonistycznej władzy, opartej na sojuszu z Rosją. Tymczasem wiosna 2020 r., poza pandemią i widmem kryzysu gospodarczego, przyniosła również manifestacyjne wyjście Sądu Konstytucyjnego Mołdawii spod wpływów Dodona, zablokowanie rosyjskiego kredytu, a w końcu masowy wręcz odpływ deputowanych z szeregów koalicji. Łącznie jedenastu członków Partii Demokratycznej, prawdopodobnie sowicie wynagrodzonych, przeszło do opozycyjnej Pro Moldovy lub Partii Sor. Oba ugrupowania są postrzegane jako reprezentujące interesy Vlada Plahotniuka, oligarchy, któremu na kilka lat udało się zawłaszczyć państwo, a obecnie znajduje się na przymusowej emigracji w USA.
Dodon nie powtórzył więc sukcesu Plahotniuka w budowie hegemonistycznej pozycji. Jak się okazuje, zbudowanie prorosyjskiego reżimu jest w Mołdawii o wiele trudniejsze niż zbudowanie prozachodniego. Gdyby Partnerstwo Wschodnie było projektem stricte geopolitycznym, to Mołdawię można by uznać za jego prawdziwe success story. Jako że cała polityka sąsiedztwa UE opiera się jednak na wartościach, to patrząc na metody, w jakich broniony jest „proeuropejski” kurs Mołdawii, o takim sukcesie trudno mówić. Niemniej, po jedenastu latach od rozpoczęcia Partnerstwa oraz „kwietniowej rewolucji” w Mołdawii, która w 2009 r. wyniosła siły europejskie do władzy, kraj ten jest o wiele bardziej „zakotwiczony” na Zachodzie, niż mogłoby się wydawać.
Taki stan rzeczy jest efektem splotu kilku czynników: specyfiki tożsamościowego rozdarcia kraju, kalkulacji interesów przez elity biznesowo-polityczne oraz związania Mołdawii z unijnym rynkiem, które jest efektem działania umowy o pogłębionej strefie wolnego handlu (DCFTA).
Zacznijmy od ostatniego czynnika. Mołdawski eksport jest zdominowany przez produkty rolne oraz wino. Jeszcze w latach 2012–2013 był on mniej więcej równo podzielony między rynki europejskie i Rosję, z przewagą tej drugiej w określonych sektorach. Gdy w 2014 r. podpisanie umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską (oraz DCFTA) stawało się coraz bardziej realne, Rosja wprowadziła jednak embargo na mołdawskie towary. Krok ten, obliczony na doraźne korzyści, długofalowo był strzałem w stopę. Mołdawscy przedsiębiorcy zyskali dodatkowy bodziec, by przeorientować się na rynki Unii Europejskiej. Co więcej, sytuacja ta pokazała im, że przewaga rynku unijnego nad rosyjskim polega na tym, że ten pierwszy jest o wiele mniej kapryśny. Ewentualne wahnięcia popytu mogą być uzależnione od dających się przewidzieć trendów ekonomicznych, a nie od czynników politycznych. Między innymi z tego powodu prezydent Igor Dodon zapomniał o podnoszonym niedawno haśle zerwania umowy stowarzyszeniowej, gdy tylko kontrolowana przez niego Partia Socjalistów przejęła władzę w kraju. Oczywiście ogromny wpływ miała na to również potrzeba dalszego korzystania z niebagatelnej, unijnej pomocy finansowej, której Rosja nie byłaby w stanie zastąpić.
Prawie wszystkie wybory, jakie odbyły się w Mołdawii po 1991 r., pokazują, że społeczeństwo tego kraju jest równo podzielone pomiędzy zwolenników integracji z Zachodem oraz zbliżenia z Rosją i tylko „języczek u wagi” sprawia, że władzę przejmuje jedna lub druga opcja. To rozdarcie ma jednak specyficzne odzwierciedlenie w strukturze społecznej: elita urzędnicza oraz inteligencja tworzą najbardziej proeuropejską część społeczeństwa. Ma to związek również z silnym przywiązaniem do kultury rumuńskiej, a nawet idei jednego, rozdzielonego przez historię narodu.
Nie oznacza to oczywiście, że opcja prorosyjska jest zupełnie pozbawiona swej warstwy intelektualnej. W Kiszyniowie nadal można spotkać znakomitych intelektualistów, politycznie i kulturowo zorientowanych na Moskwę, niemniej są oni w zdecydowanej mniejszości, a poza kilkoma wyjątkami, nie są też członkami społeczno-politycznego mainstreamu. Jeśli odwołać się do słynnego powiedzenia Stalina, że „kadry decydują o wszystkim”, to w tym wypadku kadry są zdecydowanie proeropejskie. Niemały wpływ na tę sytuację miało otwarcie rumuńskich uniwersytetów dla całej rzeszy mołdawskich studentów.

W Mołdawii bez wątpienia można sięgnąć po władzę, odwołując się do emocji tej części społeczeństwa, która żywi ogromny sentyment do ZSRR lub z innych przyczyn (najczęściej kulturowych) widzi przyszłość Mołdawii u boku Rosji. Ten dyskurs ma często antyelitarne oblicze i jest skuteczny w momencie rozczarowania rządami prozachodnimi. Tak było na przykład w 2001 r., gdy po czasie politycznego chaosu, zapewnionego przez siły formalnie prozachodnie, pełnię władzy zdobyła Partia Komunistów Republiki Mołdawii. Niemniej nawet komuniści wycofali się z idei bliskiego sojuszu z Rosją, gdy Kreml powiedział „sprawdzam”, forując korzystne dla siebie rozwiązanie konfliktu naddniestrzańskiego w 2003 r. (duże znaczenie miała tu presja Zachodu i własnego społeczeństwa). Od tamtego czasu jasne jest, że dla mołdawskich polityków i oligarchów hasła prorosyjskie są dobrym motorem napędowym kampanii wyborczej, jednak wizja realnego sojuszu z Moskwą jest postrzegana jako zagrożenie. Dla lokalnej elity polityczno-biznesowej kluczowe jest bowiem zachowanie niezależności na własnym podwórku, tymczasem Rosja ze swoim sojuszem służb wywiadowczych, potężnych oligarchów i geopolitycznych interesów jest w tym wypadku bardzo niebezpieczna. Gospodarcze związanie europejskim rynkiem, które jest efektem działania DCFTA, dodatkowo wzmocniło tę tendencję.
Igor Dodon jest jednak w innej sytuacji niż komuniści, ponieważ swoją pozycję w polityce zawdzięcza wyłącznie rosyjskiemu wsparciu wizerunkowemu oraz, prawdopodobnie, finansowemu. Próbując stosować politykę „geopolitycznego balansu”, która miała pozwolić na zachowanie unijnego wsparcia oraz dostęp do europejskiego rynku, w żadnym stopniu nie mógł poluźnić swoich więzi z Kremlem. Natomiast dążąc do hegemonii, tak w polityce, jak i w biznesie, nie był w stanie zaoferować „uczciwego” podziału wpływów w tym drugim. W efekcie jego rządy napotykają kolejne przeszkody, tworzone zarówno przez kiszyniowską elitę, jak i miejscowych oligarchów, wśród których wciąż najważniejszy zdaje się być Vlad Plahotniuc. W efekcie Mołdawia wchodzi teraz prawdopodobnie w okres kilkumiesięcznego kryzysu politycznego: rząd stracił większość, podzielona opozycja nie stworzy nowej koalicji, a do wyborów prezydenckich, które odbędą się 1 listopada 2020 r., nie można rozwiązać parlamentu.
Geopolityczny interes Unii Europejskiej, jeśli za taki uznajemy utrzymywanie państw Europy Wschodniej w politycznym dystansie do Rosji, jest więc związany z interesami mołdawskich oligarchów. Historia obecnej walki politycznej z Igorem Dodonem pokazuje jednak dobitnie, że ta pozorna zbieżność interesów utrudnia realizację zasadniczych celów polityki sąsiedztwa UE, którymi są modernizacja społeczna oraz kształtowanie kultury politycznej w duchu praworządności i liberalnej demokracji.
Piotr Oleksy – historyk, analityk i publicysta, pracuje na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, autor książki „Naddniestrze. Terror tożsamości” (Wydawnictwo Czarne 2018)
* Ten artykuł powstał w ramach projektu współfinansowanego ze środków Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego (International Visegrad Fund) i German Marshall Fund of the U.S.