Nowy Przegrany Świat
W ciągu ostatniego półrocza dwie ulice w centrum stolicy – Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście – stały się polem wielu gier, konfliktów i dramatów społecznych. Pozornie nic w tym nowego, bo są one niejako usankcjonowanym […]
Zaczęło się od krzyża. Po katastrofie smoleńskiej ludzie zaczęli gromadzić się wokół pałacu prezydenckiego, czyli budynku urzędowania najwyżej postawionej ofiary wypadku. Harcerze ustawili na chodniku przed pałacem drewniany krzyż – samowolkę budowlaną, jak powiedziała później Joanna Senyszyn – ku pamięci prezydenta i innych tragicznie zmarłych. Były też inne krzyże, znicze, kwiaty, rozmaite graficzne i typograficzne rodzaje upamiętnienia, ale to właśnie harcerski krzyż stał się symbolem, wokół którego wytworzyła się żałobna wspólnota.
Działania i postulaty tej wspólnoty budziły powszechne zdziwienie. Zaczęły się pojawiać i zdobywać popularność wyjaśnienia, że to fanatyczni zwolennicy kogoś, jednostki zmanipulowane przez prawicowe media, ludzie chorzy na umyśle. Niektórzy nazywali ich wprost groźnymi terrorystami, inni śmiali im się prosto w twarz. I tak, poprzez kawiarniane rozmowy, artykuły w prasie, akcje na portalach społecznościowych, powstała grupa przeciwników krzyża, która letnimi miesiącami upodobała sobie chadzanie o różnych porach dnia i nocy pod krzyż i przedrzeźnianie żałobników. Licealiści, studenci, młodzi przedstawiciele klasy średniej przychodzili brać udział w tańcach i wygłupach skrzykiwanych przez Dominika Tarasa i innych spontanicznych organizatorów.
Nie miejsce tu na dokładny opis przebiegu dramatu, którego sceną były przez całe lato okolice pałacu prezydenckiego. Tym, co chcę podkreślić, było szczególne doświadczenie walki o przestrzeń, o to, kto kogo wyprze spod pałacu, czyje symbole się tam utrzymają, kto ma prawo do tego kawałka ulicy. W tych gorących sporach i przepychankach nie brakowało innych ważnych punktów, jednak ten wydaje się mi znamienny. Zwolennikom krzyża zależało na uczczeniu w tym szczególnym miejscu, a nie gdzie indziej, ofiar katastrofy samolotu. Ich przeciwnicy nie odmawiali im zasadniczo prawa do manifestowania swoich przekonań religijnych i politycznych, lecz domagali się, aby działo się to poza Traktem Królewskim.
Jesień przyniosła tylko chwilowe ochłodzenie w tym rejonie miasta. Temperatura znów poszła w górę w okolicach 11 listopada, gdy na Placu Zamkowym i w jego okolicach doszło do konfrontacji Marszu Niepodległości organizowanego przez Obóz Narodowo-Radykalny i Młodzież Wszechpolską z pikietami zorganizowanymi przez Porozumienie 11 Listopada, w skład którego weszły rozmaite podmioty liberalne, socjaldemokratyczne, socjalistyczne, anarchistyczne, feministyczne i inne, których nie da się i chyba nie ma sensu etykietować. Pierwsi chcieli przejść spod kolumny Zygmunta pod pomnik Dmowskiego na placu na Rozdrożu, drudzy postanowili do tego nie dopuścić. Spór ideologiczny znów przerodził się w walkę o przestrzeń publiczną. Zagadnienie, czy faszyzm i nacjonalizm mogą istnieć w demokratycznym społeczeństwie, nie krusząc jego podstaw, znalazło konkretyzację w pytaniu, czy poglądy skrajnie prawicowe wolno manifestować na ulicach. Na tych szczególnych ulicach, bo przecież ostateczne przeciwko przejściu narodowców mniej reprezentacyjnym Powiślem ich przeciwnicy nie tylko nie protestowali, ale wręcz uznali je za swój sukces.
Wreszcie, 17 listopada, w niesprzyjających warunkach siąpiącego deszczu, przed bramą główną Uniwersytetu Warszawskiego odbył się flash mob zainicjowany przez Demokratyczne Zrzeszenie Studenckie. Studenci z DZS uznali, że proces boloński i edukacja wyższa w Polsce leżą, zatem podjęli decyzję, by położyć się razem z nimi. I jak postanowili, tak zrobili, choć nie wzbudzili wielkiego entuzjazmu u reszty studentów, być może z powodu paskudnej pogody – w akcji leżenia pod uniwersytetem wzięło udział około dwudziestu osób. Zainteresowanie ze strony mediów także było niewielkie, flash mob nie odniósł więc sukcesu. Niemniej jednak dobrze wpisywał się on w ciąg działań, w których kwestie społeczne, polityczne i inne materializują się w praktykach przestrzennych. Studenci z DZS, leżąc na Krakowskim Przedmieściu, dali wszak do zrozumienia, że uważają tę przestrzeń za ich prawowitą własność i nie zamierzają oddawać kontroli nad nią w ręce polityków, przedsiębiorców i technokratów.
A na koniec tego przeglądu wspomnijmy o niedawnym Wydarzeniu, jakim stało się otwarcie 25 listopada sklepu odzieżowego H&M na Nowym Świecie. Trudno uwierzyć, ale było to właśnie Wydarzenie: szeroko komentowane w prasie, nie tylko w rubrykach dotyczących mody, urody i tym podobnych zjawisk kultury konsumpcyjnej. O otwarciu nowego sklepu pisali także publicyści, urbaniści, przedstawiciele nauk społecznych. A cały ten zgiełk wziął się stąd, że nowy sklep zajął wszystkie piętra kamienicy przy, jak wiadomo, jednej z droższych ulic w tym mieście. Eksperci i dziennikarze zaczęli zatem rozważać, jak fakt ten wpłynie na krajobraz Nowego Światu. Czy za tym jednym sklepem pójdą następne? Czy miejsca banków i aptek zajmą modne ciuchy (przecież, co pamiętamy z piosenki, modnych ciuchów nigdy dość…)? Czy klienci odwrócą się od wielkich centrów handlowych i wrócą do Śródmieścia? Krótko: czy Nowy Świat ożyje? Gazetowe dyskusje toczyły się wokół tych pytań, a nieustannie pobrzmiewał w nich paradygmat naiwnego progresywizmu, zgodnie z którym kiedy tylko coś w naszym kraju dzieje się tak, jak na zmitologizowanym Zachodzie, to jest pewne, że to krok w dobrą stronę i warty jest wszelkich poświęceń. Takie też, pełne dziejowego optymizmu były najczęściej wyrażane opinie. Wydaje się, że mało kto ma dziś odwagę podać w wątpliwość przekonanie, że dobrze jest – dla kogo jest dobrze? – gdy kamienice, w których mieszkali ludzie, zajmują sklepy. Mało kto zastanawia się, czy model zachodni na pewno jest najlepszym z możliwych i czy sprawdzi się w naszych realiach.
Żeby zrozumieć sens tych przemian, przypomnijmy jeszcze jedną datę: w lipcu 2008 roku zakończył się gruntowny remont Traktu Królewskiego. Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat zostały wówczas ogłoszone „salonem Warszawy”, mówiło się, że odzyskały należną im rangę, swój dawny splendor. Uszczypliwe uwagi, że są w tym mieście ważniejsze dla mieszkańców problemy niż renowacja reprezentacyjnych ulic w stylu znanym z obrazów Canaletta, uznane zostały za niestosowne krytykanctwo. Remont salonu był niemal jednogłośnie uznawany za ważniejszy i pilniej potrzebny niż naprawy cieknących kranów w kuchni i w łazience, wymiana zardzewiałego zlewu, dobudowanie brakujących pomieszczeń i wykończenie tych pozostających wciąż w stanie surowym.
Nacisk na reprezentacyjność Traktu Królewskiego miał wiele konsekwencji, a jedną z nich było uznanie ze strony różnych grup społecznych, że na reprezentacyjnej ulicy powinny one być reprezentowane, zwłaszcza, że ich głos z trudem przebija się do środków masowego przekazu. Pomijani i marginalizowani, często nie mają wiele więcej poza swoimi poglądami, ideałami, wartościami, z którymi się identyfikują. Pokazać je mogą tylko poprzez zajęcie znaczącej przestrzeni; to ich obrona przed całkowitym wykluczeniem. Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście stały się więc areną, na której ścierają się ludzie uważający się za dyskryminowanych, co często, choć nie zawsze, zgodne jest z ich obiektywną sytuacją. Ten stan raczej się nie zmieni; skoro jakaś przestrzeń uznana jest za reprezentacyjną, nie dziwmy się, że pragną ją zająć ci, którzy czują się niereprezentowani. Jedni będą bronić krzyża, inni – świętować otwarcie nowego sklepu.
Jak to w walkach, nie wiadomo, czy ktoś wygra, ale z pewnością będą przegrani. Najbardziej przegrani będą milczący mieszkańcy tej okolicy, bo ich koszty życia będą rosły, a komfort prawdopodobnie się nie zwiększy. Przegrają też mieszkańcy innych części miasta, ponieważ ustanowienie w jakimś miejscu salonu musi prowadzić do usytuowania gdzieś indziej latryny. Przód z definicji wymaga tyłu, a góra – dołu. Funkcjonalny podział naszych miast ma też swoje plusy, a w późnonowoczesnej, poprzemysłowej i wysoce stekstualizowanej rzeczywistości jest, być może, nie do uniknięcia. Jednakże to od nas zależy, jak daleko się on posunie i czy granicą pomiędzy dwiema dzielnicami będzie łatwy do przeskoczenia rów, czy przepaść.